18.
Cisza, jaka otaczała Louisa była w pewnym sensie przerażająca. Stał, paląc papierosa otoczony ciemnością i spokojem. Z daleka tylko odbijały się światła z klubów nocnych z centrum miasta, a gdzieś tam na pustyni pewnie wszystkie te niebezpiecznie zwierzęta, jak węże i skorpiony budziły się do życia. Zerknął w międzyczasie na godzinę, którą wskazywał telefon, po czym westchnął ciężko. Coś mu się tu nie podobało, choć jeszcze nie miał pojęcia, co to dokładnie będzie. Zaczął mieć nadzieje, że blondynka wszystko specjalnie przeciąga, aby pograć mu za tą ich kłótnie na nerwach, a ona tak naprawdę była w mieście i go szukała, nie mając pojęcia, że sterczy w tym miejscu i czeka na nią, jakby rzeczywiście miała się pojawić.
Odchrząknął cicho, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Zaczynało się robić coraz zimniej, a on miał na sobie tylko zwykłą bluzę, która nie dawała zbyt wiele ciepła. Miał wrażenie, że zaraz zacznie chuchać, a to będzie przypominało wypalanie kolejnej fajki. Podgryzł bezwiednie wargę, kiedy zauważył w ciemności jakiś przebłysk, a także ruchy. Chciał się już upewnić i zawołać żonę po imieniu, ale znikąd pojawiło się więcej nieznanych mu sylwetek. Ponadto ktoś stał na dachu. Zdążył poczuć jakieś palące spojrzenie na swojej głowie, ale nie potrzebował zerkać w tamto miejsce, aby to potwierdzić. Najpierw pomyślał o Williamie, ale uznał, że to przecież byłoby zbyt piękne i proste, aby było prawdziwe.
- Witaj, Louis - usłyszał ten znajomy głos, który odbił się gdzieś w tyle jego głowy. Nie mógł w to uwierzyć. - Miło cię widzieć po tych wszystkich latach.
- Ojcze - odparł chłodno, a wtedy światło księżyca oświetliło twarz Josepha Tomlinsona. Tego samego, który podobno zginął w Himalajach, kiedy Louis był jeszcze chłopcem. - Myślałem, że nie żyjesz.
- To dobrze myślałeś, bo właśnie taki był zamysł. - starszy szatyn uśmiechnął się sztucznie, a młodszy tylko przewrócił oczami.
- Po co ta cała szopka? Mam dzięki temu uwierzyć w jakiś cud zmartwychwstania, czy może w śmierć kliniczną? Albo cholera wie jeszcze jaką nowinkę medycyny. - zaczął powoli, głos miał wyważony i spokojny. Po ojcu.
- Chciałem cię po prostu zobaczyć, bo bardzo się zmieniłeś odkąd miałem okazję cię widzieć - przyznał Joseph, a Louis już czuł, że zaczyna grać mu na nerwach. Z resztą nie tylko. I gdyby nie fakt, że facet na dachu miał go jak na tacy, to już dawno by się z nim rozprawił i własnoręcznie posłał na tamten świat. Raz, a porządnie.
- Szkoda tylko, że ja nie miałem zamiaru cię widzieć. I dziękuje, że przez te wszystkie lata milczałeś jak ten pusty grób, na który przychodziłem. - prychnął urażony, bo marnował tylko swój czas. - Czego ode mnie chcesz?
- Wiem, że wróciło do ciebie mnóstwo pytań, więc może najpierw je zadaj, a potem porozmawiamy o tym, o czym ja chce - przyznał starszy Tomlinson, którego w zasadzie można by już nazywać seniorem.
- Co z mamą? Też przeżyła i też nie raczyłeś mi o tym powiedzieć? Może w ogóle nie byliście tymi pieprzonymi himalaistami, co? Może po prostu jej się pozbyłeś, tak jak bardzo chciałeś pozbyć się nas. - rzucił Louis, akcentując ostatnie słowo. Obydwaj doskonale wiedzieli, o kogo tak naprawdę chodzi.
- Naprawdę wchodziliśmy wtedy na Mount Everest i twoja matka naprawdę zginęła. A to, że ja nic ci nie powiedziałem, to była tylko wyższa konieczność. - wyjaśnił mu spokojnie, ale jego synowi było daleko do takiego stanu. Był dosłownie jak tykająca bomba zegarowa.
- Niby co było ważniejsze od rodziny? - prychnął, mając ochotę zapalić. I w sumie to nawet się nie powstrzymywał, kiedy sięgał dłonią do kieszeni spodni po zapalniczkę i paczkę. Miał nadzieje, że coś w niej zostało.
- Dowiesz się w swoim czasie. Oczywiście, jeśli wybierzesz właściwą stronę. - zaoferował Joseph, przez co młodszy szatyn zmarszczył brwi.
- O co ci chodzi?
- Potrzebuje cię. Poza tym u mnie będzie ci lepiej niż w tym całym FBI pod dyktaturą Stylesa. Musisz tylko teraz zostawić ich wszystkich i pojechać ze mną. - starszy zaczął wszystko wyjaśniać w dosyć skrupulatny sposób, ale dla agenta był to jedynie wielki stek bzdur, od którego robiło mu się wyjątkowo niedobrze. Ojciec wywołał w nim zbyt dużo sprzecznych odczuć, ale zdecydowanie najgorsze było to, że on doskonale zdawał sobie z tego sprawę i tylko patrzył jak Tomlinson się męczy. Louis jednocześnie chciał się dowiedzieć wszystkiego, co tylko możliwe, ale w tym samym też momencie chciał zrobić coś ojcu, aby ten poczuł chociaż namiastkę tego, co on czuł przez te wszystkie lata kłamstw i zbędnego łudzenia się, że jeszcze kiedyś uda mu się z tym pogodzić i uda zapomnieć. A on wtedy, tak po prostu żył sobie dalej, jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nic się nie stało, a jemu ktoś wykasował pamięć i nie wiedział, że ma dzieci.
- Myślisz, że tak po prostu zostawię żonę dla ciebie? Bo po parunastu latach wróciłeś i szukasz pomocy? Jedyne, co mogę ci powiedzieć, to dwa krótkie słowa - odpalił papierosa. - Pierdol się.
- Nie układa ci się z Alex.
- Niech cię to nie obchodzi, najlepiej zniknij i wracaj tam skąd przyszedłeś i gdzie żyłeś przez cały ten czas.
- Mam to potraktować, jak odmowę?
- Nie wiem, rób, co tylko kurwa chcesz. Ale mnie i moją rodzinę zostaw w spokoju. Nie dam się wplątać w żadne, ale to w żadne gierki. Miałem i mam serdecznie dość tego, że nawet nie wiem, kto mnie wychowywał, ani czy aby na pewno mogę się zwracać do ciebie 'Tato' bo przecież nie było cię całe moje życie. Tylko spójrz. Mam prawie czterdzieści lat. Gdzie byłeś wtedy, kiedy brałem ślub? Kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci? W dupie. Razem z moim istnieniem, bo przecież były jakieś 'wyższe konieczności'.
- Nie rozumiesz, Louis.
- Nawet nie chce rozumieć. Idź do diabła. - prychnął i odwrócił się gwałtownie na pięcie. Pożegnał ich subtelnie środkowymi palcami i skierował się do motelu. Musiał to wszystko jakoś odreagować, nie mając nawet bladego pojęcia, że reszta szuka go i robi wszystko - włącznie ze stawaniem na rzęsach - aby dowiedzieć się, co robił, z kim był i dlaczego zabrał broń.
~*~
jutro beda dwa rozdziałyyyyy
+ kocham christopha, a raczej jego wszystkie role, wiec nie dziwcie sie, ze tutaj jest;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top