chapitre dix-septiéme

Devil town is colder in the summertime
I'll lose my mind at least another thousand times
Hold my hand tight, we'll make it another night
I still get a little scared of something new
But I feel a little safer when I'm with you

Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnio zdarzyło mi się wymiotować w krzakach ani czy taka sytuacja kiedykolwiek miała miejsce. Najwyraźniej w życiu należy przeżyć wszystko; nawet te momenty wyjęte prosto z najgorszych, dziecięcych koszmarów. Choć przyznam szczerze, że akurat to mi się nigdy nie śniło, a może to moja pamięć już niedomaga. Czułam niezwykłe obrzydzenie, które o dziwo nie wynikało z tego, że właśnie pozbywałam się śniadania w najmniej przyjemny sposób.
Gdy tylko miałam możliwość złapać na nowo oddech, przysiadłam przy najbliższym drzewie. Dopiero teraz zorientowałam się, że cały ten czas stał przy mnie Timothée. Faktycznie możliwe, że pomagał mi w utrzymaniu (w miarę) pionowej pozycji i chyba przypominałam sobie uczucie głaskania po plecach. Mogłabym zadręczać tym swoje myśli, jednak postanowiłam nie zawracać sobie tym głowy. Wzrok mi się rozmazywał, szkoda, bo nie byłam w stanie dostrzec wyrazu twarzy Timothée'go.
Starałam się nie zamykać oczu, bo za każdym razem miałam ten straszny widok przed sobą. To było tak surrealistyczne... Nie wierzyłam, że kiedykolwiek zobaczę coś tak potwornego i obrzydliwego, co dosłownie zwali mnie z nóg.
Timothée siadł koło mnie, przyciągając do siebie, jednak nie odezwał się ani słowem. Odpowiadało mi to.
Nagle naszła mnie kolejna dziwna myśl. Całe swoje życie byłam przekonana, że osiągnęłam mistyczny chłód i nic mnie już nie rusza. Tyle razy słyszałam różne krwawe historie, widziałam prawdziwe zdjęcia z miejsc najstraszniejszych zbrodni, wielokrotnie brałam udział w dyskusjach na niepoprawne tematy, a mimo to, wnętrze tej chatki zostanie w mojej głowie na długie lata.
Wzdrygnęłam się na ten obraz, który mignął mi przed oczami. Poczułam, że Timothée zacisnął uścisk.
Zastanawiałam się jak Harry radził sobie z tym widokiem. Zanim uciekłam w krzaki, zauważyłam, że on również z ciekawości tam podszedł. Nie pozwolił Oldze zobaczyć tej masakry i słusznie. W niektórych sytuacjach lepiej jest nie wiedzieć, żyć w słodkiej nieświadomości. Domyśliłam się, że Chalamet też raczej nie miał okazji ujrzeć tego czegoś, skoro cały czas był tutaj ze mną. Cieszyło mnie, że nie będą musieli walczyć z tym obrazem tak, jak ja i Harry w tamtej chwili.
Po raz kolejny mój umysł zafundował mi migawkę „wystroju", panującego w tamtej chatce. Tym razem uznałam, że przed tym nie ucieknę. Westchnęłam i dałam się pochłonąć drastycznym obrazom, które przepływały przez moją głowę.
Wszyscy byliśmy przekonani, że odór, unoszący się w powietrzu, musi pochodzić z wychodka, który najpewniej gdzieś w pobliżu się znajdował. W końcu nawet świry muszą się załatwiać, żartowaliśmy. Głupie żarty. W rzeczywistości nieprzyjemny zapach miał zupełnie inne, niespodziewane źródło.
   Kiedy zajrzałam wtedy przez to paskudne okno, spodziewałam się ujrzeć jakieś stare notatniki, książki i masę kurzu. Jednym słowem wielki syf. Oczywiście, jak zawsze, musiałam się pomylić, bo na półkach zamiast rozwalonych, starych kartek papieru leżało gnijące, nie, rozkładające się mięso. Nawet z tej odległości, w której się wtedy znajdowałam, można było dostrzec małe, białe larwy, które najwyraźniej już dawno się tu zadomowiły. W jedną z owych półek wbity był nóż, lub coś, co miało go przypominać, który był pokryty zaschniętą szkarłatną cieczą. Zresztą w tym samym stanie było całe wnętrze, zupełnie jakby ktoś specjalnie zalał je krwią. Przy suficie wisiały ozdoby świąteczne w postaci rozwieszonych na gwoździach wnętrzności, przypuszczam, że były to głównie jelita. Na biurku, choć ciężko nazwać tak deskę wbitą w ścianę, leżały porozrzucane zęby, które najpewniej nie należały do człowieka. Nie zdążyłam się temu przyjrzeć, nawet nie próbowałam tam dłużej przebywać. Zobaczyłam wystarczająco dużo.

   Długą chwilę zajęło mi doprowadzenie swoich myśli do porządku, dopiero wtedy zdecydowałam się wstać. Timothée uparł się, że mi pomoże, choć wyraźnie zaprzeczałam, mówiąc, że nie jest mi to potrzebne. Niestety od jakiegoś czasu brunet stał się znacznie bardziej uparty.
   W bezpiecznej odległości od tej przeklętej szopy siedział spanikowany Harry, a obok niego Olga, próbująca go uspokoić na różne sposoby. Styles wyglądał, jak żywy trup. Jego brązowe loki znacznie oklapły, on sam wyglądał jakby schudł o co najmniej dziesięć kilo. Oczy miał przekrwione i podkrążone, najpewniej od płaczu, skórę bladą. Czy to w ogóle możliwe, żeby ktoś tak szybko popadł w tak okropny stan? Brunetka wyglądała na naprawdę zmartwioną. Nie dziwiłam się, jej chłopak właśnie wyglądał, jakby to były jego ostatnie chwile po tej stronie świata. Na całe szczęście tak nie było, bo nie zniosłabym późniejszej żałoby Olgi.
   Wraz z Timothée'm podeszliśmy bliżej, zajmując miejsce koło pary. Nikt z nas się nie odzywał. Po prostu siedzieliśmy w ciszy, odpoczywając przed drogą powrotną. Wszyscy mieliśmy głowy zajęte chaotycznymi myślami, które w większości nawet nie składały się w spójną, logiczną całość. Ot zlepki najstraszliwszych wspomnień, bo na nic innego nie było stać naszych zmęczonych umysłów. Przygnębiający nastrój udzielił się również psiakom, które już nie wyglądały na tak rozbawione, jak wcześniej, teraz były wystraszone.
   Najbardziej niepokoiło mnie jednak to, że las ponownie umilkł. Wielki trud sprawiało mi dosłyszeć jakikolwiek odgłos, który pochodziłby od natury. Wcześniej wydawało mi się, że wiatr był niezwykle silny, jednak nie było słychać szelestu, pochodzącego z koron wysokich drzew. O odgłosach zwierząt już nie wspominając, bo usłyszenie ich graniczyło z niemożliwym. Zastanawiało mnie, skąd wynika to milczenie. Cisza przed burzą.

   Podróż powrotna zdawała się trwać nieskończoność. Dalej szliśmy w ciszy, Harold nadal nie był sobą, Timothée wciąż uważnie mnie obserwował, a Olga...
   — Wiedziałam, że to się tak kurwa skończy! Ten psychol to sobie dokładnie zaplanował, a wy, kretyni, postanowiliście idealnie wpaść w jego pułapkę. — warknęła wręcz. Po tym jak użyła polskiego przekleństwa stwierdziłam, że musi być naprawdę zdenerwowana. — Skąd w ogóle taki idiotyczny pomysł? Życie wam niemiłe?
   Absolutnie nie dziwił mnie wybuch brunetki. Faktycznie trochę mniej szczęścia i moglibyśmy zostać zakopani gdzieś w środku lasu, a nikt by się tym nawet nie zainteresował. Najpewniej wrzuciliby nas do archiwum danych osób zaginionych i nikt by nigdy nie poznał prawdy.
   Harry zawstydził się, a jego policzki pokryły się wyrazistą czerwienią. Z kolei Chalamet szybko odnalazł moją dłoń i ją ścisnął, jakby wołając o pomoc. Nie uzyskał jej, przez co został zmuszony do wyjawienia idei podążania tą ścieżką.
   Okazało się, że chłopakom najzwyczajniej w świecie się nudziło. Wyrwałam swoją dłoń z uścisku, co spotkało się z zaskoczonym spojrzeniem bruneta.
   Harry nie został potraktowany wiele lepiej. Mogli się postarać o lepsze wytłumaczenie.

Droga nam się dłużyła. Nie było ani tematów do rozmów, ani żadnego ciekawego zajęcia, które umiliłoby to mozolne przedzieranie się przez krzaki.
Każdy krok był tak nudny, przewidywalny, że przestaliśmy zwracać uwagę na to, co mamy pod nogami. Niestety nasza chwila nieuwagi nie obyła się bez wypadku, bo w innym przypadku dopisałoby nam zbyt duże szczęście.
Tym razem pech dosięgnął brunetki, której stopa zablokowała się między kamieniami i korzeniami, które chaotycznie wystawały z wydeptanej ścieżki. Niestety dziewczynie nie udało się utrzymać równowagi i upadła. Było słychać krząknięcie, wszyscy mieliśmy nadzieję, że to któryś z korzeni, a nie jedna z kości Olgi.
   Harold natychmiast się ożywił, jakby w ułamku sekundy wróciła jego stara osobowość. Pomógł wstać Oldze, jednak widać było, że chodzenie sprawia jej ból. Chociaż usilnie temu zaprzeczała.
   Wtem, znikąd, Chalamet przyznał się, że przeszedł kurs pierwszej pomocy. Byliśmy zbyt zaaferowani zaistniałą sytuacją, żeby zadać mu jakiekolwiek pytania, więc bez wahania pozwoliliśmy mu spróbować założyć opatrunek usztywniający na kostkę brunetki. Obolałe miejsce już teraz zaczęło puchnąć i zaczęliśmy się modlić, żeby nie było to złamanie ani żadna inna poważna kontuzja.
   Resztę drogi spędziliśmy na rozmowach. Ciężko jest to wytłumaczyć, jednak sytuacja sprzed chwili dała nam do myślenia; nawet jeśli brzmi to niekonwencjonalnie. Harold pomagał Oldze w pokonywaniu kolejnych metrów, moja dłoń ponownie splotła się z tą, należącą do Timothée'go. Salf i Dyziek na nowo odzyskali energię oraz zaczęli biegać, obwąchiwać wszystko dookoła. Magia tej chwili spotęgowała się, gdy na naszym horyzoncie pojawiło się dobrze znane nam ogrodzenie. Myślałam, że zacznę krzyczeć ze szczęścia.

Otworzenie drzwi wejściowych było niczym zbawienie. Czułam jakby wielki kamień spadł mi z serca. Cieszyłam się, że wróciliśmy w jednym kawałku, w dodatku dom nie wyglądał na naruszony, czego się obawialiśmy.
   Nie jestem do końca pewna co mną kierowało, ale wręcz rzuciłam się na szyję Timothée'go. To był czysty impuls. Gdy silne emocje opadły, chciałam się odsunąć, jednak ręce, owinięte wokół mojej talii mi to uniemożliwiły. Postanowiłam nic z tym nie robić; jedynie przymknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć.
   Nie zauważyłam nawet, kiedy Harry i Olga zniknęli z parteru.

   Jak już wiemy, Harold należał do niezwykle upartych ludzi. Zawsze upierał się przy swoich racjach. Olga miała podobnie, jednak w tym pojedynku zawsze przegrywała ze Styles'em. Coś w tym chłopaku powodowało, że miękła i nie miała ochoty (siły) na użeranie się z jego racjami.
   I właśnie z tego powodu siedzieli w łazience, a Harold próbował opatrzyć kostkę brunetki, mimo że ta wielokrotnie mówiła, że da sobie radę sama. Nic z tego, Harry'ego nie przegadasz.
   Brunet robił to niezdarnie, co chwila coś mu wypadało z rąk lub gubiło się w nieznany nikomu sposób. Te nędzne, żałosne próby trwały prawie cały kwadrans, a i tak skończyły się porażką, do której nie chciał się przyznać. Olga cały ten czas się śmiała, co dodatkowo wprawiało bruneta w bojowy nastrój. Jego twarz przybrała obrażony wyraz i usiadł po przeciwnej stronie łazienki do tej, gdzie siedziała rozbawiona brunetka. Nie mogła pojąć jakim cudem ktoś w tym wieku może być aż tak dziecinny. Miejscami czuła się, jakby miała do czynienia z nieułożonym dzieciakiem. Na szczęście tak nie było i w rzeczywistości był to po prostu unikatowy chłopak z nietuzinkowym charakterem. Nic więcej.
   Zaśmiała się na głos po raz ostatni i podniosła się, żeby chwiejnym krokiem podejść do Harry'ego, który patrzył na nią spod byka.
   Siadła zaraz obok, powoli przysuwając się do chłopaka, który wciąż usilnie odwracał wzrok i próbował grać groźnego. Nawet jeśli na jego twarzy widniał właśnie figlarny uśmieszek, którego chłopak próbował nieudolnie ukryć. Olga ułożyła swoją głowę na ramieniu Harry'ego. No i brunet nie wytrzymał dalszego udawania. Nagle się wyprostował i pociągnął brunetkę do delikatnego pocałunku, który z czasem stawał się agresywniejszy, namiętniejszy. W końcu musieli się od siebie oderwać, gdy zabrakło im powietrza. Ich twarze dzieliły milimetry, oczy mieli zamknięte, doskonale świadomi swojej obecności. Po raz kolejnych ich usta złączyły się ze sobą w słodkim, romantycznym pocałunku. Może to zabrzmi tandetnie, jednak rzeczywiście pragnęli siebie i swojej bliskości; w żadnym wypadku nie jest to hiperbola.
   Olga ponownie oparła swoją głowę o ramię Harry'ego, który zdecydowanie nie należał już do obrażonych ludzi. Spokojnie śledziła wzrokiem jego ciało aż jej uwagę przykuły małe obrazki na rękach Styles'a. Pierwszy raz na żywo widziała tatuaże, w jej rodzimym kraju było to niezwykle negatywnie postrzegane, głównie kojarzone z więzieniem. A Harry nie miał z tym miejscem niczego wspólnego, no może poza przyjacielem, który spędził tam parę dni; nic więcej. Nie chciała się go oto w tamtej chwili pytać, pasowała jej cisza, jednak nie powstrzymała się przed wyciągnięciem ręki, żeby pogładzić wytatuowane miejsca. Na ten gest Styles zachichotał, jednak w melodyjny, niezłośliwy sposób. Siedzieli tak i żałowali, że nie są na terenie posiadłości Harolda, gdzie byliby sami, tylko w swoim towarzystwie.

   Absolutnie mnie to nie dziwiło, zwłaszcza, że postanowiłam odegrać się na Harry'm za pobudkę, którą zafundował mi i Timothée'mu pewnego poranka. Przeszukiwałam kuchnię w poszukiwaniu wystarczająco „głośnych" naczyń. Wszystkiemu przyglądał się Chalamet, który ewidentnie miał wiele pytań. Postanowiłam, że odpowiem zanim je zadał.
   — Pamiętaj, że on też zniszczył nam naszą chwilę. — uśmiechnęłam się do niego, wyciągając srebrny garnek. Timothée głośno się zaśmiał, kręcąc głową z niedowierzaniem. A mimo to, nie próbował mnie powstrzymywać.
   Zakradliśmy się pod drzwi sypialni, w której na tamten czas rezydowali Olga i Harry. Delikatnie uchyliłam drzwi, które odsłoniły widok pary, spokojnie leżącej na łóżku. Widać było, że są bliscy zaśnięcia, wtuleni w siebie. Idealna okazja, pomyślałam i po odliczeniu do trzech, wparowałam do środka, trzaskając chochlą o garnek. Para podskoczyła, zdezorientowana i zaskoczona jednocześnie. Zaśmiałam się zwycięsko, choć zdążyłam posłać Oldze przepraszające spojrzenie. Harold z kolei zrozumiał powód mojego zachowania i westchnął głęboko zirytowany.
   — Pora na obiadokolację. — pomachałam im radośnie i poczekałam aż zwloką się z łóżka. Miałam wrażenie, że Harold (Olga chyba też, ale w myślach zrzuciłam winę jej wyrazu twarzy na coś innego) ma ochotę napluć mi w twarz. Nie dziwiło mnie to; moim celem było zdenerwowanie go.
   Opuszczając pokój, zatrzymał mnie widok Timothée'go, który próbował ukryć satysfakcję, malującą się na jego twarzy. Nasze usta wtedy na ułamek sekundy się złączyły, a ja nie potrafiłam się przestać uśmiechać.

   Pierwszy raz w życiu przyglądałam się uważnie, jak ktoś gotuje. Nie dlatego, że mnie to interesowało, ale zależało mi, żeby Harold nie dorzucił niczego do mojego ani Timothée'go posiłku.
   Timothée i Olga w tym czasie dokładnie oglądalo dom, chcąc upewnić się czy aby na pewno nikt w czasie naszej obecności go nie zwiedzał. Na pierwszy rzut oka, nie było elementu, który by na to wskazywał; wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Póki Timothée nie zauważył, że zniknęła księga, w której znajdowały się znaczenia symboli. Brunet nagle stał się strasznie nerwowy. Przeszukiwał wszystkie półki, szuflady; znalazł wiele dziwnych rzeczy, jednak książka przepadła, jak woda w kamień. Próbowałam go jakoś uspokoić, jednak nie dawał sobie pomóc.
   Z tego powodu posiłek jedliśmy siedząc w grobowej ciszy. Czułam ucisk w klatce piersiowej, który poniekąd uniemożliwiał mi swobodne oddychanie. Ten psychol był tutaj w środku. Wziął to, czego chciał i pewnie wróci po więcej. Z tą różnicą, że teraz najpewniej znał już rozkład pomieszczeń. Chciałam płakać z bezradności, a warto zaznaczyć, że to zdarzało się niezwykle rzadko.
   Grzebałam widelcem w posiłku, przygotowanym przez Harolda, obserwując resztę osób, które siedziały przy stole. Jedzenie nie należało do najgorszych, a mimo to, nikt nie był nawet bliski zjedzenia całej porcji. Baliśmy się, byliśmy tak bardzo przerażeni.
   Wszyscy mieli jakieś nieprzytomne oczy. Chciałam wierzyć, że wynika to tylko i wyłącznie ze zmęczenia, a nie obaw przed tym czy dane nam będzie przeżyć kolejną noc.

   Postanowiliśmy zadzwonić na policję. Opowiedzieć o naszym znalezisku, poprosić o ochronę. Śledczy, który zajmował się naszą sprawą, wykazywał duże zainteresowanie tą opowieścią. Zachowywał się zupełnie, jakby nam wierzył, co nas uspokoiło. Zapowiedział, że będzie obserwował dom Chalameta wraz z kilkoma policjantami niższej rangi. Poprosiliśmy go o to, żeby wszyscy z nich mieli przy sobie broń; dla naszego i ich bezpieczeństwa. Po tym, co leżało w tamtej szopie, spodziewaliśmy się wszystkiego, co najgorsze.

   Rozważaliśmy, co zrobić dalej. Czy w ogóle istnieje możliwość, żeby poczuć się bezpieczniej podczas gdy czujesz oddech tajemniczego świra na swoich plecach? Chyba nie.
   Dlatego bezsensownie kręciliśmy się po domu w nadziei, że odnajdziemy upragnione zajęcie. Niestety życie to nie bajka, więc nic takiego się nie wydarzyło.
   Zachciało mi się poczytać książkę, nie było mi jednak dane dostąpić tego zaszczytu, ponieważ Salf cały czas chodził za mną, wyjąc, skamląc i wskazując na drzwi. W ten sposób wylądowałam z papierosem w ręce, obserwując jak mój pies szuka idealnego miejsca na załatwienie swoich potrzeb. Patrzyłam z rozbawieniem na nieudolne próby znalezienia tego idealnego miejsca. Pozwoliło mi to oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Brakowało mi wtedy tylko Timothée'go, który stałby tam ze mną, najpewniej mnie obejmując i chichocząc pod nosem. Z każdym kolejnym dniem coraz bardziej upewniałam się w tym, że coś poczułam do tego bruneta, choć wciąż nie wiedziałam co to jest.

   Wróciłam do domu i upewniając się, że pies przyszedł za mną, zabezpieczyłam drzwi. Zastanawiałam się nad rozłożeniem jakiegoś prowizorycznego systemu alarmowego, jednak nie potrafiłam wypatrzeć niczego, co by się do tego nadawało. Z tego powodu pod klamkę podstawiłam jedynie krzesło.
   Na parterze było cicho, więc stwierdziłam, że najwyraźniej wszyscy poszli już na górę. Również miałam taki zamiar, jednak zanim to, posprawdzałam wszystkie okna. Dopiero po upewnieniu się, że wszystkie są zamknięte, wspięłam się po schodach.
   Weszłam do mojej obecnej sypialni i moim oczom ukazał się widok Timothée'go, który spokojnie leżał na łóżku, czytając książkę o nieznanym mi tytule. A mimo to, po okładce stwierdziłam, że jest to raczej lektura, po którą sięgają przeważnie znudzeni nastolatkowie. Brunet posłał mi przyjazny uśmiech, po czym odłożył książkę na bok; nie włożył nawet zakładki, co potwierdziło moją tezę o nużącej i przereklamowanej treści książki. Położyłam się koło niego, zaczynając wątpliwej jakości rozmowę na błahe tematy. Wiele bym dała, żeby było tak zawsze.

   Tym czasem w sąsiednim pokoju Harry dostawał na głowę. Brunetka siedziała na łóżku i obserwowała, jak Styles zatacza coraz mniejsze koła na podłodze.
   Harold opowiadał, jakie miał plany na przyszłość, ile rzeczy mogli razem zrobić. Olga tego słuchała, co wprawiało ją w równie depresyjny nastrój, jak ten, w którym znajdował się Styles.
   Naprawdę chciała spędzić z Harrym więcej czasu. Cholera, była gotów spędzić z nim całe swoje życie. Przyszłość u jego boku ją kręciła, chciała zrobić to wszystko o czym brunet właśnie opowiadał. O takim życiu marzyła; bez zobowiązań, czysta przyjemność i cieszenie się każdym dniem. A przystojny chłopak mógł jej to zapewnić i jeszcze więcej. Już teraz czuła się do niego przywiązana, choć miała wrażenie, że to zaczęło przeradzać się w coś więcej. Ciągle zaprzeczała tym pokrętnym myślom, walczyła z nimi, uznając je za niedorzeczne. Choć wcale takie nie były.
   A mimo to, bardzo chciała, żeby legendarną wielką miłość przeżyć właśnie z tym znerwicowanym brunetem. Uśmiechnęła się pod nosem i zaproponowała Haroldowi, żeby położyli się już spać. Ten o dziwo się zgodził, przyznając, że jest przemęczony. Widać, zaśmiała się w myślach.

   Zbliżała się północ, gdy usłyszałam dziwne odgłosy, które dochodziły z niższego piętra. Stwierdziłam, że to pies, w końcu Salf miał tendencje do nocnych kradzieży resztek jedzenia. Zamknęłam ponownie oczy, wtulając się mocniej w bruneta. Chciałam, żeby to się już skończyło.
   Aż nagle nie usłyszałam ciężkich kroków na schodach, a moje ciało nagle nie zdrętwiało. Mogło mi się wydawać, ale nagle wszystko przed moimi oczami wyglądało, jakbym patrzyła przez wściekle czerwoną szybę.
   Usłyszałam krzyk.
   Też zachciało mi się krzyczeć, szarpnąć Timothée'go, jednak nie potrafiłam ruszyć nawet palcem. Czemu akurat teraz?
   Kolejny krzyk, nie, to było wołanie o pomoc. Płacz, histeria. Nie byłam w stanie rozpoznać tego głosu, ale domyślałam się do kogo należy.
   Odgłosy, jakby kogoś obdzierali ze skóry; tak właśnie było. Wlepiałam swój nerwowy wzrok w Chalameta, jednak ten się nie ruszał. Co się dzieje?
   Czułam łzy, napływające masowo do moich oczu. Teraz po domu roznosiło się skomlenie, chciałam zamknąć oczy, czekać na nieuniknione, ale nie widzieć oprawcy, jednak nie mogłam zamknąć powiek. Bolały mnie, zupełnie jakby ktoś na siłę je przytrzymywał za pomocą wbitych szpilek.
   Odgłosy ucichły, jednak nie na długo. Wkrótce drzwi do naszego pokoju się uchyliły. Widziałam go. Kroczył dumnie w czarnej szacie, tej samej, w której widziałam go wtedy w ogrodzie. W ręku trzymał to samo narzędzie, które było wbite w półkę w tamtej spróchniałej chacie.
   Chciałam się podnieść, jednak nic z tego, wciąż moje ciało nie odpowiadało. Pozostało mi jedynie patrzeć się na niego błagalnie. Byłam w stanie oddać swoje życie na rzecz moich przyjaciół. Ten potwór jedynie wydał z siebie jakiś niezidentyfikowany charkot. Odwróciłam głowę, nie chciałam na to patrzeć.
   Jeden długi krzyk, wstrząsnęło mną, gdy usłyszałam w nim swoje imię. Kurwa, przepraszam was, powtarzałam nieskończenie wiele razy w myślach. Teraz już w pełni płakałam. Zobaczyłam tego popaprańca tuż przed moimi oczami. Wzięłam głęboki wdech i...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #kupa