Rozdział 8
Mam haka na Herobrine'a. Gdy się zdenerwuje, za dużo mówi. Stara się oddzielać szczebiotanie jęzorem od własnych myśli, jednak zamiast tego robi to na odwrót. Jednak to nie od tego zależy, czy pomyli te dwie różne czynności. Więc, wracając, jeżeli chciała bym uzyskać jakiekolwiek informacje, muszę go zdenerwować. Doprowadzić do szału, jakim świadczy stawienie się. Zadawanie głupich pytań. Chociaż nie zawsze sypie, w niektórych momentach stara się opanować swoje emocje, to raczej ten pomysł mógł by wypalić...
Kim jest Null i Larissa? Podobno moim rodzeństwem. Chociaż ich nie znam, to co raz bardziej nie mogę wytrzymać z nadmiaru niewiedzy i szukać kolejnego haka na to, by przyzwać ojca, który - jak podejrzewam - nie piśnie już nic słowem na ten temat. Niestety.
Po za tym... ,,Komputer"? Brat? On - i brat? To się kupy nie trzyma. Może i o nim za dużo nie wiem, ale... Nie. To mi jakoś nie pasuje. On nie może mieć brata, on raczej stawia pozory osóbki, która nie ma nikogo. Jest samotna i zła, i chce zrobić ze swojego potomstwa swoich zakładników do zawładnięcia nad Światem. Chociaż... Nie mam na to dowodów, że jest tym jedynakiem bądź sierotą. Jeżeli ma brata, to Ma o fajnego, na pewno się zaprzyjaźnimy, jeżeli mam zapisane w przyszłości się z nim spotkać. Ponieważ zrobię wszystko, by Herobrine dał sobie z tym spokój. Zabijanie jest złe. To, co on robi jest złe. Nie pozwolę mu na to.
Po tej szczerej wymianie zdań z ojcem, przetelerportowałam się do tego kokoniku. Był tam dywanik, formujący łóżko, zważywszy na to, że prawdziwe mogłoby... Ekhm. Nie ukrywajmy, rozwalić wszystko niczym TNT... W kokoniku również znajdował się shulker-box koloru fioletowego, i stojak z obsydianowym kombinezonem. Podeszłam do niego, bacznie obserwując jego rozmiary.
No nie, to na mnie pasuje. To jest mój rozmiar. Nie mówcie, że będę musiała to... Nosić. Obsydian jest przecież ciężki, ledwo co unoszę swoją kosę nad ziemią. A na swoje za duże rozmiary ubrań to nie narzekam, naprawdę. Spróbowałam podnieść napierśnik, jednak jak też przypuszczałam zamiast go podnieść to go wywaliłam ze stojaka.
- Ała!! - krzyknęłam ze łzami w oczach, trzymając się za obolałą stopę. Tak, przy okazji zwaliłam napierśnik na nią, powodując u siebie krzyk i płacz.
- Co ci przepraszam bardzo, strzeliło do tego łba? - odwróciłam się za siebie napotykając wkurzonego ojca, pochylającego się nade mną. - Nikt ci nie kazał tego tykać! - uniósł się na mnie.
- Przepraszam... - wydukałam. - To tylko z powodu...
- Z powodu czego?! - jego ton się uniósł, a ja się cofnęłam krok do tyłu.
- ...ciekawości... - na te słowa on się nieco zamyślił, uspakajając się, a ja w między czasie z powodu szczypania policzków przetarłam je rękami. Robiąc to skazałam się na syknięcie z bólu, oraz ciekawość jak i przerażenie co się ze mną właściwie stało. - Co to jest? - wskazałam na dziwną maź na rękach.
- Krew.
- Krew? - zatkało mnie, nie powiem. TO coś jest fioletowe... Jak to możliwe, że to kurka, krew? Krew jest czerwona... I co się ze mną stało?
- Uprzedzając cię... - zaczął. - Jakimś cudem masz ją fioletową. Jako jedyna we wszechświecie, galaktyce, wymiarach... Więc radził bym ci uważać.
- Na co?
- Na ludzi. Gdy cię dorwą pod swoją przykrywką, mogą cię dźgnąć nożem by dowiedzieć się kim tak naprawdę jesteś. Kiedy dowiedzą się o jej barwie, zabiją cię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top