12.
Od jakiegoś czasu ciągle padało. Chociaż to i tak było zbyt delikatnie ujęte, bo ulewy były naprawdę mocne i wyjątkowo długie. A przynajmniej tak się wydawało z ulic, bo w zaciszu ciepłego domu, jakoś dało się przetrwać i w miarę normalnie spędzić ten czas. Chociaż w rodzinie Tomlinsonów i tak większość rzeczy przestawała być normalna. Małżeństwo przebywało od powrotu z dżungli cały czas z dziećmi, bo nie mieli pojęcia, na ile tak naprawdę polecą do Dakaru. Grali z nimi w gry, czytali bajki na dobranoc i gotowali wspólnie posiłki. A kiedy dzieci już spały, poświęcali się sobie i pielęgnowali swoją miłość tak często jak tylko się dało.
:::
Tamtej nocy Louisa złapała bezsenność. Nie miał pojęcia, czy to stres przed zbliżającym się wyjazdem, czy może pełnia księżyca, ale nie potrafił zmrużyć oka chociażby na moment. Bez celu przewracał się na swojej połowie łóżka i próbował chyba każdej możliwej pozycji, aby udało mu się usnąć, ale nic takiego się nie działo. W końcu agent postanowił wstać i zszedł na dół. Po cichu, aby nikogo nie obudzić. Zależało mu, aby chociaż Alex i dzieci zyskali odpoczynek, a on jakoś sobie poradzi. Może nie tak dobrze, jak za czasów młodzieniaszka, ale jakoś na pewno. Była trzecia, kiedy wszedł do kuchni i zrobił sobie kawy. Później przeszedł do salonu i usiadł na kanapie i dla zabicia ciszy, włączył telewizor. Musiał zająć czymś myśli, bo wirowały nieustannie wokół Dakaru i tego, co może ich tam spotkać, a to na razie potrzebował zostawić w spokoju. Tak naprawdę nie chciał już nigdzie lecieć, bo wszystko, czego potrzebował już miał, a co zamierzał Pierce i jak miało się to skończyć nie za bardzo go interesowało. Louis czasami miewał momenty, takie jak ten teraz. Chciał odpuścić i odejść z FBI, aby skupić się na rodzinie, ale to nie wchodziło w grę. Był za bardzo przywiązany do tej pracy i choć dosyć często zmuszano go do robienia czegoś, na co nie miał najmniejszej ochoty, to jednak agencja była jedynym miejscem, do którego pasował, jeśli chodziło o pracę. Poza tym miał blondynkę i podrywających ją mężczyzn na oku. I nie tylko mężczyzn z resztą, bo zdarzały się takie przypadki, ze z panią Tomlinson próbowały flirtować również kobiety.
Przez następnych kilkanaście Louis obracał w dłoniach kubek, a kawa zdążyła doszczętnie wystygnąć. Szatyn wpatrywał się w jeden punkt, jakby szukał w nim inspiracji, aż w końcu potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że film, na który trafił się skończył. W zasadzie to i tak nie miał zamiaru go oglądać, ale reklamy irytowały go jeszcze bardziej niż wyłączony telewizor, więc wstał i odniósł kubek do kuchni. Później kręcił się trochę do domu i zaglądał to tu, to tam, aż w końcu natknął się na ich rzeczy, które leżały w koszu i czekały na pranie, bo jak na razie to żadne z nich nie potrafiło się zebrać, aby to zrobić. Louis przypomniał sobie dzięki temu o bardzo ważnej rzeczy, a także o tym, gdzie ją schował. Maroko i pierścień tam znaleziony prawie wyleciały mu z pamięci. Technicy niby nic na nim nie znaleźli, ale przeświadczenie, że już go gdzieś widział nie chciało mu dać spokoju do tej pory.
Zbiegł z powrotem na dół, po czym powędrował do regału z książkami. Mieli w nim sejf, podobnie jak w tych wszystkich filmach szpiegowskich. Szatyn wystukał na klawiaturze odpowiedni kod, po tym jak dostał się do metalowej skrzynki ukrytej za stertą książek i poczekał, aż drzwiczki się odblokują. Pierścień leżał w środku w torebce dowodowej i wyglądało na to, że nikt nie miał zamiaru go ruszać. Louis zgarnął przedmiot w swoje ręce, zaświecił lampkę w kącie pomieszczenia i usiadł znowu na kanapie. Wyjął go z torebki i zaczął obracać w dłoniach, a także raz wsunął na swój palec, aby sprawdzić, czy pasuje, ale był zbyt duży.
Pierścień był wykonany ze srebra, a na wierzchu miał wygrawerowaną postać podobną do ośmiornicy, chociaż Louis nie był do końca pewny, bo równie dobrze mógł to być jakiś duch, czy zjawa. Agent oglądał go przez całą następną godzinę, a jego umysł powracał do swoich najczarniejszych zakątków i przypominał mu najmniejsze szczegóły z dzieciństwa. Niestety, albo też stety - zależy, jak na to spojrzeć - nie było nic o pierścieniu. Nawet najmniejszej wzmianki. Pomimo to Louis nie chciał odpuścić i nawet zbliżający ranek mu tego nie popsuł. Na szczęście była niedziela i nie musiał iść do pracy.
- Długo tu tak siedzisz? - odezwała się Alex. Obudziła się jakieś piętnaście minut temu sama w łóżku, co niezbyt jej się spodobało, bo przywykła już do tych spokojnych poranków, które spędzali wspólnie, a tych nie zostało wiele.
- Nie wiem, nie mogłem zasnąć. Od trzeciej kręcę się po domu. - odłożył w końcu pierścień i przeczesał palcami włosy. Pewnie wyglądał jak śmierć, ale nawet nie wiedział, co z tym zrobić.
- Louis. - westchnęła i w satynowym szlafroku, jaki zazwyczaj nosiła, usiadła mu na kolanach i zaplotła ramiona na szyi. - Powinnam być na ciebie wściekła, bo to nie było zbyt odpowiedzialne, ale wiem, że denerwujesz się przed wyjazdem tak samo jak ja i dam ci przez to spokój.
- Przepraszam. - westchnął i objął jej ciało. - Nie wiem, co się dzieje, mam powoli tego dość, ale nie chce z drugiej strony tego zostawiać. - dodał i złapał kontakt wzrokowy z żoną.
- Wiem, kochanie. - westchnęła. - Dlatego zrobimy, tak jak ci powiedziałam, prawda? - dodała i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Tak, chyba tak. - pokiwał głową i westchnął.
- No to dobrze. - rozchmurzyła się bardziej. - A teraz chodź, zrobimy śniadanie. - dodała i wstała, po czym podała mu dłoń. Szatyn ją złapał, ale wcześniej schował jeszcze w sejfie pierścień i powędrował za żoną do kuchni. Dochodziła ósma, a to oznaczało, że dzieciaki za niedługo wstaną. Louis nie miał pojęcia, czy mają jakieś plany, ale wiedział, że jeśli nie to coś na pewno da się wymyślić, a oni bardzo miło spędzą ten dzień. Chociaż i tak na razie najważniejsze było zorganizowanie śniadania i przygotowania wszystko na stole. Dzieciaki i tak ich uprzedzili i skończyło się na tym, że dwójka pomagała mamie w kuchni, a tata rozkładał wszystko, co potrzebne na stole w jadalni.
~*~
od tego rozdziału oficjalnie zaczynamy maraton!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top