Rozdział 39

Kiedy wdrapałam się na wejście Miasta Potworów, wyciągnęłam miecz. Proszę, nie bądź tym, kogo podejrzewam, że będziesz... Błagałam w myślach wchodząc na tory, dzierżąc przy tym miecz w dłoni. Wystawiłam go przed siebie w celu obrony, jednak...

Nikogo nie było. Albo to był ten słynny Herobrine, albo mam urojenia. Ta pierwsza opcja jest taka absurdalna, stawiam na drugą. Zwariowałaś, Cari. Parsknęłam nerwowym śmiechem, postanawiając iść przed siebie.

***

Echo moich kroków roznosiło się wszędzie. Co jakiś czas rozglądałam się, czy w pobliżu mnie nikogo nie ma, z mieczem w ręku. Było tak dziwnie... Cicho. Nie mogłam usłyszeć żadnych odgłosów Zombie, Szkieletów, czy też Pająków. Tych zwykłych, i jaskiniowych. Mimo, że powinnam się z tego powodu cieszyć, to owy fakt mnie niepokoił...

Tym bardziej, że nadal nie mogłam znaleźć Darify'ego. A co, jeśli to był jednak Herobrine? Co, jeśli on był tu wcześniej, i go po prostu gdzieś zaciągnął, na samym początku drogi? Zatrzymałam się, wyciągając ze swojego ekwipunku hełm brata, którego znalazłam przy wejściu do jaskini. Nie było na niej krwi, był w miarę czysty... Nie był też jakoś doszczętnie zużyty, hełm jak hełm.

Westchnęłam cicho, chowając żelazny hełm z powrotem do ekwipunku. W tym samym momencie usłyszałam charakterystyczny odgłos skrzypiącego drewna za sobą.

Odwróciłam się za siebie, nie dowierzając własnym oczom. Kilkanaście metrów za mną stała ta sama postać, na którą się wcześniej natknęłam. Nie ruszała się przez chwilę, przez jego zamknięte oczy nie mogłam stwierdzić, kim była. Jednak to się zmieniło kiedy je otworzył, szczerząc się do mnie złośliwie.

Moje serce stanęło, a ja mimowolnie zesztywniałam.

TO HEROBRINE!

Natychmiast ruszyłam przed siebie, chcąc jak najszybciej mu uciec. O ile mnie gonił... NIE, CARIFY, NIE ODWRACAJ SIĘ! NIE OGLĄDAJ SIĘ ZA SIEBIE, UCIEKAJ, PO PROSTU UCIEKAJ! - krzyczałam w myślach, czując nagłe zmęczenie. Przystanęłam na moment przy jednym z drewnianych płotków, by się o niego oprzeć i wziąć kilka głębokich wdechów. Moje ciało się niemiłosiernie trzęsło ze strachu.

Po chwili odwróciłam się za siebie, widząc nie daleko mnie szatyna, który wyciąga ze swojego ekwipunku miecz.

KURNA, UCIEKAJ!

Znowu zaczęłam biec przed siebie. Zatrzymałam się nagle z piskiem, widząc przepaść jaskini. Tory były przerwane na kilka kratek, musiałam przeskoczyć. Wahałam się, przecież gdyby mi się nie udało przeskoczyć... Nie przeżyłabym tego. Mimo, że niedaleko było małe źródło wody na dole, to szanse na to, że trafię do niego jak nie uda mi się wykonać skoku są strasznie małe...

Wzięłam parę głębokich wdechów, stawiając na jedną kartę. Już miałam skakać, kiedy nagle poczułam wielki ból pleców. Straciłam równowagę, spadając w dół.

Podczas spadania w przepaść zobaczyłam krople swojej krwi, jak i parę białych oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top