Rozdział 5
Nadszedł piątek. Tydzień szkolny praktycznie minął. Co raz bliżej było szkolnego festynu, gdyż miał się odbyć za równy tydzień. Stresowałam się, że coś na ostatnią chwilę może nie wypalić albo, że coś źle pójdzie.
Niestety, bądź stety jestem cholerną perfekcjonistką, co mi w tym przypadku nie ułatwia.
Lekcje tego dnia minęły naprawdę szybko. Trochę dlatego, że w piątki nie miałam ich zbyt wiele. Wróciłam spokojnie do domu. Tego dnia chciałam spędzić więcej czasu z mamą.
Przekręciłam klucz w zamku drzwi wejściowych mojego domu i weszłam w głąb niego.
- Hej mamo!
- Cześć kochanie - podniosła się z kanapy, odkładając na stolik kawowy książeczkę z sudoku i długopis.
Podeszłam do niej i złączyłam nas w uścisku.
Odsunęłyśmy się od siebie po chwili i usiadłyśmy na sofie.
- Co u ciebie Mad?
- Szkoła zaczęła już żyć piątkowym wydarzeniem. Zostało mało czasu a jeszcze trochę rzeczy jest do ogarnięcia... - odpowiedziałam
- Napewno wszystko wyjdzie wspaniale. Jestem tego pewna - posłała mi szczery uśmiech
Zaczełam wpatrywać się w okno. Myśląc w sumie to nad wszystkim lecz przerwał mi głos rodzicielki:
- Nad czym tak myślisz? Ostatnio wydaje mi się, że ciągle jesteś zamyślona i nie wydaje mi się, że chodzi tu tylko o festyn - spojrzała na mnie z iskierkami w oczach - wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, ale nie będę naciskać.
- Po prostu.... Chodzi też o Olivera... - odparłam
- Jakiego Olivera? Czekaj czekaj, młodego Levisa? - spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
Potaknęłam głową, przegryzając dolną wargę.
- Ale przecież ostatnio widzieliście się bardzo dawno temu, to dlaczego o nim myślisz?
- Nieprawda mamo... Oliver wrócił do Kalifornii, a na dodatek chodzi teraz do mojej szkoły.
- O Jezu - podparła głowę swoją ręką.
Moja mama mnie dobrze rozumiała. Może trochę też przez swój wiek. Urodziła mnie w wieku 19 lat, a teraz miała 37. Była młodą kobietą a dopadła ją ta cholerna choroba. Była przed nią jeszcze połowa życia, której niestety nie doczeka. Świat był niesprawiedliwy i to okropnie. Dlaczego akurat ona? Przed chorobą była wspaniałą, odważną i silną kobietą, a przede wszystkim była moją MAMĄ, którą kochałam nad życie. Nadal była kochana i wspaniała
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że za jakiś czas jej tak poprostu tutaj nie będzie. Że już nigdy jej nie przytulę. Że już nigdy nie usłyszę jej głosu.
Najgorsza była ta świadomość w głowie, że nie wiadomo było kiedy to się stanie. Co jeśli kiedyś przyjdę, tak jak zawsze do domu po szkole, a ona już mnie nigdy nie powita, tak jak robiła to zawsze.
To chyba był mój największy strach. Strach przed stratą bliskiej osoby. Już kiedyś straciłam przyjaciela, tylko że trochę w inny sposób, bo on nadal żył, a na dodatek na nowo pojawił się w moim życiu. W tym przypadku będzie inaczej...
- Tylko, że jest taka sprawa, że on mnie nie poznał - powiedziałam
- Naprawdę? Zamierzasz mu powiedzieć, że ty to ty? - dopytała.
- Naprawdę i szczerze? Nie mam bladego pojęcia co mam zrobić. Co jeśli on te 8 lat temu o mnie zapomniał i nie chce już mnie pamiętać? - skierowałam pytanie w jej kierunku.
- Nie mam pojęcia córeczko. Nie musisz mówić mu teraz. Przemyśl sobie to na spokojnie i zrobisz to, co będziesz uważała za słuszne.
- Tak... - pokiwałam głową.
- Kocham cię mamo.
- Ja ciebie też Maddie - przyciągnęła mnie do siebie, i wtuliłam się w jej bok. Zaszkliły mi się oczy, ale w tym momencie akurat ze szczęścia.
Byłam wdzięczna Bogu za to, że miałam kogoś takiego jak moja mama. Mogłam śmiało nazwać ją moją przyjaciółką, bo mogłam jej się ze wszystkiego zwierzyć, a ona zawsze by mnie wysłuchała.
***
Weekend minął dość pracowicie. Musiałam się skupić na nauce i na pracy i przygotowaniach do zawodów. Spędziłam także czas z mamą.
Rozpoczął się nowy tydzień. Promienie słoneczne wdzierały się do mojego pokoju. Podniosłam się z pozycji leżącej do siadu, a następnie się przeciągnęłam. Sięgnęłam po leżący na szafce nocnej. Na ekranie blokady widniało powiadomienie od Paris
===Paris===================
Pariss: Dzisiaj spotkanie z dyrektorem Blackiem po lekcjach ;)
Madisonn: Okejj, to do zobaczenia na lekcjach
Pariss: Przyjdę dzisiaj tylko na to spotkanie, bo mam wizytę u lekarza
Madisonn: Oki rozumiem
=========================
Położyłam telefon na łóżku, a ja wstałam i ruszyłam do łazienki się ogarnąć.
Po jakimś czasie podeszłam do szafy a z niej wyciągnęłam oversize'owy błękitny T-shirt, a do tego szerokie jasne jeansy.
Usiadłam przy toaletce i wykonałam lekki makijaż. Podkreśliłam jedynie rzęsy tuszem, dodałam trochę różu, rozświetlacza i błyszczyk.
Zrezygnowałam z porannego biegu, ponieważ przed zawodami robię sobie treningi nieco rzadziej, bo chcę żeby były one wydajniejsze i żeby mój organizm miał czas na regenerację.
Spakowałam zeszyty do plecaka i zarzuciłam go sobie na prawe ramię. Zeszłam na dół po schodach. Będąc w kuchni wzięłam półlitrową butelkę wody oraz mus owocowy.
Pożegnałam się z mamą, wyszłam z domu, zamknęłam drzwi na klucz i na spokojnie mogłam iść już do szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top