Rozdział 47
Moje dłonie płonęły żywym ogniem. Ogniem, który nic a nic mnie nie parzył. Mimo wszystko, postanowiłam uspokoić swoje nerwy, by nie stracić przytomności w towarzystwie Brineary'ego.
I co dziwnie, ogień zniknął.
- DO JASNEJ CHOLERY, CO TU SIĘ ODPI*RDALA?!?! - wrzasnęłam na niego. Nie byłam już wściekła, za to przerażona do szpiku kości. - CO TY ZE MNĄ ZROBI-
- Ej, spokojnie! - krzyknął zdenerwowany, łapiąc mnie za rękę. Chciałam mu się wyrwać, ale ten tylko wzmocnił uścisk. - Najwyraźniej zostałaś Boss'em... Wiesz, jakiego miałaś farta? Mogłaś umrzeć.
- Jakim cudem? - zaśmiałam się na myśl, co się stało przed chwilą. Dosłownie nie dawno spacerowałam sobie jako ja, ale nie na długo, bo piorun postanowił we mnie uderzyć. Przez co zostałam... Boss'em...? - Nie, to się nie dzieje. - uśmiechałam się, powtarzając to zdanie w kółko. - To się nie dzieje, to się nie dzieje naprawdę... To jest tylko jeden z wielu koszmarów, z którego się zaraz obudzę... To... Się... Nie dzieje... - moje oczy się zaszkliły, nie byłam już w stanie wydusić z siebie słowa. - Czemu to zrobiłeś?..
- Nie zrobiłem tego specjalnie... - objął mnie ramieniem. Chciałam go odepchnąć, jednak tego nie zrobiłam. Po prostu nie miałam siły. - Aj... Nie kontroluję mocy piorunów, uwierz mi, ale... Mogłaś umrzeć. - wyszeptał. - Czyli w zasadzie dobrze, że zamiast umrzeć zmieniłaś się w Boss'a... A jak? Też tego nie wiem, czysty przypadek.
- Co ja mam teraz zrobić?.. - nieświadomie wtuliłam się w niego, mocząc mu płaszcz swoimi łzami.
- A... Masz dom? - spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem. Kiwnęłam głową na tak, oczekując od niego odpowiedzi.
To co powiedział po chwili, całkowicie wywróciło moje życie do góry nogami.
*** Time Skip
- Wybacz! - krzyknął, widząc mnie leżącą na ziemi. Wstałam powoli z podłoża, przy tym podniosłam jego Włócznię, o którą się potknęłam. Obróciłam ją sobie w dłoniach, podchodząc do jej właściciela.
- To chyba twoje. - burknęłam, uśmiechając się szyderczo. - Ile razy mam ci powtarzać, że...
- Tak, tak, pamiętam. - podrapał się po karku, odbierając swoją broń. Schował ją do ekwipunku, następnie oparł się plecami o ścianę obok, patrząc mi głęboko w oczy. - Mam nie robić burdelu. Ale... - odwrócił wzrok, wzruszając ramionami. - Samo się.
Parsknęłam śmiechem, odwracając się na pięcie.
- ,,Samo się''? - powtórzyłam, lustrując wzrokiem cały pokój. - No nie powiem... Dziwne. - podniosłam z podłogi suszarkę, która była owinięta kilkoma rękawiczkami z gumy.
- Podobno guma nie przewodzi prądu.
- Wspominałam o tym, że jak nie zdobędziemy większego zamieszkania to zwariuję? - wymamrotałam pod nosem, przewracając oczami. Skierowałam się w stronę wieszaka, biorąc swój czarny płaszcz do ręki. Moje poczynania obserwował mężczyzna ze znakiem zapytania na twarzy.
- Chyba nie zamierzasz iść teraz... - wyjrzał przez okno. - Pada.
- I co z tego? - uśmiechnęłam się ironicznie, zarzucając płaszcz na ramiona. Złapałam za klamkę drzwi, które były tuż obok wieszaka, mając zamiar je otworzyć. - Ciągle to odkładamy. Po za tym nie mam tu najlepszych wspomnień z tym miejscem...
Szarowłosy pokiwał twierdząco głową. Po chwili wyszłam z założonym kapturem na głowie, kierując się na wschód.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top