chapitre treize
Don't you want somebody to love?
Don't you need somebody to love?
Wouldn't you love somebody to love?
You better find somebody to love
Nic tej nocy mnie nie obudziło. A może tak, ale od razu poszłam dalej spać? Nie byłam pewna.
Chłopak, leżący obok mnie, wciąż spokojnie spał. Stwierdziłam, że może faktycznie noc minęła bezproblemowo, bez żadnych wzburzeń.
Odgoniłam od siebie negatywne myśli, rozluźniając się. Byłam przekonana, że jakbym chciała to jeszcze uda mi się zasnąć, jednak zamiast tego postanowiłam leżeć, patrząc się w sufit. W tamtej chwili było to niezwykle odprężające. Zupełnie jakby sufit był płótnem, na którym mogłam spokojnie rozrysować mapę myśli.
Wszystko trwało do czasu aż brunet nie wymruczał czegoś przez sen i nie przyciągnął mnie do siebie. Wyrwało mnie to z rozmyślań. Skłamałabym, gdyby nie podobało mi się, jak jego czarne loki muskają moją skórę. A mimo to, chwilę później poczułam chęć odsunięcia się, jednak nie miałam wystarczająco odwagi, żeby to zrobić.
Istny rollercoaster emocjonalny. Timothée raz był bardzo otwarty, cielesny, uczuciowy, a chwilę później potrafił się całkowicie zdystansować i nabrać nieprzyjemnego chłodu. Mogłam jedynie się domyślać, skąd te nagłe zmiany. Nie potrafiłam czytać w myślach, a szkoda.
Nie zorientowałam się, kiedy konkretnie Chalamet się obudził, ale przy późniejszym analizowaniu tej sytuacji wywnioskowałam, że było to zaraz przed tym, jak zacisnął uścisk. Jednak wtedy niewiele się zastanawiając, oddałam się przyjemności i spokojowi.
Pobudkę zorganizował Harold, wparowując nam do sypialni, trzymając w rękach patelnię i łychę kuchenną, które użył w formie (za głośnego) budzika.
Zastał nas przytulonych do siebie, czego nie zapomniał później wypomnieć.
— Za chwilę pójdziemy na obchód wokół domu — zaczął spokojnie. — ale spokojnie Zofia, nie na długo, więc nie stęsknisz się za swoim chłopakiem. — posłałam mu groźne spojrzenie, a on w tym czasie uśmiechał się złośliwie. Czy nie może być dnia, w którym Harry nie będzie gadał głupot?
Timothée z kolei nie wyglądał na wzruszonego. Może już się przyzwyczaił do tego chodzącego kretynizmu.
Chłopcy niczego nie znaleźli, ale nie ufałam tej informacji. A jako iż moja odwaga wróciła na swoje miejsce, wyciągnęłam Olgę na nasz własny obchód.
Sprawdzałyśmy każdy najmniejszy drobiazg. W końcu tak robią dobrzy śledczy, prawda? Policja nie była chętna do pomocy (pomijając patrole, które raz po raz objeżdżały hacjendę Harrego), więc musiałyśmy zrobić to na własną rękę.
Bingo!
Przeczucie nie zawiodło i faktycznie coś znalazłyśmy. Jedynie nie byłyśmy pewne co to tak właściwie jest.
Na jednym z drzew, rosnących w ogrodzie, wisiał dziwny symbol, spleciony z patyków i grubej nici. Co gorsza, wkrótce znalazło się takich więcej. Były praktycznie wszędzie, ale za to w mało widocznych miejscach.
Każdy przedstawiał inny znak; raz gwiazdę (gdzie oczywistym skojarzeniem był pentagram), a z kolei za drugim coś, co pierwszy raz widziałam na oczy.
Popatrzyłam na Olgę porozumiewawczo. Postanowiłyśmy nie ruszać znaleziska. To mogłoby jedynie rozgniewać nieznaną postać. A tego nikt nie chciał, prawda? Lepsze rozwieszanie dziwnych, drewnianych symboli, niż włamanie.
Olga przypomniała sobie, że w dzień aresztowania Harry opowiadał, że Timothée interesował się okultyzmem.
— Faktycznie, było coś takiego. — powiedziałam po chwili namysłu, wciąż wlepiając wzrok w te dziwnie zlepione patyki. Czułam się otępiona, trochę poza światem, jakobym obserwowała całą sytuację z daleka.
— Chodź, pójdziemy po nich. — pociągnęła mnie za rękaw mojej starej bluzy.
Wparowałyśmy do środka. Chłopcy, którzy najwyraźniej mieli ochotę na partyjkę pasjanse (na stole przed nimi leżał stos kart), popatrzyli na nas, jakby właśnie ducha zobaczyli. A może tak wyglądałyśmy? W końcu od stresu i strachu człowiek blednie, jak gdyby życie z niego uchodziło.
Wyjaśniałyśmy sytuację. Chciałyśmy zrobić to jak najdokładniej, jednak ostatecznie nam to nie wyszło. Przerywałyśmy sobie, wielokrotnie się powtarzałyśmy. Nie nadążałyśmy z natłokiem myśli. Tyle do powiedzenia w stosunkowo krótkim czasie.
W końcu wyglądało na to, że zrozumieli nasze słowa. Natychmiastowo się podnieśli i ubrali buty.
I Timothée kojarzył część z tych symboli. Starał się opisywać ich znaczenie, a ja czułam, że zaraz zemdleję. Robiło mi się słabo.
A mimo to stałam i dalej słucham. Bałam się, jednocześnie chciałam rozwiązać tą zagadkę.
Chalamet zabronił dotykania symboli. Zaufaliśmy mu i nikt nawet nie pomyślał o zrywaniu ich.
Później rozmawiałam z Olgą, siedząc na tarasie i popijając kawę.
— Myślę, że ktoś nas próbuje nastraszyć tym czymś. — zaczęła. — Watpię, żeby to miało jakiekolwiek podłoże paranormalne.
Zgodziłam się. Nie wierzyłam w duchy.
— Zdecydowanie bardziej od demonów i innych stworów boję się świrów, którzy biegają z siekierą po lesie. — prychnęłam śmiechem. Po raz kolejny, żeby wyładować stres w zdrowy sposób.
W rzeczywistości ledwo oddychałam. Olga też nie wyglądała na rozbawioną.
Ten nerwowy śmiech towarzyszył mi od zawsze. W każdej nieprzyjemnej sytuacji próbowałam się śmiać. W innym wypadku popadłabym w stany około depresyjne, a nie wierzyłam w moc psychiatrów. Faszerowaliby mnie pigułkami szczęścia, ale kiedy przestawałyby działać, czułabym się jeszcze gorzej. A koniec jest tylko jeden.
Moja świętej pamięci przyjaciółka z czasów podstawówki właśnie tak skończyła. Brała leki antydepresyjne, a potem zdarzyło jej się pójść na imprezę, z której już nigdy nie wróciła. Wszyscy wiedzieli, że to tak się skończy, ale nikt nie mógł podważyć opinii specjalisty.
Miesiąc później okazało się, że owy specjalista nie zdał studiów medycznych.
Atmosfera nie należała do najlżejszych. Nikogo to nie dziwiło. My po prostu czekaliśmy na nieuniknione. Czymkolwiek by to było.
Na dworze zaczęło padać, a deszcz był na tyle gęsty, że widoczność była mocno ograniczona. Kiedy wyszłam na zadaszoną część tarasu, przekonałam się, że poza dudnieniem spadających hektolitrów wody z nieba, nie było słychać niczego.
Gdyby ktoś wyłączył deszcz, to na pewno cisza pozwoliłaby mi usłyszeć krew, płynącą w moich żyłach. Jakby wszystkie istoty z tego lasu nagle wyparowały. Może tak było? Wyczuły zagrożenie i uciekły.
Harold przygotowywał obiad. Co chwilę na coś narzekał (głównie na to, że Timmy ma beznadziejne garnki), ale ostatecznie szło mu to całkiem sprawnie. Olga zaczytywała się w The Originals, siedząc na rzeźbionej kozetce.
Miejsce to wyglądało naprawdę przytulnie i faktycznie nadawało się do czytania. Przez myśl przeszło pytanie, czy właśnie tak spędzał wieczory Timothée.
Chalamet grzebał w biblioteczkach. Ewidentnie szukał jakiegoś konkretnego tytułu. Ja stałam z boku, jedynie mu się przyglądając. Patrząc na ten stos książek, raczej niewiele bym mu pomogła.
— Mam to. — powiedział bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Wyciągnął starą zakurzoną księgę. Była masywna, na pewno przekraczała tysiąc stron. — Teraz dowiemy się trochę więcej o znaczeniu tych znaków. — popatrzył się na mnie. A więc jednak zauważył moją obecność.
Uważnie przeglądaliśmy strony tej księgi. Spis treści został wyrwany albo nigdy go nie było. Nie byłam w stanie tego określić.
Czułam się, jakbym szukała jakiegoś zaklęcia. Najlepiej cofającego czas do dnia, w którym Timothée powrócił z aresztu i nie było mowy o tej tajemniczej postaci. Był to jeden z przyjemniejszych dni od mojego przyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Szkoda, że również był początkiem tego cyrku.
Oparłam się głową o ramię chłopaka, uważnie wpatrując w tekst przed sobą. Czułam, że zajmie nam to trochę czasu.
Jak zwykle przerwał nam Harold. Jedzenie było gotowe oraz - jak się później okazało - naprawdę smaczne. Wybitne też nie, ale mogłabym to jeść na codzień i bym przesadnie nie narzekała. Czy ja mogłam w ogóle oceniać czyjeś umiejętności kucharskie? Nie wydaje mi się.
Milczeliśmy. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Przed oczami pojawił mi się obraz skłóconej grupy znajomych, uwięzionych gdzieś samotnie w lesie, podczas burzy. Wyrzuciłam to sobie z głowy. Nie byliśmy pokłóceni i nikt nie miał zamiaru umierać. Nie ma co histeryzować, uspokajałam się w myślach.
Po skończonym posiłku, wszyscy wrócili do swoich zajęć. Jedynie Harold usilnie próbował odwieść Olgę od czytania. Jednak kiedy ta się nie poddała, postanowił zastąpić jej ogrzewanie, poprzez przywarcie do niej (zupełnie jak rzep do psiego ogona), przy okazji składając pocałunki na jej szyi.
Ja z Timothée'm dalej szukaliśmy znaczenia symboli. Stwierdziłam, że przez ostatnią godzinę poznałam więcej znaczeń różnych znaków, niż przez całe swoje życie. Nie wiedziałam o istnieniu tylu religii pogańskich.
W końcu znaleźliśmy pierwsze dokładne znaczenie.
Potrójna Bogini, bo tak się nazywał owy symbol, pochodził z głównej religii pogańskiej, jaką była Wicca. Epitet potrójna oznaczał trzy różne figury kobiecie; dziewicę, matkę i staruchę, które obrazowały cykl życia oraz fazy księżyca.
Przemijanie. Oto w tym chodziło. Jest czas rodzenia i jest czas umierania, zaszeptały moje myśli.
Byliśmy w trakcie dyskusji, co miała na myśli, ta dziwna postać, gdy z kierunku drzwi dobiegło ciche pukanie. Stanęliśmy jak wryci, nikt nie potrafił się poruszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top