Rozdział 6
Obok wejścia do jednej z wieżyczek, mocował różne elementy na stojaku, między innymi głowa spalonego szkieketa, i kamienny, zenchantowany miecz. Podchodził do tego tak uważnie, że nie zauważył jak mu do tej wieżyczki nawiałam, lekko zgarbiona. Był tam shulker, co dziwne, nie spotykany na Świecie. Nie atakował mnie.
- Mogłabyś się nie garbić? - niespodziewanie poczułam ten sam tępy ból pleców, jak pół godziny temu. Odwróciłam się w stronę rozmówcy, zdziwiona.
- To też jest mój sługa? - zapytałam, na co mężczyzna przytaknął. - A czemu cię nie atakuje?
- Ponieważ nie widzisz we mnie potencjalnego wroga. - odpowiedział. - Stojak gotowy. - zrobił krok w bok, ukazując za sobą przygotowaną przez niego ową rzecz. - Spróbuj go zaatakować.
Odruchowo wzmocniłam ucisk na obsydianowym uchwycie. Przygotowałam się do typowego uderzenia bronią gracza, następnie to zrobiłam. Tyle, że próbowałam w tym samym czasie uderzyć, i cofnąć bronią, w skutek potknęłam się w miejscu o własne nogi, upadając na cztery litery. Herobrine parsknął śmiechem.
- Nie kieruj się grafiką graczy. - poradził. - Inaczej zginiesz marnie. - zachichotał. - Cios zaczynasz zamachem. - zamachnął się prosto swoim kilofem na powietrze, zawieszając nieruchomo swoje ręce w nim. Wyglądało to tak, jak bym obecnie oglądała obrazy. Sceny walki i takie tam. - Od razu po pierwszym robisz następny, i następny... - zaczął wymachiwać bronią. Teraz to wyglądało, jakby walczył z niewidzialnym wrogiem swojego pokroju. Po dłuższej chwili przestał, robiąc kilka kroków do tyłu, dając mi tym samym większe pole do ćwiczeń. - Spróbuj teraz. - odbarowałam go niepewnym spojżeniem.
- No dobra... - westchnęłam, próbując zamachnąć się kosą. Zrobiłam to, niszcząc stojak, po raz kolejny się potykając, jednak szybko opanowałam swoją równowagę. Z wielkim hukiem kamienny miecz z głową upadła na piach, od razu zmieniając swój kształt na kolorowy, trochę śmieszny, płaski placek. Herobrine westchnął, najwyraźniej poddenerwowany, masując sobie przegrodę nosową.
- Może inaczej. Spróbuj mnie zaatakować. - schował swoją groń, stając na wprost mnie, przy tym wdeptując w kawałek gliny. Zaśmiałam się cicho, na widok, jak ojciec traci powoli cierpliwość. Jednak gdy skierował wzrok na mnie, od razu spoważniałam, próbując powtórzyć to, o co mnie prosił. Ale bez wpadek.
Zrobiłam zamach na niego, uzyskując w odpowiedzi zrobienie z jego strony szybkiego uniku. Na spontanie zrobiłam kolejny, robiąc krok do przodu, wdeptując przy tym w kawałek gliny, jednak zbytnio nie zwracałam na to uwagi. Białooki cały czas powtarzał swoje uniki, a ja zaciekle próbowałam go dorwać, dosłownie tnąc ostrzem kosy powietrze, robiąc przy tym ciche świsty. Niespodziewanie zniknął mi z pola widzenia, nagle się pojawiając jakieś dwadzieścia metrów dalej. Wkurzona, zaczęłam biec w jego stronę, nie uzyskując jego kolejnego uniku. W połowie drogi ukucnęłam, następnie z całej siły odpychając się od podłoża, skoczyłam do niego będąc kilkanaście metrów nad ziemią, chcąc zadać mu cios. Gdy już miałam się na niego zamachnąć, ten znów nieoczekiwanie zniknął, tym samym dezoriętując mnie.
Grzmotnęłam o ziemię, a w okół mnie uniósł się piach, uniemożliwiając widzenie. Kaszlnęłam cicho, zaciskając mocno pięści. Nie miałam przy sobie broni. Uh, pewnie ją gdzieś upuściłam...
Dlaczego nie było rozdziałów?
Bo gdy nie miałam wifi ZNOWU i miałam je przyszykowane w notatniku telefon mi się ekhm zepsuł. (Kigu2006) I prócz przydatnej pomocy NiebieskiFiolet tamte dwa rozdziały(z czego jeden już dzisiaj macie) były utknięte w przekichanym telefoniku, w którym za nic nie mogłam zrobić. Cóż, na szczęście dało się go naprawić, i o to jest xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top