07.
Brazylia? Dlaczego nie. Z mężem? Całkiem dobra opcja. Do pracy? Da się to znieść. I wszyscy teraz pomyślą o małym, nadbrzeżnym sklepiku z granitami, albo zimnymi napojami, czy pamiątkami, prawda? Przecież to byłoby piękne i sto razy lepsze niż rozdawanie ulotek, albo wylewanie z siebie siódmych potów na plaży w Rio. Gdyby tylko dało się wszystko załatwić tak prosto, a nikt nie próbował ukryć czegoś w środku dżungli i nie zastawił się przez to kilkunastoma oddziałami najemników, którzy zrobią absolutnie wszystko, jeśli tylko dostaną za to należyte wynagrodzenie.
Louis i Alex od dobrych kilkunastu minut znajdowali się w Manaus. A właściwie w głębi dżungli, gdzie odebrał ich były wojskowy, który założył tam niewielki rezerwat i przyjeżdżał od czasu do czasu, aby upewnić się, że nikt niczego tutaj nie niszczy, czy nie kradnie. W dżungli żyło mnóstwo plemion, które często ze sobą walczyły i to nie było nic przyjemnego znaleźć się, bądź zostać wciągniętym w taką wojnę.
- Wszędzie te przeklęte komary. - warknęła Alex, kręcąc głową i spryskała męża środkiem, który miał je od nich odpędzić. Niby dostali potrzebne szczepionki, ale wolała chuchać na zimne niż zmagać się później z malarią, czy nie wiadomo czym, co nie będzie znane lekarzom.
- Nie bój się tak. Nie zjedzą cię na śmierć. - zaśmiał się, zakładając na siebie plecak. - Chodźmy, zaraz zacznie się ściemniać, a nie za bardzo mam ochotę zostać na noc z tymi krokodylami obok siebie. - dodał, wskazując na podest, na który owy zwierzak zdołał się wdrapać.
- Może i nie, ale jak wytłumaczysz dzieciom, że leżę na ostrym dyżurze, bo ugryzł mnie komar? - dodała, unosząc brew i wzięła swoje rzeczy na plecy, podążając za mężem, który podał jej dłoń, aby nie zgubiła się w tych wszystkich roślinach.
- Powiem, że to przez te kwiatki w ogródku, które dostaliśmy od Stylesa podczas parapetówki. - wzruszył ramionami, jakby to nie było nic specjalnego, a Alex pokręciła głową. Miał na wszystko wytłumaczenie i chyba jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że znajdują się na odludzi, gdzie coś może ich ukąsić, czy pożreć i nie znajdą tak łatwo i szybko ratunku. Owszem, był z nimi lekarz i ludzie, którzy mieli pomóc, ale co jeden człowiek mógł zdziałać sam, mając przy sobie tylko kilka ampułek insuliny, strzykawkę i nienajlepsze wyposażenie medyczne.
- Bo akurat w to uwierzą.
- Skoro myślą, że Timon to surogatka, a nie surykatka, bo ci się pomyliło, to dlaczego miałyby nie uwierzyć, że to wina roślinki? - uniósł brew, a później dostał w pięści w ramię i chichot swojej żony, który swoją drogą uwielbiał.
- Nic mi się nie pomyliło! Po prostu źle to zrozumiały. - skrzyżowała dłonie na swoich piersiach, a później Louis cmoknął ją w usta, aby jakoś ją udobruchać i zmusić do dalszego marszu. - I nie śmiej się ze mnie, to nie jest fajne. - dodała, patrząc się na niego tak, jakby zabił ich kota.
- Kocham cię, ale czasem muszę sobie pożartować.
- Ale dlaczego moim kosztem?
- Bo śmiejesz się z moich bokserek w smoki. - teraz to on spojrzał na nią w ten sam sposób, jaki ona przed chwilą, przez co blondynka wybuchnęła śmiechem.
- Nie śmieje się, bo są całkiem urocze.
- Śmiejesz.
- Nie.
- Tak.
- Tak.
- Nie i zamknij się. - cmoknęła go w usta, a raczej tylko musnęła usta, a później chciała już wrócić do zmierzania w stronę obozu, gdzie mieli się w najbliższym czasie zatrzymać, ale szatyn przyciągnął ją do siebie i podgryzł wargę, co zatrzymało panią Tomlinson na jakiś czas w tym miejscu. Paru młodziaków, którzy przechodzili obok gwizdali cicho, a później rzucali jakieś typowe dla nich komentarze, których małżeństwo chyba i tak nie słyszało, skupiając się na sobie. Czasem nawet, aż za bardzo.
- Czemu nie uciszasz mnie tak zazwyczaj? - spytał, gdy już oderwała się od niego i wyminęła, wysuwając się naprzód.
- Bo nie zasługujesz. - rzuciła przez ramię, a później wyciągnęła dłoń w jego stronę, a on przewrócił oczami.
- Jasne, zawsze to ja jestem ten zły.
- Zły i z bokserkami w smoki.
- I ty się z nich nie śmiejesz. - przekręcił głowę i spojrzał na nią, a później prychnął, udając obrażonego. - Lepiej się ciesz, że nie wiem, gdzie jest ta twoja piżamka w kotki. - dodał, mając na myśli onesie, które kupiła sobie po pijaku, gdy byli w Paryżu na miesiącu miodowym.
- Nie waż się.
- A co jeśli?
- Celibat, kochanie.
- Żaden problem.
- W samolocie słyszałam co innego. - spojrzała na niego znacząco, a on dalej zachował kamienny wyraz twarz i próbował sobie zawzięcie przypomnieć, w którym pudle będą ich stare ubrania. - Dobra. Skoro tak. Zero seksu przez miesiąc.
- Mówisz to jakoś bez przekonania. - stwierdził, idąc za nią, a jego oczy bezwiednie powędrowały na krągły tyłek żony, który w tych spodniach kusił go bardziej niż zazwyczaj. Było to trochę dziecinnie, nie w stylu człowieka, który skończy czterdzieści lat w niedługim odstępie czasu, ale ona chyba z każdym rokiem ich małżeństwa robiła się coraz bardziej seksowniejsza.
- Po prostu boisz się, że nie wytrzymasz.
- To ty chciałaś się na mnie rzucić za nim znalazłaś ten spray na komary. - przyznał, poprawiając sobie plecak.
- Wcale, że nie.
- Wcale, że tak, kochanie. Nie kłóć się ze mną.
- To zazwyczaj ty kłócisz się ze mną. - przyznała, zaciskając mocniej swoją dłoń na jego.
- Bo mnie prowokujesz. I tak, mam prawo być zazdrosny, kiedy ubierasz się seksownie i pomimo tego, że masz obrączkę na palcu, to oglądają się za tobą inni. - zaczął otwarcie, a później pomógł jej przejść przez niewielki strumyk, aby się nie poślizgnęła i nie wpadła do niego.
- Lubię, gdy jesteś uroczy. Wtedy zmarszczki ci się już pokazują na czole. Może kupię ci jakiś kremik na urodziny, co? - zachichotała, przez co dostała klapsa i pisnęła cicho. - Louis!
- Nie jestem stary.
- Po prostu w podeszłym wieku, rozumiem, będę tak mówić.
- Za jakie grzechy mnie pokarało taką żoną.
- Kiedy mi się oświadczałeś mówiłeś co innego.
- Byłem prawie pijany, młody i głupi. - przyznał. - Ale i tak cię kocham.
- Teraz zostało tylko i, co? - spojrzała na niego, śmiejąc się pod nosem. - Wiem, ja ciebie też.
~*~
dzisiaj moje małe sunshine ma urodzinki. tak mowa o @mylouispony
chce ci życzyć wszystkie, co najlepsze sunshine, nie pisze tego, żebyśmy się zobaczyły, bo jeszcze tylko cztery dni i to się stanie, ale to, abyś była cały sobą i dziękuje, że cię mam, i jesteś najlepsza, kocham cie bardzo
resztę dostaniesz prywatnie i promise
a teraz, jak ci się podobało? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top