Rozdział 6


Po 20 minutach drogi pieszo dotarłam pod szkołę. Szłam w kierunku schodów do budynku, kiedy za plecami usłyszałam niestety znajome mi głosy. Głosy, które ponad 2 lata temu były moim koszmarem.

- Madison! Jak miło nam Cię widzieć - odezwała się jedna z dziewczyn z drwiną - Sarah

Sarah była szkolną gwiazdeczką razem ze swoją przyjaciółeczką Ashley. Wszędzie chodziły razem. Ich rodzice byli jednymi z najbogatszych ludzi w tutejszej okolicy. Z podobnych rodzin wywodzili się chłopacy dziewczyn. John i Noah - na dodatek gwiazdy szkolnej drużyny piłkarskiej.

Ta grupka w pierwszej klasie nie dawała mi żyć. Najgorsze było to, że ja nawet im nie podpadłam. Chcieli znaleźć sobie ofiarę, to znaleźli łatwy cel - nieśmiałą i wrażliwą dziewczynę.

- Czego ode mnie chcecie? - zapytałam obojętnie. Przez ostatni czas zdążyłam się nauczyć, że do nich trzeba było podchodzić w taki sposób.

- Nawet się nie przywitasz? O jak nie miło - odpowiedział Noah. Przewróciłam oczami.

Przeskakiwałam pytającym wzrokiem po ich twarzach, oczekując odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie.

- A czy nam musi o coś chodzić? - zapytała Ashley - Nie możemy się przywitać z koleżanką?

- Czekaj, czekaj - pokręciłam głową - To, że chodzimy do jednej klasy nie sprawia, że się kolegujemy.

- Dobra, bo nie mamy czasu na kogoś takiego jak ty - powiedziała Sarah, skanując mnie wzrokiem. - Radzimy Ci żebyś zrezygnowała z zawodów, bo to jest wiadome, że nagrodę dla najszybszej osoby zgarnie ktoś z naszej czwórki.
Nawet nie wygrasz biegu dziewczyn, więc po co w ogóle się w to mieszać.

- Lepiej się zajmij organizacją, żeby aby napewno wszystko wyszło- dodał John i puścił mi oczko.

Uniosłam brwi i odwróciłam się od nich bez słowa. Co oni sobie myśleli. Nie zamierzałam zrezygnować. Ktoś tu chyba obawiał się porażki. Tylko musiałam pamiętać, że oni byli zdolni do wszystkiego, dlatego musiałam mieć jeszcze bardziej wszystko pod kontrolą.

***

Byłam właśnie na lekcji wf-u, który miałam dwa razy w tygodniu. Zazwyczaj nie były to jakieś bardzo męczące zajęcia, tylko po prostu jakieś sporty drużynowe i raz na pół roku jakieś zaliczenie.

Po głowie krążyły mi ciągle słowa grupki Sarah. Przez nie w nocy zaczęłam stresować się co raz bardziej, a festyn był już za 3 dni.

Graliśmy w siatkówkę i niestety w mojej drużynie znalazła się także Ashley. Postanowiłam, że będę ją traktować jak powietrze. Po rozpoczęciu akcji zaczętej przez drużynę przeciwną bez problemu oddałyśmy piłkę z powrotem na drugą połowę boiska.
Szykowałam się do postawienia bloku przy siatce. W odpowiednim momencie podskoczyłam i przebiłam piłkę, lecz gdy miałam lądować Ashely znalazła się tuż przy mnie i z całej siły uderzyła bokiem we mnie.

Straciłam równowagę i padłam na podłogę. Bolało... I to cholernie. W tym momencie w każdej części ciała odczuwałam ból, ale najbardziej czułam go w kostce. Gra została przerwana i wszyscy zbiegli się wokół mnie.
Złapałam się za głowę, na którą na szczęście nie upadłam bo zdążyłam się podeprzeć łokciami, tylko że zaczęło mi się w niej kręcić od przypływu emocji.

-Madison! Wszystko w porządku? - zapytał nauczyciel.

- Tak.. chyba tak, ale wszystko mnie boli

- Jezu Mad, przepraszam. Naprawdę nie chciałam. To był przypadek - Ashley rozpoczęła swoją gierkę aktorską. Prychnełam tylko pod nosem.

- Dasz radę wstać? - zapytał ponownie starszy mężczyzna.

- Spróbuje....

Z łokci, podparłam się na dłoniach, tym samym siadając z prostymi nogami. Po chwili je podniosłam i próbowałam wstać.
Udało mi się, lecz gdy rozkładałam ciężar ciała na dwie nogi to lewa okropnie mnie bolała.
Kurwa, trzy dni przed zawodami.

Byłam pewna, że to nie był jakiś chory przypadek. To wszystko było zaplanowane.
Nie zgodziłam się sama zrezygnować z biegów to oni postanowili, że sami mnie do tego zmuszą. Tylko, że ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa, a powiem je dopiero jakiś czas przed biegiem.

- Madison, zadzwoń po kogoś, żeby Cię odebrał i zawiózł do domu, bądź do lekarza, a ja powiem pani dyrektor co się wydarzyło i będziesz zwolniona z reszty lekcji

- Dobrze - powiedziałam i ruszyłam w kierunku szatni, żeby przebrać się ze stroju sportowego w normalne ubrania. Przebrałam się w jeansy i szarą bluzę i wyszłam ze szkoły.

Kiedy szłam musiałam zaciskać zęby z bólu.
Na dodatek całą drogę do domu musiałabym przejść na nogach, bo moja mama nie miała prawa jazdy. Cholera. Miałam nadzieję, że limit nieszczęść wykorzystałam już co najmniej na pół roku, bo to nie było już w ogóle zabawne.

Oparłam się o murek przed szkołą, żeby chwilę w spokoju pomyśleć . Była godzina 11, przez co wszyscy byli w szkole. W tej chwili czułam się bezsilna. Wszystko zaczęło mnie przytłaczać.
Oczy mi się zaszkliły, jednak szybko pomrugałam, byle by się nie rozpłakać .

Postanowiłam nie zwlekać i zacząć iść w kierunku mojego domu. Każdy krok, sprawiał, że cierpiałam jeszcze bardziej, bo ból się nasilał. Przeszłam kilkadziesiąt metrów kiedy jeden samochód jadący za mną kawałek mnie wyprzedził i się zatrzymał. Opuścił szybę po mojej stronie.

- A tobie co się stało? - zapytał znajomy mi głos, który należał do szarookiego chłopaka, na co ja zaczęłam przeklinać go i siebie w myślach.

- Nic się nie stało - odpowiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Do prawdy? - zapytał i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Bo widziałem zupełnie co innego. Kulejesz.

Westchnęłam, rozglądając się dookoła siebie.

- Wsiadaj - kiwnął głową na siedzenie pasażera.

- Nie dzięki, dam radę sama - odpowiedziałam

- Ale to nie było pytanie - skwitował - Nie rób cyrków i nie zachowuj się jak pięcioletnia dziewczynka tylko wsiadaj

- Wiesz, tylko że jak miałam pięć lat to wiedziałam, że nie można wsiadać do obcych samochodów. - odparłam sarkastycznie na co Oliver przewrócił oczami

- Jako pięciolatka też byłaś taka wyszczekana? - zapytał

"Przecież wiesz, jaka byłam" - pomyślałam
Wystawiłam w jego stronę środkowy palec i otworzyłam drzwi od strony pasażera, po czym wpakowałam się na siedzenie. Zapięłam pasy a on pokręcił głową i ruszył samochodem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top