Rozdział 43

Szłam niepewnymi małymi kroczkami wzdłuż korytarza. Co sekundę rozglądałam się po nim, słysząc charakterystyczne odgłosy złych mob'ów. A to Zombie, Szkieletów czy Creeper'ów, a nawet Pająków. Były jeszcze innego rodzaju pomruki, przypominały villager'ów. Jednak... Coś mi się tutaj nie zgadzało, to nie mogli być dobroduszni mieszkańcy wiosek, handlujący przeróżnymi przedmiotami za Szmaragdy...

Mijałam różne otwarte pokoje ze skrzynkami. Oczywiście jak to ja, opróżniałam je z nadzieją, że może zawarte w nich itemy pomogą mi się wydostać z tego budynku. Niestety, na chwilę obecną znalazłam kilkanaście storczyków oraz nasiona dyni. Nijak by mi to miało pomóc, ale jak już wspominałam - brałam co się tylko dało. Z czasem itemy stawały się coraz cenniejsze, natknęłam się nawet na diamentową motykę! Herobrine nie jest taki mądry na jakiego się wydaje.

Wrzasnęłam nagle, czując pod sobą brak gruntu, co było spowodowane potknięciem się o własne nogi. Runęłam na ziemię, po czym zaczęłam spadać ze schodów, a wszystkie przedmioty, które uzbierałam do tej pory wysypały mi się z ekwipunku.

Po pewnym czasie spadania z kamiennych schodów w końcu przestałam. Runęłam z impetem na plecy przy tym głośno dysząc, czując jak niemiłosierny ból daje o siebie znać. Powoli wstałam z podłoża, rozglądając się w około.

- Nikogo tu nie ma. - stwierdziłam cichym głosem, zaczynając zbierać itemy z podłogi.

- Jak widać nie znasz słynnego Leśnego Dworu... Powinienem się obrazić! - nie oglądając się tam skąd dobiega głos białookiego ruszyłam przed siebie biegiem. - Ej, chcę ci tylko pomóc! - zawołał zawiedzionym głosem.

Nie miałam siły by mu odkrzyknąć. On chce wzbudzić we mnie zaufanie... Na pewno! Carify, nie możesz mu się tak dać! Po moich policzkach znowu zaczął spływać wodospad łez. Skręcając w korytarz po prawej o mało się nie potknęłam o własne nogi. Natychmiast się jednak schowałam za rogiem, widząc kilku Zombie'ch jak i Creeper'ów. Mimo, że nie mogłabym wstrzymać powietrza na jakiś czas by się nie zdradzić to próbowałam to zrobić. Niestety na próżno, głośno dyszałam za zmęczenia. Zamknęłam oczy, by chociaż trochę uspokoić niektóre ze swoich emocji. Spokojnie...

- Nie w tą stronę. - otworzyłam oczy, zamierając. Herobrine lewitował przede mną nad ziemią, przyglądając mi się ze znudzeniem i czymś jeszcze... Gestem ręki wskazał na korytarz po lewej, uśmiechając się smutno.

A ja, zdziwiona do reszty, szybkim krokiem oddaliłam się od niego, idąc wskazanym przez mężczyznę korytarzem. To jedyna osoba, która posiada takie coś jak ,,świadome myślenie'' i jest... No nie powiem, że neutralna, bo on jest złym człowiekiem. O ile nim w ogóle jest, eh... Ale w takim razie kogo innego mam się posłuchać? A zresztą, raz kozie śmierć.

Perspektywa Herobrine'a:

Stwierdziłem, że nie ma sensu jej tu trzymać na siłę. Jest odpowiedzialna za siebie, nie będę jej niańczył. Mimo wszystko, nie wiedzieć czemu jest mi... Smutno? Chyba za mocno uderzyłem się w głowę...

Jej ,,niezdarność'' i ciekawość prosząca się o wstąpienie na pierwszy stopień do Nether'u bawiła mnie bardzo. Miała tyle okazji przez nią(ciekawość) zginąć, a jednak tego nieświadomie unikała. Nie uruchomiła żadnej pułapki w skrzyniach, co mnie szczerze dziwiło. Zielonooka raczej nie wyglądała na eksperta od czegokolwiek... Jej życie zdawało się przypominać idiotyczne egzystowanie villager'ów. No, może nie do końca.

Blondwłosa szła ciemnym korytarzem z mieczem w ręku. Ja za to lewitowałem kilkanaście centymetrów nad ziemią, podążając za nią. Co się ze mną dzieje? Tak się nie zachowuje przecież Wielki Herobrine - sadystyczny Boss, który zabija z zimną krwią niewinnych graczy. Powinienem był już ją dawno zabić, a nie pomagać jej uciec. Co jest ze mną nie tak?

Dziewczyna dotarła już do wielkich schodów prowadzących w dół. Dostrzegając niedaleko niej jednego z moich sługusów westchnąłem. Nie zauważyła go, chociaż ten już celował w nią swoją strzałą z łuku. Tak, to był Szkielet.

Gdy owy mob puścił strzałę, ja rzuciłem swoim Diamentowym Kilofem. I gdyby nie to, że broń wbiła się w ścianę razem ze złamaną przez niego strzałą, tuż za dziewczyną, byłoby to dziwne posunięcie z mojej strony. Teleportowałem się obok niej wyciągając ze ściany ostrze broni, gdy ta się obróciła akurat w moją stronę. Zeszła na zawał, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.

- Jakim cudem masz tyle szczęścia? - zaśmiałem się przerażająco, blokując kolejną strzałę Szkieleta Kilofem nawet nie spuszczając z niej wzroku. Krzyknęła, natychmiast uciekając w stronę wyjścia. Spojrzałem na jej oddalającą się sylwetkę, uśmiechając się szeroko. Czułem, jak radość rozprzestrzenia się po moim ciele, mając świadomość, że wydostała się stąd bez żadnych dodatkowych obrażeń. - Jakbyś chciała to możesz wpaść do mnie kiedyś na herbatę! - rzuciłem od niechcenia.

Kiedy jednak drzwi od Leśnego Dworu zatrzasnęły się z hukiem, radość uleciała ze mnie w mgnieniu oka, zostając zastąpiona niewytłumaczalnym smutkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top