chapitre quinze

But please don't go I love you so my lovely
Please don't go, please don't go, I love you so, I love you so
Please don't go, please don't go, I love you so, I love you so
Please break my heart

Tajemnicza postać rozwieszała kolejne symbole z nieopisywalną dokładnością. Cały czas coś poprawiała, dokładała nowe patyki i liny (lub nici). Towarzyszył jej spokój i precyzja. A mi strach, bezdech i serce, bijące z ogromną prędkością. A mimo tych negatywnych uczuć, nie miałam zamiaru krzyczeć. Chciałam mieć tego kogoś na widoku, zapoznać się ze sposobem działania. Głównie ucieczki. Próbowałam odgadnąć płeć tej postaci, w końcu to ułatwiłoby znacznie znalezienie sprawcy, jednak nie byłam w stanie się zorientować czy mam do czynienia z mężczyzną, a może kobietą. Wzrost wydawał się być dość uniwersalny, pasujący do obu płci, włosów nie było widać, żadnych kształtów również. Jedynie pokrzywione dłonie, które w połowie były zakryte poszarpanymi rękawiczkami albo chustą; nie byłam w stanie dokładnie określić. Siedziałam tak co najmniej pół godziny, zestresowana i zaciekawiona jednocześnie. A zakapturzona osoba wciąż rozwieszała nowe symbole. Nieznacznie się poruszała, jednak była to różnica najczęściej paru kroków. Gdybym nie obserwowała właśnie psychola, to pewnie już bym była znużona.

I w końcu postać zaczęła zbierać pozostałe patyki, linki, czy co to tak właściwie było. Oznaczało to, że za chwilę zobaczę, skąd ten świr przychodzi. Już zaczynałam się cieszyć, jednak przeliczyłam się, jak zawsze. Nie pozostałam niezauważona, moja kryjówka za roletami nie była skuteczna. Ten ktoś odwrócił się w moim kierunku. Zauważyłam, że cała twarz tego kogoś była owinięta brudnym, płóciennym bandażem, widziałam jedynie niewyraźne ślepia. Ten straszny, przenikliwy wzrok był skierowany wprost na mnie. Czułam się obnażona, jakby ktoś poznał wszystkie moje sekrety i w jednej chwili ujawnił je całemu światu. Nie wiem ile to trwało, nie liczyłam, nawet nie chciałam. Stałam, nie ruszając się z miejsca, jakbym została poddana hipnozie. A może tak właśnie było? Poczułam nagłą chęć, nie, potrzebę, podejścia bliżej. Wciąż nie wiem, co wtedy myślałam, ale ruszyłam na parter, do drzwi frontowych. Schodziłam po schodach bardzo uważnie, nie chcąc obudzić nikogo. Ciało samo chciało iść za tym dziwnym uczuciem, a ja nie potrafiłam tego opanować, nawet nie próbowałam.

Już trzymałam klamkę w swojej dłoni, powoli odkręcałam zamek, gdy poczułam silny ucisk na ramieniu. Zaczęłam się szarpać. Walczyłam o swoją wolność, próbowałam odtworzyć te cholerne drzwi. Nie wiedziałam co robię, wszystko było rozmazane. Aż nagle poczułam kujący ból z tyłu głowy, a przed oczami zrobiło się czarno. Słyszałam jeszcze jakieś odgłosy, chyba ktoś krzyczał, ale nie wyłapałam żadnych konkretnych słów. W sekundzie zrobiłam się senna, film się urwał i pozostała jedynie głucha cisza.

Nie wiem, jak długo leżałam nieprzytomna, ale gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam zmartwione miny przyjaciół. W tym samym momencie doszedł do mnie również okropny ból głowy (uczucie nie do zniesienia). Wkrótce na swoje miejsce wróciła również reszta zmysłów, choć wolałabym, żeby nie wróciły na swoje miejsce.
   Jęknęłam z bólu, od razu chwytając się za głowę. Nigdy nie byłam dobra w subtelnym pokazywaniu boleści. Spostrzegłam, że przez ten cały czas Salf delikatnie lizał moją dłoń, co trochę złagodziło negatywne emocje. Urocze. Wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku. Niezwykle krępujące. Nie przepadałam za byciem w centrum uwagi, dlatego (niezbyt rozsądnie) postanowiłam się podnieść, jednak przeszkodził mi w tym Timothée, chwytając mnie w talii, czym uniemożliwił mi dalsze poruszanie się.

— Wytłumaczysz mi, co to było? — zaczęła brunetka. Wyglądała na zmartwioną, ale jednocześnie wkurzoną. Chciałam ją przeprosić, że się musiała mną przejmować. — Obudziłam się w nocy, bo usłyszałam jakiś szelest, wychodzę na korytarz i widzę ciebie, jak schodzisz po schodach. Wołam cię, ale nie reagujesz. Potem próbujesz otworzyć drzwi, a gdy cię tylko dotknęłam, zaczęłaś się rzucać jak opętana. I w pewnym momencie uderzyłaś się o klamrę, i...

Przestałam się skupiać na jej słowach. Dopiero teraz zamglone wspomnienia się wyostrzyły. Nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy może płakać. Moje zachowanie brzmiało zabawnie, jednak zaraz później przypominałam sobie, skąd się ono wzięło. I wtedy oczy samoistnie zajmowały się łzami. Nie dlatego, że mogło mi się coś stać, nie. Mogłam narazić resztę na poważne niebezpieczeństwo, a może nawet przedwczesną śmierć. Wzięłam głęboki wdech, ostatnie poukładanie przyszłych słów w myślach i zaczęłam opowiadać, co się tak właściwie stało.
Przez cały czas widziałam ich skupienie, wymieszane ze strachem. Przypomniały mi się moje przemyślenia, które miałam jednego z poranków podczas naszej wspólnej podróży. Czemu wczoraj się nie bałam, gdy schodziłam do drzwi? Przecież powinnam, to nie był żaden mój znajomy, a grożący nam psychopata. Najgorsze jest to, że nie zobaczyłam, skąd ta postać przychodzi. Może właśnie dlatego kazała mi iść do drzwi. Zaczynałam tonąć w tych niewyraźnych, bezsensownych myślach. Od zawsze miałam niechlubną zdolność do myślenia za dużo, jednak w ostatnich dniach znacznie się to nasiliło. Męczące.

Resztę dnia spędziłam w izolacji na własne życzenie. Dopuściłam do siebie jedynie psy, choć Dyziek i tak większość czasu przebywał z Olgą (właściwie zachowywał się prawie jak Harold, czyli nie odstępował jej na krok). Nie chciałam, żeby ktokolwiek widział, jak walczę ze swoimi myślami. Dodatkowo musiałam również uporać się z rozcięciem na głowie oraz siniakami, co również wolałam zrobić sama. Próbowałam ułożyć jeden, spójny obraz w swojej pamięci.
Nie udało mi się i byłam zmuszona położyć się spać z wiedzą o swego rodzaju porażce. Szczerze nienawidziłam takich momentów. Timothée mocno mnie przytulał, jakby nie chciał mnie wypuścić z łóżka, żeby wczorajsza sytuacja się nie powtórzyła. Pomyślałam, że nie zasługuję na takie wsparcie.

Gdy się rano obudziłam, zorientowałam się, że ból głowy nie minął. Postanowiłam to jednak zignorować i pocieszyć się ciepłem, bijącym od chłopaka. Nasz legendarny pech powrócił, jednak przynajmniej miałyśmy Harrego i Timothée'go, którzy ratowali całą sytuację. Czułam poczucie winy, że przez powrót fali nieszczęść, musieli siedzieć tutaj z nami.

Na śniadaniu okazało się, że w nocy Olga słyszała hałasy dochodzące z dworu, jednak nie odważyła się wstać i tego sprawdzić. Szybko domyśliliśmy się, kto stał za tym zakłócaniem ciszy nocnej. Stwierdziliśmy, że musimy się czym prędzej dowiedzieć kto to jest i czego od nas chce.

Byłam zirytowana, że znowu nie możemy skupić się na pielęgnowaniu rzeczy ważnych. Mogłoby być tak pięknie, spokojnie, jak każdy z nas chciał. Już prawie ziściły się nasze nastoletnie marzenia. Czułam prawdziwą rozpacz, gdy wyobrażałam sobie ile nas dzieliło od spokojnego, bezstresowego życia. Chciałam krzyczeć, rozedrzeć tym swoje płuca, a jednocześnie nie miałam na to siły. Jedynym pozytywem było obserwowanie, jak tworzy się niesamowita relacja między Harrym i Olgą.

Niezmiernie dobrze było widzieć brunetkę w takim stanie. Nie znosiłam Harrego, jednak zdecydowanie mogłabym mu podziękować za to, do czego doprowadził. Gdy tutaj przyjechałyśmy, obydwie byłyśmy złamane psychicznie. Ciągłe przytyki, uwagi, niepowodzenia odbijały się na nas w najgorszy możliwy sposób. Do pewnego czasu bawiło nas, że nic nam nie wychodzi, jednak z czasem stało się to niezwykle przytłaczające. Po prostu niemożliwym było patrzenie na świat w kolorowych barwach. Dlatego odpływałyśmy w świat marzeń, żyłyśmy przyszłością, co powodowało jeszcze więcej nieszczęść; przestałyśmy skupiać się na teraźniejszości i aktualnych problemach. Przyjazd do stanów był ratunkiem, inaczej pewnie skończyłybyśmy w nieciekawym położeniu (np. kilka metrów pod ziemią).
Olga z dnia na dzień coraz bardziej zbliżała się do Harrego, chociaż wciąż trzymała pewien dystans, który zdecydowanie frustrował chłopaka. Styles cały czas chciał być z dziewczyną, jakby bał się, że jak ją zostawi samą na moment, to ona zniknie. Przeczucie podpowiadało mi, że może wyjść z tego coś trwałego, jednak wolałam nie mówić tego na głos, żeby nikogo nie speszyć. Choć warto zauważyć, że czasami lubiłam wprawiać ludzi w zakłopotanie (oczywiście w formie zabawy, nie jestem sadystą).

Po zjedzeniu pierwszego posiłku tego dnia, należało odbyć obchód wokół posiadłości. Tym razem padło na Styles'a oraz Olgę. Wczoraj, zanim zamknęłam się w pokoju, ustaliliśmy stałe podziały, które nam pasowały i były również całkiem bezpieczne.
Krążyli właśnie po ogrodzie, przyglądając się nowym symbolom. Harry cały ten czas trzymał Olgę za rękę, jednak tym razem było inaczej. Uścisk był mocny, jakby brunet bał się straty, a przecież nie byli w żadnym zagrożeniu. Jednak po jego twarzy nie było tego widać, jak zawsze w stresogennych sytuacjach. Brunetka nauczyła się wychwytywać takie subtelne sygnały, mówiące niezwykle wiele o nastroju Harrego. Okazał się być dużo bardziej skomplikowanym człowiekiem, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W wielu sytuacjach, mimo pogodnej mimiki, bardzo się przejmował, martwił. Chłopak na chwilę zatrzymał się przy jednym z wielu krzewów róży, które tutaj rosły. Jednak ten kwiat wydawał się być inny, może to ten specyficzny kolor, prawie niewidoczne kolce lub... No właśnie. Był połamany, jednak nie w jednym miejscu, a cały. Łodyga była zmasakrowana, kwiatki na wpół żywe, przykry widok. Podążyli wzrokiem dalej, zaczęli zauważać coraz więcej zniszczonych roślin, aż do płotu, za którym znajdowała się wydeptana ścieżka.
   Niewiele czekając, wrócili do środka. Szykuje się wyprawa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #kupa