Rozdział 50
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje.
Zaczęliśmy starcie. Dread Lord używał swojej ,,mocy'' rzucając we mnie Wither'owymi czaszkami, które ogłuszały. Na szczęście nie teleportował się, ale za to ataki, które na mnie kierował swoim diamentowym mieczem były błyskawicznie szybkie.
Oczywiście to nie znaczyło, że przegrywałam. Zwinnymi ruchami unikałam jego ciosów jak i czaszek, które co jakiś czas na mnie leciały by mnie ogłuszyć. Odbijałam je swoim mieczem, trafiając ledwo w Ghast'y na ,,niebie'', bądź w samego ich właściciela. Jednak jeszcze się nie zdarzyło, by chociaż raz nimi oberwał.
W pewnym momencie zaczęłam odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Pot pojawił się na mojej twarzy, ręce zaczęły się niemiłosiernie trząść. W tamtej właśnie chwili postanowiłam użyć swojej magii ognia, widząc, że mój miecz był bliski zepsucia się. Nie zawracałam sobie głowy myślą ,,Co by się stało, gdyby się doszczętnie zepsuł'', po prostu nie miałam na to czasu. Zaczęło mi się wydawać, że Władca Nether'u był coraz to szybszy w swoich atakach...
Rzucałam w niego kulami ognia, ciężko dysząc. Coraz wolniej robiłam uniki, ale nie poddawałam się. Mimo wszystko miecz musiał się kiedyś zepsuć, i tak też się stało.
Ostatni raz odbiłam nim czaszkę, po czym nagle rozległ się charakterystyczny dźwięk łamania metalu. Nim zdążyłam zareagować, zostałam ogłuszona przez kolejne Wither'owe czaszki, a mój złamany miecz wypadł mi z ręki. Upadłam wycieńczona na kolana, przyjmując na siebie kolejne ataki ze strony wroga. Zamknęłam oczy, chroniąc je przed czarnym dymem, który się ulatniał z ,,pocisków''.
Po chwili moje ciało już całkowicie zetknęło się z Nertherack'iem, oddech za to ani trochę się nie uspokoił. Powoli otworzyłam oczy, widząc przed sobą sylwetkę Dread Lord'a.
Jego białe źrenice obserwowały mnie z rozbawieniem. Miał gdzieniegdzie przysmoloną szatę, a w niektórych miejscach jego kości, znajdowały się głębokie zadrapania po zetknięciu się z moim ogniem. Postawił w moją stronę krok - wtedy zaczęłam trząść. Miałam ochotę uciec, ale tego nie zrobiłam. Ostatkiem swoich sił podniosłam się do siadu, by później zacząć się odsuwać od Szkieleta. Nic to nie dało, a moje dyszenie zwiększyło się na sile.
Myśli o zawładnięciu Nether'em jak i o Brineary'm poszły w niepamięć. Zastąpił je strach o własne życie i chęć śmierci tylko dlatego by ,,być przy Darify'm''. Mieszały się wręcz ze sobą, były one tak zabawnie sprzeczne. Z jednej strony się bałam, ale z drugiej... Chciałam się zwyczajnie poddać. Cały plan mi się zawalił przed oczami, w dodatku za chwilę miałam zginąć. Władca Piekła ma nade mną znaczną przewagę, nikt mnie nie uratuje... Więc po co to ciągnąć?
Już nie patrzył na mnie z rozbawieniem. Wyglądał raczej, jakby nad czymś rozmyślał, ale mimo wszystko i tak nie spuszczał ze mnie wzroku. Zauważyłam, że bardziej zacisnął kostki na rękojeści diamentowego miecza, którego trzymał w dłoni.
- Miałeś mnie zabić, tak? - odezwałam się swoim drżącym głosem. - Przegrałam jak widać, tak?! - z tego wszystkiego zaczęłam krzyczeć. Czułam, jak lodowate łzy spływają po moich policzkach. - A więc co mam przez to zrozumieć, do kurny? Zabijesz mnie w końcu, czy nie? - wzięłam głęboki oddech, by złapać trochę powietrza. - To na co czekasz?!
Nagle Szkielet zrobił dwa gwałtowne kroki w moją stronę, przez co pisnęłam. Zamachnął się swoim mieczem na mnie, widać było, że był wkurzony. Zacisnęłam mocno powieki, zasłaniając twarz rękami. Czekałam na ostateczny cios, na niemiłosierny ból rozrywanego ciała, który miał zakończyć moje życie.
Ale taki nie nastąpił. Zamiast tego usłyszałam cichy świst przeciętego powietrza, po czym charakterystyczny dźwięk wbicia czegoś w ziemię. Powoli otworzyłam oczy, widząc tuż obok mojego ciała wbity do połowy w Netherack diamentowy miecz wroga. Przeniosłam pytający wzrok na Dread Lord'a, który...
Podawał mi rękę?..
- Nic nie rozumiem... - wypsnęło mi się, patrząc z powrotem na wbitą broń w podłoże.
- Nie zabiję cię. - oznajmił swoim echowym głosem. - Nie zabiję cię, bo w sumie... W sumie możesz mi się przydać.
Rozejrzałam się po otoczeniu. Większość z mob'ów już zdążyła się ulotnić, obserwowało nas tylko kilka Pig Man'ów i Wither'owych Szkieletów, czekający na dalszy przebieg wydarzeń. Ugh, co tu się dzieje? Co on do diabła(hehe, kto czai żart? xD), robi?
- Jestem już starym kościotrupem. - ciągnął dalej, wzdychając. - Nie chciałabyś mi towarzyszyć, Carify? Dzielić połowę mojej Władzy?
Pewnie w tamtym momencie wyglądałam komicznie. Wielki wytrzeszcz oczu, mina nie do opisania słowami. Przestałam nawet oddychać z wrażenia.
Niepewnie złapałam go za kościstą rękę, którą oferował mi pomoc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top