Rozdział 29

W zasadzie to, nadal żyłam.

Jednak w tamtej chwili tak bardzo chciałam umżeć. Ból serca oraz niektórych części ciała nie przestawał dobijać. Moja świadomość już powróciła, i... Tak bardzo chciałam wstać. Tak bardzo chciałam się podnieść. Jednak brakowało mi siły nawet na otworzenie oczu.

Nie wiem, ile upłynęło czasu od odzyskania przytomności. Poprostu leżałam w bardzo nieprzyjemnej pozycji, okaleczana przez niemiłosierny ból. Słyszałam jakieś szmery, czyjeś kroki, i otwierane drzwi co pewien czas. W końcu doszło do tego radosne nucenie pewnej piosenki przez męski ton głosu.

Odgłos otwieranych drzwi stał się głośniejszy, aż w końcu ustał. Czułam przy sobie czyjąś obecność. Z trudem otworzyłam zamknięte powieki, widząc na samym początku mroczki przed oczami. Zniknęły jednak po chwili, ukazując przede mną obcego chłopaka, stojącego do mnie tyłem. Stał na małych, brukowych schodach, dzierżąc w swojej dłoni diamentowy miecz. Miał na sobie diamentową zbroję, z fioletową poświatą. Zaprzestał nucenia pewnej melodii.

I wtedy go dostrzegłam. Poczułam wielką dawkę adrenaliny. Wytrzeszczyłam oczy, biorąc cichy haust powietrza.

- Nie rób tego! - ledwo, co wykrzyczałam to zdanie. A nawet można powiedzieć, że cicho je wychrypiałam. Chłopak obrócił się w moją stronę, widziałam na jego twarzy niemałe zdezoriętowanie, jak i zaskoczenie. Miał szarawe oczy, oraz brązowe włosy. Tylko tyle mogłam dostrzec, dystans między nami mierzył z jakieś pięć metrów. Mimo to, słabo widziałam.

- Muszę. - odpowiedział z obojętnością w głosie, jak i przygnębieniem. - Nie stać mnie na utrzymanie siostry. - wyznał po chwili. - Pójdę tam, ukradnę jajo i je sprzedam. - rzucił, odwracając się z powrotem do Portalu.

- Zginiesz. - powiedziałam twardym tonem, a ten drgnął. Zatrzymał się, stając w miejscu. Ponownie się obrócił w moją stronę, przyglądając się mi.

- Siedzisz tam w cieniu, głos ci się załamuje. Wszystko w pożądku? - zapytał po chwili, oczekując ode mnie szybkiej odpowiedzi. Wypuściłam powietrze z płuc, wzdychając. To twoja szansa, wiesz? On może Ci pomóc.

- Zaraz... - wyszeptałam, przypominając sobie o czymś ważnym. - Moja Kosa... - zaczęłam szukać wzrokiem owej rzeczy po całym pomieszczeniu, znajdując ją po chwili. Leżała kilka metrów ode mnie, bliżej szarookiego.

- Ta Kosa? - wskazał na nią, przytomniejąc. Podszedł do niej, podnosząc ją z zimnego podłoża, oglądając w rękach. - Ciężka... - zaśmiał się cicho. - Nie wyglądasz na osobę, która... O matko, nic ci nie jest?!

W ułamku sekundy podbiegł do mnie, dostrzegając z cienia liczne rany, które krwawiły na moim ciele. Pewnie z daleka, gdy siedziałam w cieniu nie mógł ich dostrzec... Zaczął je lustrować przestraszonym wzrokiem, odkładając obie bronie na bok.

W pewnej chwili poczułam się słabo. Natychmiast chwyciłam go za rąbek brązowego ubrania, który wystawał mu z pod diamentowego napierśnika.

- Pomóż mi, proszę. - błagałam. - Opatrz rany, pod żadnym pozorem nie używaj do tego wody. - co raz bardziej trudno było mi mówić kolejne zdania, które tak bardzo chciałam powiedzieć. - Zapłacę ci... Złotem i diamentami.. Tylko mi pomóż... - urwałam, zamykając oczy.

Znowu straciłam przytomność, w tamtej chwili bardzo licząc na jego pomoc.

Maratonik, 6 rozdziałów ^^

HAHA W ŻYCIU TYLE NIE NAPISAŁAM PRZEZ PONAD DWA DNI WIĘC DAJCIE MI WIĘCEJ LUZU W KOMENTARZACH OKEJ WIECIE ILE JA NA TO POŚWIĘCIŁAM SWOJEJ ENERGII ŻYCIOWEJ NIC NIE JADŁAM ANI NIE PIŁAM PRZEZ TE PIEPRZONE DWA DNI I CZUŁAM SIĘ JAK PAPIEREK PO CUKIERKU KTÓRY WALA SIĘ PO ŚMIETNIKACH NASTĘPNIE ZOSTAJE ZJEDZONY PRZEZ RANDOMOWEGO PTAKA STRAWIONY A NASTĘPNIE WYPLUTY I SPALONY PRZEZ DZIURĘ OZONOWĄ

...

Było warto, okej? A tak serio to może jeszcze zrobię drugi maraton bo wena mnie nie opuszcza ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top