23.

Im mniej czasu zostawało, tym bardziej atmosfera robiła się napięta. Alex siedziała przed toaletką, mając już na sobie przyszykowaną sukienkę. Wpatrywała się dosyć tępo w swoje odbicie, jakby szukała w nim ratunku, którego nigdzie nie było. Przed chwilą pokojówka zrobiła jej włosy, więc został sam makijaż, a na to szczerze mówiąc nie miała zbytniej ochoty. Blondynka westchnęła ciężko, przypatrując się swoim włosom upiętym w koka nad karkiem, po czym pokręciła głową i sięgnęła do jednej z wielu paletek, jakie leżały posegregowane kolorystycznie w szufladzie. Uwinęła się dosyć szybko, chociaż powstałe dylematy, takie jak odcień szminki czy rozświetlacza. Czuła nieprzyjemne uczucie w żołądku i miała wrażenie, że zaraz wróci cały ten makaron, który został w nią wciśnięty siłą. Może nie dosłownie, ale skoro jesteśmy już przy temacie, to naprawdę niewiele brakowało. Odkąd tylko Alex podjęła taką, a nie inną decyzję, po czym dotarła do Włoch, zaczęła być cała poobijana. Oczywiście Joseph omijał widoczne miejsca, takie jak twarz, czy ramiona, ale jej plecy czy uda były już całe w siniakach. Blondynka próbowała się bronić, ale przez to wszystko, co się działo brakowało jej sił. Była coraz bardziej zmęczona psychicznie i fizycznie, chociaż zdecydowanie bardziej to pierwsze. Na początku jeszcze potrafiła odegrać się słownie, a teraz nawet to jej nie wychodziło. I to wszystko było zasługą braku obecności jedynej osoby, jaką kochała i na której mogła polegać. I którą w pewien sposób zdradziła. Westchnęła ciężko, po czym pokręciła głową, nie chcąc się znowu rozpłakać i wstała, aby znaleźć torebkę. Włożyła do niej najpotrzebniejsze rzeczy i w zasadzie była gotowa do wyjścia. 

- Możemy? - do środka zajrzał Joseph. Miał na sobie garnitur, buty oraz muchę z najwyższej półki, a jego włosy były nienagannie ułożone. Poza tym Omega, która spoczywała na jego nadgarstku zaczęła błyszczeć w promieniach zachodzącego słońca, wpadających przez balkon do pokoju. Alex wzruszyła beznamiętnie ramionami i zwiesiła wzrok na czerwone obcasy, dopasowane kolorystycznie do sukienki. 

- Chce to już mieć za sobą - odpowiedziała tylko, kiedy kładł dłoń na jej plecach. Zabrała ją i odsunęła się na korytarzu od niego, na tyle ile to było możliwe. Nadal utrzymywała chłodne, o ile nie lodowate stosunki między nimi. Zeszła powoli schodami na parter, a tam czekała już na nich cała grupka wystrojonych goryli. Blondynka musiała przez chwilę poczekać, bo jeden z nich zaczepił Tomlinsona, a ten wdał się w nim w żwawą rozmowę. Oczywiście szofer oferował jej już zajęcie swojego miejsca w samochodzie, ale ona wolała nie ryzykować. Miała już dość słuchania tego, że jest beznadziejną agentką, matką i żoną. Chociaż już nie była pewna, co do tego trzeciego. 

- Chodźmy - Joseph posłał jej jeden ze swoich sztucznych uśmiechów, a kiedy zamknął za sobą drzwiczki Audi, pojazd ruszył z podjazdu w stronę głównej drogi. Alex wyjrzała gdzieś za przyciemnioną szybę, zakładając przy tym nogę za nogę. Starszy Tomlinson próbował układać dłonie na jej udach, ale blondynka tylko rzucała mu ostrzegawcze spojrzenia, a raz nawet uderzyła torebką, aby dać mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzy. Ani takiego gestu, ani żadnych innych z jego strony. 

:::

- I jak wyglądam? - zapytał Louis, pojawiając się przed wszystkimi w czarnym smokingu i muchą. Miał ułożone włosy i wszystko dobrane kolorystycznie do koloru oczu. 

- Wystarczająco dobrze, aby wejść w tamto gniazdo żmij - przyznała Chloe, kiedy obracał się w miejscu. - Sprawdź słuchawki. - poprosiła, a ten tylko coś mruknął do rękawa, co usłyszała w słuchawkach. - Okej, wszystko w porządku. Mam tylko nadzieje, że szlag nie trafi tego wszystkiego, kiedy już będziesz w środku. - dodała, wykładając nogi na biurko, gdzie stał cały potrzebny im sprzęt. Już dawno zlokalizowali miejsce, a teraz został już tylko transport i wejście. 

- Uważaj na siebie - poprosiła Red. Siedziała obok Michaela na starej kanapie, a ten otaczał ją ramieniem. Ten widok z pewnością nie pomagał Louisowi, ale cieszył się, że chociaż z nimi jest wszystko w porządku. 

- Będę, obiecuje. - uśmiechnął się lekko do niej, a później podszedł do stolika, gdzie ktoś przygotował mu już pistolety, a także jakąś poważniejszą broń. Wiedział już, że raczej z tego nie skorzysta, ale granaty dymne były całkiem przydatną opcją. - Mam wrażenie, że wróciłem na wojnę. - dodał, bo sprzętu było naprawdę dużo. Louis jednak i tak zdecydował się na swój ulubiony pistolet i miał zamiar z niego skorzystać.

- Z tego wszystkiego, to możemy rozpętać jakąś nową - przyznał Sully, który popalał cygara. - Chodź tutaj, młody. - zachęcił go, aby podszedł bliżej. - Cała rezydencja prezentuje się tak - położył przed nim mnóstwo zdjęć. - Generalnie wszystkie okna i balkony powinny być obstawione i raczej tak będzie. Ale jest jedno. - wskazał miejsce gdzieś z tyłu budynku. - I to tamtędy dostaniesz się do środka. 

- Dziękuje.

- Nie ma za co. Podziękujesz mi gdy stamtąd wrócisz. - Victor machnął ręką i strzepał popiół do popielniczki. - Radze wam się pośpieszyć. Cała ta banda cieni sobie punktualność, a już niewiele czasu zostało. - dodał, pukając przy okazji w szybkę w swoim zegarku.

- Trzymajcie kciuki - westchnął, chociaż jeszcze wolałby poćwiczyć strzały na strzelnicy. Niestety nie było do tego warunków, a zadanie stosunkowo wydawało się łatwe. Ojciec sam sprowadził na siebie wyrok, a Louisowi nawet pasowało to, że to on będzie tym ciągnącym za spust. Poza tym chciał jakoś sobie zrekompensować tym wszystkie lata nieobecności i odebranie żony. Nawet nie wiedział, co się z nią dzieje, a ten skurwiel miał ją tak blisko siebie, że to aż było niedorzeczne. 

- Po prostu nie spudłuj! - krzyknęła za nim Chloe, a on kiwnął głową i schował pistolet do kabury pod ramieniem. Broń była dzięki temu prawie niewidoczna, a chodziło przede wszystkim o dyskrecję. Louis postanowił, że załatwi to wszystko po cichu, ale nie miał jeszcze pojęcia, co tak naprawdę czeka na niego w tej wielkiej wilii i tym gnieździe żmij. Miał cichą nadzieje zobaczyć swoją żonę. Liczył na to, że może będą mieli chwilę czasu, aby sobie to wszystko wyjaśnić, ale z drugiej też strony nie wiedział, jak zareaguje na jej widok. Rozdrapane rany na jego sercu nadal chyba były zbyt świeże, aby podejmować jakieś racjonalne decyzje.

~*~

na jutro przewiduje koniec tej części, będą dwa rozdziały:) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top