~13~
Vi długo rozmyślała nad znaczeniem spotkania z Oliverem, ale nie potrafiła znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi. Co zaczynało ją mocno irytować. Jaki był prawdziwy powód jego pytań i czemu nagle straciła przy nim kontrolę? Czuła się jak filozof błądzący wśród swych pytań bez odpowiedzi. Znów zalała ją fala rozpaczy, smutku i strachu. I po raz kolejny chciała uciec od swojego dotychczasowego życia. Zaszyć się w miejscu, gdzie nikt nie będzie jej znał, zacznie wszystko od początku, może tym razem bez żadnego błędu. Może nagle wszystko się dobrze ułoży i będzie wiodła swoje wymarzone idealne życie.
Ale nic na to nie wskazywało. Raczej była skazana na życiową porażkę.
Skuliła się w pociągowym fotelu rozglądając się dookoła. Miała wrażenie, że ludzie wokół potrafili czytać jej myśli. Jeszcze bardziej wcisnęła się w fotel.
Wracała do Londynu w niedzielę wieczorem. Niebo za oknami było poszarzałe i smętne jakby utożsamiało się z nastrojem Vi. Patrzyła na swoje odbicie w szybie, przecinane spływającymi kroplami deszczu. Jej również zachciało się płakać.
Kilkanaście lat temu wyjechała na studia do Bostonu, z nadzieją na zrobienie kariery, ustatkowanie się i na powrót do Sutton wraz z mężem i dziećmi. Chciała osiedlić się w małym domku, na przedmieściach miasta i stworzyć prawdziwą rodzinę. Nikomu nie mówiła, że wyjazd ten był też ucieczką spowodowaną pewnym strachem. Strachem przed czymś, co teraz wydawało się jej nieuniknione. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała znów zmierzyć się z tym wszystkim i stawić temu czoła.
Tylko czemu ją to tak przerażało? Kiedyś i teraz, skoro tak bardzo tego pragnęła?
Gubiła się. Jej własne myśli płatały jej figle, a ciągły mętlik w głowie powodował ból.
Wróciła jednak do Sutton jako inna osoba. Bez swojego wymarzonego męża i dzieci. Wróciła sama czując pustkę w sercu, bo nawet w tym cholernym Bostonie nie potrafiła ułożyć sobie życia. Nie wspominając o życiu uczuciowym, które zgubiło ją i jej karierę. Upadek firmy nie był jedynym powodem jej wyjazdu. Przecież nie ma się czym chwalić, że uległo się swojemu szefowi. Tak, tak to w skrócie wyglądało.
W dniu swojego powrotu poznała Toma. Faceta, który ją od razu zauroczył. I nie zawahała się przed tym by pójść z nim do łóżka, choć można by uznać ją za "łatwą". Ale cóż, stało się. A ona tego nie żałowała. Do czasu...
Do czasu, gdy bardziej go nie poznała. Bardziej liczyły się dla niego zabawy i poznawanie nowych dziewczyn. A nie tego szukała Vi. Z początku sądziła, że może coś z tego wyniknie i dalej się łudziła. Ale później wszystko jej przeszło i zrozumiała, że popełniła kolejny i nieodpowiedzialny błąd w swym życiu.
No i był jeszcze James... James, który tak dziwnie na nią wpływał. Z którym od zawsze łączyła ją dziwna więź. A gdy znów pojawił się w jej życiu (wiedziała, że nie przypadkowo), czuła że wszystko zaczęło wracać. A to przerażało ją najbardziej, bo nie chciała rozdrapywać starych ran.
Z zamyśleń wywołał ją dźwięk telefonu. Spojrzała na ekran, gdzie wyświetliło się imię Toma. Wyprostowała się i z godnością odebrała telefon.
- Cześć co u ciebie? - usłyszała.
- Wracam właśnie z Sutton.
- Nie mówiłaś mi, że wybierasz się tam na weekend. - odpowiedział głosem pełnym wyrzutu.
- A czy muszę ci się tłumaczyć z tego, że jadę zobaczyć rodziców? - spytała oschle. - Poza tym, jakoś nigdy cię to nie interesowało. W dodatku nie dzwoniłeś do mnie zbyt często.
- Wiesz, że mam dużo spraw na głowie, muszę dopilnować transakcji z nowym niemieckim kontrahentem. Inaczej ojciec nie wysyłał by mnie do Niemiec bez powodu.
W słuchawce zapadła cisza. Vi nie miała ochoty na rozmowę z Tomem. Nagle miała dosyć wszystkiego.
- Wracam jutro. Zadzwonię jak tylko wrócę do mieszkania. Śpij dobrze.
Rozłączył się, nawet nie czekając na pożegnanie. Vi prychnęła tylko i wrzuciła telefon do torebki. Zamknęła oczy i odpłynęła.
***
Ze snu wyrwało ją mocne szarpnięcie. To konduktor budził ją by oznajmić jej, że są już w Londynie. Podziękowała za pobudkę i za pomoc w zdjęciu walizki. Zabrała torebkę i wyszła z pociągu na peron. Od razu udała się w miejsce postoju taksówek, by jak najszybciej wrócić do domu. Ale gdy wsiadła do samochodu, poprosiła kierowcę by zawiózł ją w inne miejsce niż jej obecne miejsce zamieszkania. Podała adres... Toma. Sama nie wiedziała dlaczego, przecież był w Niemczech. Ale coś kazało jej tam jechać.
***
Po kilkunastu minutach zapłaciła taksówkarzowi za kurs, podziękowała i wysiadła z samochodu. Spojrzała w górę pięknego bloku, ale okna mieszkania Toma znajdowały się z drugiej strony budynku. Podeszła więc do drzwi i dziwnym trafem jakiś mężczyzna opuszczał budynek, więc otworzył jej drzwi i wpuścił ją do środka. Uśmiechnęła się tylko do niego i popędziła na górę.
Nie wiedziała czemu tu jest, zważywszy na to, że Toma tu nie było. Ale zadzwoniła do jego drzwi.
Słyszała kroki w przedpokoju i ktoś nagle otworzył jej drzwi. Jej oczom ukazał się...
- Thomas?! - spytała zaskoczona. - Miałeś wracać jutro.
- Co ty tu robisz? Czemu tu przyszłaś? - spytał pełen niedowierzania i strachu.
- Też się cieszę na twój widok. Mogę wejść na chwilę? Jestem zmęczona podróżą.
Bez słowa protestu weszła do jego mieszkania. Zdjęła z siebie kurtkę i podała mu ją, kierując swe kroki w stronę salonu. Cieszyła się, że może jak najszybciej wszystko zakończyć.
- Tak naprawdę to chciałam z tobą porozmawiać. - powiedziała siadając na fotelu. - Długo nad tym myślałam i sądzę, że to dobra decyzją jaką podjęłam. Mianowicie....
Dźwięk automatycznej sekretarki przerwał jej monolog.
- Hej skarbie, dziękuję za wczorajsze spotkanie i śniadanie. Mam nadzieję, że dzisiejsza kolacja jest dalej aktualna, bo uwierz mi, że przygotowałam coś specjalnego na deser. Musisz tylko odpowiednio się tym zająć. Będę za pół godzinki. Buziaki.
Nastąpiła głucha cisza, a w pokoju panowało dziwne napięcie. Vi poderwała się z fotela i wyszła pędem z pokoju.
- Vi, poczekaj. To nie tak jak myślisz.
-Daruj sobie, okej? Przyszłam tu tylko po to by powiedzieć ci, że nic do ciebie nie czuję. Ale to dobrze, bo widzę, że jesteś skończonym dupkiem i kłamcą. No i tchórzem skoro nie miałeś na tyle odwagi i jaj by powiedzieć mi, że spotykasz się z kimś innym. - wzięła z wieszaka kurtkę, otworzyła drzwi i złapała za rączkę walizki. Na koniec powiedziała jeszcze tylko:
- A i wiedz, że udawałam z tobą wszystkie orgazmy.
Uśmiechnęła się i wyszła. Dopiero schodząc po schodach jej emocje zaczęły się uwalniać w postaci łez spływających jej po policzkach. Można by rzec, że to niezrozumiałe dlaczego płacze po rozstaniu skoro sama tego chciała i w dodatku go nie kochała. Ale tak naprawdę poczuła się nic nie warta, skoro nie była jedyną dziewczyną w życiu swojego byłego chłopaka. Jakby była nikim. Albo kimś gorszym. Kimś niedostatecznie dobrym. To ją zabolało najbardziej.
Wyszła na zewnątrz. Deszcz lał się z nieba, tworząc wielkie kałuże. Przeszła kawałek, gdy nagle przyjeżdżający obok samochód, ochlapał ją całą. Pełna wściekłości zaczęła klnąć pod adresem kierowcy. Wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer Jamesa.
Odebrał po pierwszym sygnale.
- James? Chyba potrzebuję twojej pomocy.
(Wybaczcie mi obecny poziom OF. Pozdrawiam i za wszystko dziękuję.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top