Rozdział 11

~~~

Po jakimś tam czasie, wszystko się wyjaśniło. A mianowicie Rogziel porwał  Aarosia, w zamian za stawienie się Enta... NO TAK! I o to ten temat niszczy mój pesymist.

Bo w końcu ENTITY ŻYJE.

Carify zaprowadziła rozpaczoną Donę z szklanką wody. Właściwie... Atmosfera była napięta, nikt nie wiedział co zrobić...

I nagle odezwał się kapturzaniec.

- Mam dobrą wiadomość.

- Jaką? - spytał ojciec.

- Entity zmierza do kryjówki Rogziela. A przynajmniej tak to wygląda, zaś Entity_404 i Error zmierzają do nas.

A NIBY Z KĄD MOŻESZ TO WIEDZIEĆ, NARRATORZE? Powoli tracę cierpliwość do... W sumie, do wszystkiego. Entity to kawał sku****la, grunt, że wygra.

Bo w końcu to wirus.

- To wspaniale! - krzyknęła uradowana niebieskowłosa.

- Wszyscy znów zaczynają "gdybać"! - wrzasnęłam. No tak, nie zdążyłam ugryźć się w język. - No dobra, sama gdybam. ALE TO JEST WIRUS. - posłałam im spojżenie pełne irytacji. - MAM WYMIENIAĆ JEGO "ZASŁUGI"?! OKEY! PIERWSZA ZASŁUGA TO...

I to uczucie, kiedy twoja buźka zostaje wypchana przeklętym jabłkiem przez przyrodnią siostrę.

NO BŁAGAM.

- Przysięgam, że jeśli Dona się obudzi to wepchnę ci to jabłko do gardła... OK?! - wyszeptała wściekła.

Sh*t, no, zapomniałam o Donie... Olfix, j*bnąć się w głowę to ty nie możesz?

- Olfix... - wyszeptała zaciekawiona mała. W tym czasie wyjęłam jabłko z buzi.

- Hm? - mruknęłam już bardziej spokojna.

- Kto to Error? ALBO NIE! Entity404!

- Pięknie... - mruknęła... Chyba Larissa, ale nie interesowało mnie o co chodzi.

- Oh good... - strzeliłam facepalma. - A co z twoją pamięcią historyczną?

- Nie mam ich danych... - wytknęła mi język.

...

FAJNIE. DZIECI MNIE UWIELBIAJĄ. ;_;

- A więc... - zaczęłam. - Entity_404 to ZBOK, wirus, w bordowej szacie, białych jak moje oczy oczach, - wskazałam na swoje gały. - oraz... No, krótko mówiąc-j*bana podróba 303. A! I ma siekiery, jako broń. I chyba bedrockowy miecz, w sumie to nie wiem...

- Ładnie to tak bluźnić przy dziecku... - mruknął poirytowany szkielet.

- Zamknij się. - zmierzyłam go wzrokiem. Co jak co, ale chyba nie przepadam za tym typem... :/

- Czy ona jednak stworzyła tą dziewczynkę? - zapytał...

ZAWAŁ.

...Herobrine.

Momentalnie poczułam kamień na sercu... TAK, ZARAZ SIĘ WTAJEMNICZY, I OBERWĘ!

Co robić, co robić...!

- NIE! - wrzasnęła przerażona zielonooka... Dobra. Operacja-spie***lać grze sól rośnie, o ile to możliwe. Powolnym i ZWINNYM krokiem poszłam do kuchni z Natashą.

Posadziłam ją na blacie, tymczasem JA, niepostrzeżenie wyglądałam zza rogu pomieszczenia.

Mój brat bliźniak rozwalił stół ;_;

- Olfix? - usłyszałam wołanie. Podeszłam do małej.

- T-Tak? - zadrżał mi głos już od samej myśli, że ojciec się domyśla... No... wiecie...

Ale na serio? Aż tak się boję? Przecież nie moja wina... Natasha nie będzie zła, i kiedyś mu to wykrzyczę prosto w twarz! Uh...

- Czemu tak się boisz dziadka? - wzięła do ręki jedno z ciastek.

- No bo... - podrapałam się po karku. - Yhm... Ale naprawdę nie wiesz?

- Niby o czym?

- Boję się dziadka dlatego, że bez jego wiedzy cię stworzyłam... - zanim się zoriętowałam co palnęłam, czarnowłosa miała łzy w oczach. - NIE! To nie tak jak myślisz. - a w sumie.

Co ona myśli? Trza jakoś sprawdzić...

- "Wszystko będzie dobrze, mała." - usłyszałam, jak zapewne, się spodziewaliście myśl, co mnie zaniepokoiło...

To nie był stłumiony jak u innych, głos niebieskookiej.

Tylko kogoś innego...

- Natasha... - mruknęłam. - To nie tak jak myślisz... Ja... Nie mam przez ciebie problemu? - nie wiem czy spytałam, czy stwierdziłam. Ta tylko wytarła twarz rękawem bluzy. - Wszystko ok?

- Tak... - wyszeptała, wręcz połykając ciastko. - Wszystko będzie dobrze.

- No, i fajnie. - posłałam jej promienny uśmiech. Tylko teraz pytanie.

Nie znam głosu myśli, którą przed chwilą usłyszałam.

I to mnie najbardziej zaniepokoiło.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top