chapitre huit

Szósty dzień lata, Stany Zjednoczone, 1976 rok.

Our lives keep on gettin' shorter
Losin' opportunity
There might be some other ways of looking at it but
That's just what I see

   Wstyd się przyznać, jednak po usłyszeniu tej informacji, poszłam spać i w ten sposób spędziłam resztę dnia.
   Dopiero teraz, parę minut po północy, się przebudziłam. Krótko i łagodnie mówiąc, czułam się beznadziejnie; ze względu na nagłą zmianę pogody, dostałam migreny, a do tego wciąż odczuwałam mocne zmęczenie. Dodatkowo dobijało mnie, że za oknem wciąż było słychać dudniący deszcz. Westchnęłam, przeciągając się na łóżku.
   Rozważałam dalszy sen, jednak coś z tyłu głowy krzyczało, że raczej nie dam rady ponownie oddać się w objęcia Morfeusza, a co gorsza jest spora szansa, że po ponownym przebudzeniu moje samopoczucie będzie jeszcze gorsze. O ile to jest jeszcze możliwe.
   W ten sposób kolejne godziny spędziłam, bawiąc się starymi kasetami VHS, które wygrzebałam z jednej z półek w szafie. Harry posiadał ogromną ilość przedmiotów związanych z muzyką. Od właśnie takich nic nieznaczących gadżetów, poukrywanych w różnych zakątkach domu, po wielki, błyszczący, czarny fortepian, dumnie stojący w dużym pokoju.

   Nagle natknęła mnie myśl, a bardziej krótkie wspomnienie. Ochota na coś, co zawsze miałam w zwyczaju robić w gorsze dni. Dlatego poczęłam szukać pudełka, które na pewno leżało gdzieś w mojej walizce.
   W końcu znalazłam to, czego szukałam. Potrząsnęłam biało-czerwoną paczuszką, uśmiechnęłam się do siebie, bo najwyraźniej coś jeszcze było w środku.
   Dokładnie zamknęłam drzwi na klucz, zarzuciłam na siebie jeden z moich przydużych swetrów i otwarłam na oścież wielkie okno, jakie znajdowało się w pokoju. Zasiadłam na szerokim parapecie, po czym otworzyłam paczkę i wyciągnęłam ostatniego papierosa. Świeże, deszczowe powietrze zderzyło się z ciemnym dymem, tworząc wyjątkowe połączenie. Właśnie tego mi brakowało.
   Palenie stało się nieodłączną częścią mnie. Za każdym razem, gdy dzieje się coś niepożądanego, wracam do tego niezdrowego nałogu. Pokusa jest zbyt duża, żeby przejść obok obojętnie.
   Przed nami ciężki dzień. Raz byłam w odwiedzinach u więźnia i do teraz nie umiem wymazać tego okropnego widoku z pamięci. Wszechobecny brud, stęchlizna, pleśń. Nikt się tym nie przejmował, w końcu znajdowali się tam tylko źli ludzie, którzy nie zasługiwali na lepsze warunki, prawda?
   Dużym wyzwaniem było wyobrażenie sobie, że ktoś taki, jak Timothée, właśnie siedzi w celi obok włamywaczy, porywaczy, gwałcicieli i prawdziwych morderców. On tam po prostu nie pasował.
   Słyszałam wiele historii o młodych, niesamowicie wyrachowanych przestępcach. Ba, miałam nawet okazję przejrzeć akta Karola Kota, który zabijał w bardzo młodym wieku. Jednak takie osoby zawsze się czymś odznaczają, ta kryminalna historia jakoś się zaczyna. Tutaj takiego początku nie widziałam.

   Nim się obejrzałam, już zaczęło świtać i mogłam na spokojnie z daleka obserwować, jak miasto budzi się do życia. Z pobliskich villi zaczęły wyjeżdżać ekstrawaganckie auta, a ludzie zaczęli wychodzić na spacery ze swoimi pupilami. Chciałabym mieć zwierzaka, przeszło przez myśl.
Jak byłam jeszcze nastolatką miałam psa (nawet dwa!), jednak po ich odejściu na tamtą stronę, pojawił się pomysł przeprowadzki, a posiadanie zwierzęcia zeszło na drugi plan.

   Dopiero koło godziny 8.00 zaczęłam się ubierać. Przez to całonocne siedzenie przy otwartym oknie czułam zimne, nieprzyjemne dreszcze i czasem zdarzało mi się kichnąć. No tak, kto by się tego spodziewał.
   Wzięłam poranny, wyjątkowo ciepły, prysznic i wybrałam jakiś w miarę formalny strój. Czego by nie mówić, to podczas widzeń policja oraz ochrona mają w zwyczaju przyglądać się ubiorowi odwiedzających.
   Z tego powodu zdecydowałam się na bardzo ciemne, przylegające jeansy i koszulę, a wszystko dopełnił czarny pasek. Postanowiłam również zrobić lekki makijaż, głównie oczu, żeby ukryć zmęczenie.

   Wkrótce po całym domu rozległa się muzyka. Był to dla mnie jasny sygnał, że Olga i Harold już na pewno nie śpią. Dlatego zdecydowałam się opuścić swój pokój i udać się do wielkiej kuchni, która znajdowała się na parterze.
   Naprawdę nigdy nie przypuszczałam, że będę tak zachwycać się wyglądem jakiejś kuchni. Drewniano–marmurowe blaty, pięknie rzeźbiona wysepka z wysokimi krzesłami, podłoga wyłożona ciemnymi panelami. Do tego wielki stół, również w tym samym stylu, przy którym aktualnie siedziała już Olga, jedząca placki z syropem klonowym. Śniadanie rodem wyciągnięte z amerykańskiego filmu. Harry z kolei siedział na przeciwko brunetki, ze swoją porcją na talerzu, jednak zdecydowanie bardziej był zainteresowany dziewczyną niż jedzeniem.
   Rzuciłam im szybkie cześć na przywitanie, po czym nalałam sobie wody do szklanki. Tego właśnie było mi trzeba. Zrobiłam jeszcze kawę i wyszłam na taras, gdzie poza bardzo ładnym ogrodowym zestawem, stała ławeczka, na której postanowiłam usiąść.
   Widok niesamowity. To był mój pierwszy raz od przyjazdu tutaj, kiedy miałam szansę tak długo siedzieć bezczynnie i przyglądać się oceanowi.

   Oczywiście nic co dobre, nie może trwać wiecznie, bo w końcu nadszedł czas wyruszenia do miejsca, które na pewno zepsuje nam humory na resztę dnia.
Olga i Harry również byli ubrani bardziej elegancko. Brunetka miała na sobie czarny, prosty damski garnitur, a pod spód założyła lekki, luźny top. Styles z kolei ubrał beżowy smoking, spod którego było widać jasnoniebieską koszulę.

   Jak na złość, kiedy wyjechaliśmy na mokre od nocnego deszczu ulice, zachmurzyło się i całą drogę przebyliśmy bez towarzystwa promieni słońca, które może podniosłyby nas na duchu.

   Aby dotrzeć na miejsce, musieliśmy wyjechać poza miasto, ale na całe szczęście nie jakoś specjalnie daleko. Ośrodek, który tam zastaliśmy, absolutnie nie wyglądał przyjaźnie. Smutne, szare mury, tradycyjnie kraty w oknach i praktyczny brak zieleni. Czy każde tego typu miejsce musi wyglądać tak samo? Niezależnie od państwa, zawsze potwornie przygnębiające.
   Przejście wszystkich kontroli i czekanie na naszą kolej zajęło nam prawie godzinę. Mundurowi, kiedy tylko dowiedzieli się z kim chcemy się widzieć, zaczęli na nas patrzeć inaczej. Nie jestem w stanie określić czy było to bardziej pozytywne, a może negatywne.
   W tym czasie mogłam obserwować wszystkich ludzi, którzy się tutaj pałętali. Niektórzy płakali, wręcz wpadali w histerie, dusili się własnymi łzami, inni z kolei krzyczeli. Te wszystkie twarze przesiąknięte czystym bólem, powodowały, że chciałam uciec, a jednocześnie czułam się sparaliżowana, bez możliwości ruszenia się. Współczułam im, w końcu przychodzenie do kogokolwiek bliskiego, kiedy wiesz, że po powrocie nie zastaniesz go w domu, jest wyżerające od środka. Gorzej, poczucie bezradności i samotności jest maksymalnie destrukcyjne i to było widać po nich wszystkich widać.
Z ciekawości spojrzałam również na Olgę i Harego, jednak oni również wyglądali na przygnębionych, dodatkowo po Styles'ie było wyraźnie widać stres; rozglądał się nerwowo, jego noga się trzęsła oraz usilnie ściskał dłoń brunetki.
Co się dziwić, to jego przyjaciel, może nawet najlepszy i najszczerszy. Skierowałam wzrok ponownie na tłum. Czułam się coraz gorzej, chyba stres i zdenerwowanie połączyli swoje siły z rozwijającym się we mnie przeziębieniem.

   Nasza kolej. Serce podeszło mi do gardła. Na cholerę się na to w ogóle zgadzałam? Ach, no tak, przeklnęłam na siebie w myślach.
   Weszliśmy na salę, która przypominała mi te, które można było spotkać w polskich szkołach. Z tą różnicą, że ściany i żółtawe kafelki, wyłożone na całej powierzchni, były pokryte brudem (jestem pewna, że widziałam jakiegoś karalucha, biegającego gdzieś przy popękanych fasadach), a lampy przy suficie, rodem z poprzedniej epoki, praktycznie nie działały, przez co w pomieszczeniu panował półmrok.
   Przy jednym z wielu drewnianych stolików, siedział Chalamet, ubrany w charakterystyczny pomarańczowy kombinezon. Już na wejściu było widać, że coś jest mocno nie tak. Owszem, nie należał do najbardziej rozmownych ludzi, ale jeszcze nie miałam okazji zobaczyć go w tak paskudnym stanie.
   Wydawał się nieobecny, dopiero gdy siedliśmy na plastikowych krzesłach, podniósł wzrok i lekko się uśmiechnął. Jego oczy (a bardziej to, jak czarno pod nimi było) wskazywały na to, że od przyjazdu raczej nie spał. Możliwe, że to umysł mnie zwodził, ale wydawało się, że usta miał lekko pobrudzone zaschniętą krwią.

   — Jak się czujesz? Wyciągniemy cię jakoś z tego bagna. — Harry zaczął, uśmiechając się smutno. Ta atmosfera mnie zabije.
   — Właściwie to nie najgorzej. — zamyślił się. Może jestem przewrażliwiona, ale jego obecny stan nie wskazywał na to, co mówił. — Słyszałem, że istnieje szansa, że mnie na dniach wypuszczą.

   Prawda jest taka, że tak jak chciałam się w tym momencie odezwać, nie mogłam. Olga i ja przyszłyśmy tutaj tylko dla towarzystwa. Absolutnie nie chciałam przeszkadzać w tej rozmowie między przyjaciółmi.

   — Żartujesz? — Harry wyglądał na zszokowanego. Timothée w rekacji na to pytanie wywrócił oczami.
   — Po co miałbym? Jutro po południu jest rozprawa, przy której rozpatrzą całą sprawę. Trzymajcie kciuki. — mówiąc to, Chalamet popatrzył się również na nas. Wciąż na jego twarzy widniał pogodny, jednocześnie zmęczony, uśmiech.

   Harry westchnął i w końcu również się uśmiechnął. W czasie, gdy wypytywał się Timmie'go o konkrety, ja rozejrzałam się po sali. Raczej żadna z siedzących tu osób nie przykuła mojej uwagi. No może poza jednym facetem, który również był osadzonym. Wydawał się być raczej krępej budowy, z twarzy również był nietuzinkowy, jednak na pewno nie w pozytywnym sensie. Jego twarz wyglądała, jak rozjechana kaczka.

   — Wiesz, że spotkałem tutaj kolegów sam-wiesz-kogo? — szepnął Timothée do Harolda, co od razu przykuło moją uwagę.
   — Niemożliwe, poważnie? — w głosie Harrego było czuć ciekawość.

   Timothée zaśmiał się, w zupełnie inny sposób niż miał to w zwyczaju, przy czym wskazał palcem na swoją dolną wargę. Uspokoiłam i jednocześnie się zawiodłam, że nie mam halucynacji, bo faktycznie była przecięta i lekko podpuchnięta.
   Styles już chciał zadawać kolejne pytania, jednak przeszkodził mu w tym dzwonek informujący o końcu wizyty. W sali było słychać, jak niektórzy głośno wyrażają swoje niezadowolenie.
   Chłopcy pożegnali się przyjacielskim uściskiem, a my w tym czasie zaczęłyśmy rozmawiać o czymś bardzo głupawym, w końcu trzeba było jakoś wyładować emocje, a lepszy śmiech niż płacz.
   Już mieliśmy wychodzić, kiedy poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłam się tylko po to, żeby zobaczyć przed sobą nieśmiało uśmiechającego się Timothée'go. Niestety strażnik zwrócił nam na to uwagę, więc Chalamet musiał puścić moją dłoń.

   — Do zobaczenia.

               —————————————————

   Znowu nie wiedziałam, co mam sobie myśleć. Co więcej ten cały proces był dodatkowo mocno utrudniony, bo z minuty na minutę czułam się coraz gorzej. Oczywiście część z tych dolegliwości na pewno sobie wmówiłam, jak to zresztą miałam w zwyczaju. Dlatego też siedziałam na tylnym siedzeniu tego pięknego, białego Porsche, które wcześniej widziałam na parkingu i odliczałam sekundy, aż w końcu dojedziemy na miejsce.
W przetrwaniu tej podróży na szczęście pomagała mi śmieszna dyskusja, którą prowadziła Olga z Harrym. Planowali jutrzejsze, dopołudniowe wyjście na spacer, połączony z kinem i cholera wie czym jeszcze.

Kiedy tylko dotarliśmy na miejsce, uciekłam do swojego pokoju, mówiąc, że jestem potwornie zmęczona. Choć już teraz wiedziałam, że najbliższy dzień spędzę kurując się w łóżku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #kupa