Rozdział 13 ️⚔️To nie jego słudzy️⚔️
- Chol*ra jasna! - warknął z jadem w głosie białooki na Gabie'go, widząc mój stan. Patrzyłam przestraszona nie na żarty na mężczyznę resztkami sił, skulona za jego pomnikiem. Popchnął go, a ten upadł na ziemię. Dziwiło mnie jedynie to, że on... Nie bronił się. Nic, a nic nie robił, również krwawił w skutek walki, był w niefajnym stanie, a jednak myślałam, że nadal trzyma się dobrze. Patrzył na mojego ojca znudzonym wzrokiem, kiedy ten wyciągnął kilof.
Zareagowałam gwałtownie, poderwałam się natychmiast z podłoża, o mało się nie potykając o własne nogi. Wręcz poleciałam na Herobrine'a dodając do tego więcej impetu, w skutek czego ten stracił równowagę i zrobił kilka kroków w bok. A zresztą, o to mi chodziło.
- Ogarnij się, on nic nie zrobił! - odzyskałam równowagę, obdarowując go błagającym spojrzeniem. - To ja zawiniłam, on tylko poprawnie wykonywał twoje polecenia. - odwróciłam głowę w stronę stwora, podając mu rękę. Skorzystał z mojej pomocy wachając się na początku. Gdy wstawał, musiałam pomóc sobie drugą ręką, bym się nie wywaliła. - Boli cię coś? - zapytałam szeptem, patrząc z podziwem na jego rany. Husteczka, którą mi przyłożył do czoła gdzieś się zapodziała, pewnie gdy ja tarzałam się po piasku krzycząc z bólu. Takto bym mu ją podała, ale... Była już wystarczająco brudna, by mu pomogła. Ogólnie by mu nie pomogła. Nie sama. Po za tym, nie miałam serca by odejść, puścić go, i pójść po cokolwiek zostawiając go samego z Herobrine'em na te parę metrów. Samego, na pewną odległość. Nie zdąrzyła bym dobiec w porę i powstrzymać ojca przed czymkolwiek, a z teleportacją jest kiepsko, bądźmy szczerzy.
Byłam przy Ender Manie tuż obok, dwa, czy cztery metry od Herobrine'a.
Mimo, że teraz mi się udało go odepchnąć, obecnie już nie jestem taka pewna sukcesywnej powtórki.
- Zawinił. - wychrypiał cicho w odpowiedzi. - Jestem twoim... Ojcem. - odwrócił wzrok. - Myślałem, że...
- Miałeś zamiar go... Skrzywdzić. - ugryzłam się w język ze słowem ,,zabić". ,,Skrzywdzić" jest odpowiedniejsze.
- Zrobił ci krzywdę...
- Wykonał poprawnie swoje polecenia. - powtórzyłam. - Gdybym nie wrzeszczała, nie było by cię tu wcale... - zrobiłam krótką przerwę czując narastający gniew. Starałam się go opanować, jednak na próżno. - Nigdy więcej tak nie rób! - krzyknęłam głośno, podchodząc do niego twardo stąpając po piasku. Odsunął się ode mnie krok w tył, trochę zaskoczony. - To ja jestem ich Władcą, i to ja decyduję o ich losie, tu już tego nie możesz zrobić, nie masz prawa! - zacisnęłam pięści.
Zapadła cisza. Osiągnęłam chyba cel, krzycząc na niego, bo cała złość ze mnie uleciała. Zastąpiła ją pustka. Wewnętrzna cisza, a jednak brak spokoju, nie jestem w stanie tego określić.
Nie patrzył na mnie.
Patrzył na coś, co było za mną. Ender Many.
- Odczep się od nich, skup się na mnie. - warknęłam. - Zrób im cokolwiek, a cię... Uszkodzę. - skarciłam się w myślach. To jest jednak mój twórca, ,,ojciec". Potwór. A niech im coś zrobi.
- Dobrze. - uśmiechnął się. - Mam tylko pytanie... Odpowiedz szczerze.
Odwróciłam się za siebie, widząc kilka stworów przyglądających się nam. Natomiast Gabi nie ruszył się z miejsca.
- Niby jakie? - znów skrzyżowałam z nim wzrok, trochę zaciekawiona, z drugiej strony trochę zła.
- Skąd wiesz, że już tego nie mogę? - zamarłam, lekko przygryzając policzek od środka. Niepokojące było jednak to, że był... Sprany. Pozbawiony w pewnym sensie emocji, które mogłam z niego wyczytać. Jednak nie przestawał się uśmiechać.
Powiedz szczerze. Nic złego nie zrobiłaś.
- Domyśliłam się. Nic nie mówili. - rozmasowałam sobie kark. - To nie istotne.
Skinął głową w odpowiedzi, milcząc. Poczułam mocne ukłucie w sercu, kiedy pozostał po nim fioletowy pył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top