Rozdział 37
Perspektywa Carify:
Westchnęłam, biorąc w ręce nasze rodzinne zdjęcie.
Bardzo dobrze pamiętam te czasy. Ogólnie to zrobiliśmy sobie to zdjęcie w moje siódme urodziny. Później poszliśmy na lody truskawkowe. Ten dzień był moim ulubionym, hah!
Teraz oboje mamy po 20 lat... Darify kilka tygodni temu udał się do kopalni by zebrać zapasy węgla, bo nam się zaczynają kończyć. Ale do tej pory nie wrócił, a zebranie węgla nie wymaga tak dużego poświęcenia czasu. Prawda?..
Codziennie zmagam się z myślami, by sprawdzić, czy u niego wszystko w porządku. Mimo wszystko, nie jestem tak bardzo doświadczona w walce z mobami jak Darify, a strach szybko omiata moją osobę. Pomimo, że to on jest młodszy... Zostałam postawiona między młotem a kowadłem.
Warknęłam, odstawiając zdjęcie tam, skąd go wzięłam. Nie mogę wytrzymać, po prostu muszę sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. A co, jeśli on nie żyje?.. Zgarnęłam ze skrzyni obok mój żelazny miecz, następnie skierowałam się w stronę wyjścia z domu.
Tego dnia słońce świeciło na niebie jak nigdy swoim jasnym blaskiem. Niebo było bezchmurne, a temperatura powietrza prosiła się o maksymalne obniżenie jej. Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić. Spokojnie Cari. Pewnie Darify nie ma farta do znajdowania surowców... Jeszcze dzisiaj wrócicie do siebie i będziesz mogła na niego nakrzyczeć za to, że nie dawał znaków życia przez ostatnie tygodnie. Zamrugałam kilkakrotnie, robiąc pierwszy krok w stronę kopalni. Musiałam przy tym przeskoczyć jezioro, które znajdowało się na mojej drodze.
Po kilkunastu minutach znalazłam się już w kopalni. Było w niej bardzo ciemno, mój wzrok musiał się do tego przyzwyczaić. Mimo wszystko ruszyłam do przodu, i od razu tego pożałowałam. Potknęłam się o coś, w skutek wyrżnęłam do przodu na twarz. O mały włos, a zraniłabym się własnym mieczem, który mi wyleciał z rąk.
Przeklnęłam pod nosem, próbując wstać ponownie nie spotykając się z zimnym brukowym podłożem. Chciałam zobaczyć, o co się potknęłam, ale oczywiście zostało mi to uniemożliwione. Mój wzrok jeszcze nie przyzwyczaił się do ciemności, jaka mnie otaczała w około, a ja nie miałam przy sobie pochodni. Moja skleroza powala, żyć nie umierać.
Musiałam odczekać parę dobrych chwil by cokolwiek zobaczyć. Te chwile ciągnęły się w nieskończoność, a poziom strachu wzrastał. Było bardzo ciemno, przez ten czas, gdzie stoję mogły już się zrespić jakieś niebezpieczne moby... Jakby moby były w ogóle bezpieczne, brawo Cari.
W końcu dostrzegłam to, o co się potknęłam. Wzięłam to w ręce, bacznie się temu przyglądając.
Cholera, to przecież hełm Darify'ego.
Ten rozdział może i jest króciutki(422 słów), ale postaram się, by następny miał chociaż 1000 słów ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top