06.
Wrócili do domu na weekend. Całe trzy dni poświęcili dla dzieci i byciu rodziną, która nie ma nic wspólnego z agencją federalną, czy tego typu rzeczami. Jednak, gdy nadszedł poniedziałek małżeństwo wspólnie poczuło, że to koniec uroczej sielanki. Pomimo to postanowili podtrzymać klimat, jaki panował ostatnim czasem i nie zdradzać po sobie nic, co wskazywałoby na to, że znów ich gdzieś wyniesie. Nieważne, czy na drugi koniec miasta, czy świata. Ubrali się, zjedli śniadanie i odstawili dzieci do szkoły, aby w końcu pojechać z ciężkimi sercami do FBI. Chyba każdy czuł, że coś się zaczyna, ewentualnie kończy. Styles postawił wszystkich na nogi, nawet wydział taktyczny, który szczerze mówiąc nie był im zbytnio potrzebny.
Do pory lunchu było w porządku. Później już nieco mniej. Louis czuł, że większość go obserwuje. Nie czuł się z tym dobrze, a jedyne, czego chciał, to schować się w swoim gabinecie i poszukać informacji o głupim pierścieniu, który dalej spoczywał w torebce dowodowej na jego biurku. W prawdzie miał go oddać do analizy, ale powiedzmy, że specjalnie zapomniał tego zrobić. Odkąd go znaleźli w Rabacie miewał koszmary, które szczerze mówiąc nie były zbyt najmilsze. Inni uznali, że to nic specjalnego, poza tym warunki, jakie tam panowały ich wymęczyły, co przełożyło się na szybką i zgodną decyzję powrotu do domu. Teraz, gdy byli już w Waszyngtonie, poczuł, że Rabat to była tylko tania próba odwrócenia ich uwagi od tego, co tak naprawdę będzie się działo.
- Znaleźliście coś? - zapytał Q, gdy ten pojawił mu się przed oczami. Trzymał nootbooka pod pachą i zajadał się babeczką czekoladową.
- Nie śpię od dwudziestu czterech godzin i naprawdę żałuje, że oko boga nie istnieje. - spojrzał na niego, jakby zabił mu matkę. - Ale nie. Nie znalazłem nic. Ani o Piercie, ani o pierścieniu. Przykro mi. - dodał. Tomlinson westchnął ciężko, a później przeczesał palcami włosy.
- Dzięki. - powiedział w końcu i odprowadził informatyka wzrokiem. On sam, a raczej jego umysł działał na największych obrotach i potrzebował odetchnąć, ale wiedział, że to w najbliższym czasie nie będzie możliwe.
- Właśnie, szef was wzywa do siebie. - Q zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na niego. - Nie wiem, o co chodzi, ale chyba nie chce was zabijać, więc możesz żyć spokojnie dalej.
- Miło. - prychnął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i westchnął później, idąc w kierunku windy. Musiał znaleźć żonę i postanowił zacząć od strzelnicy, bo pewnie to tam była.
I rzeczywiście znalazł Alex w jednym z boksów z słuchawkami na uszach. Ćwiczyła celność, więc postanowił się przyłączyć. Na razie zapomniał o Stylesie i wszystkim, co było związane z obecną sytuacją. Spokojnie obserwował, jak blondynka celuje w najodpowiedniejsze do postrzału miejsca. A później sam oddał kilka strzałów pewną ręką, która była pod tym względem wyćwiczona.
- Coś słabo ci idzie. - zauważyła, gdy przysunęli do siebie tarcze. Tomlinson zaśmiał się i spojrzał na żonę. Wiedział, że się z nim droczyła.
- Ta, rzeczywiście słabo. - powiedział, a później przysunął tę drugą, o wiele bardziej oddaloną tarczę podziurawioną w miejscu, w którym powinno znajdować się serce. - Lata praktyki, słońce.
- Naucz mnie tego.
- Może kiedyś. Teraz chodźmy, loczek wzywa. - powiedział, otwierając przed nią drzwi.
- Czyli jednak? - zapytała, wzdychając.
- Na to wychodzi.
:::
- Wiedziałem, że to tylko wierzchołek góry lodowej. - skomentował Louis, gdy Harry im o wszystkim powiedział. Wezwał ich tylko po to, aby powiedzieć, że mają nie zajmować się już żadnymi śledztwami, a skupić się na tym, ale wtedy Q i jego zespół nareszcie coś znaleźli. A raczej kogoś.
- Ja też. To było zbyt proste. - zgodziła się Alex, poprawiając na kanapie w gabinecie szefa. - Tylko dlaczego akurat Manaus?
- Dlatego, że nikt nie będzie szukał obozu w środku dżungli. - odezwał się Styles, siedząc w swoim fotelu. - Poza tym to najemnicy, to typowe zagarnie. - dodał, jakby już wcześniej miał z nimi styczność.
- Ilu?
- Jeszcze to sprawdzamy, ale mówimy prawdopodobnie o kilkuset ludzi. - przyznał, łapiąc na chwilę kontakt wzrokowy z agentem. - Dacie sobie radę?
- Potrzebuje kontaktów. Wtyk, nie wiem, kogokolwiek. Nigdy nie byłem w Brazylii. Chociaż głupiego przewodnika wycieczek i szczepionek. - wymamrotał szatyn, podnosząc się z kanapy. - Nie ma tam nikogo od nas?
- Raczej nie. - Harry pokręcił głową. - Nie wiem, musiałbym się rozejrzeć.
- Kiedy mamy tam lecieć?
- Ludzie się zbierają. Myślę, że w najbliższym czasie. - odpowiedział, a później spojrzał na Alex. - Tym razem lecicie razem, w pojedynkę na nic mi się nie przydacie. - dodał, a blondynka tylko skinęła głową. Cóż, myślała, że jednak jej przeczucia się nie sprawdzą i wróci do dzieci szczęśliwa, ale jednak, praca, to praca.
- Jestem tylko ciekaw, czego oni tam do cholery szukają. Albo kogo.
- Mam wrażenie, że nadal chodzi o te głupie diamenty. - przyznała otwarcie, zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Diamenty to była zwykła przykrywka. Tak samo, jak Rabat. I Paryż. I wszystko do tej pory.
- Niestety to prawda.
- Czyli co, wracamy do punktu wyjścia?
- Wychodzi na to, że tak.
- Dlatego musimy tam polecieć. - oznajmił Louis, podchodząc do przeszklonej szyby. Wiedział, że gdzieś tam w świecie dzieje się zło, któremu muszą zapobiec. - Trzeba się tego dowiedzieć. Może przez to wszystko stanie się jakoś bardziej logiczne.
- Nie liczyłbym na to. Jeśli rzeczywiście to Pierce, to możemy się spodziewać absolutnie wszystkiego.
- Jeśli to on, to możemy pożegnać się z łatwym dostępem do obozu. Znów trzeba będzie kombinować i tym razem nie wkradniemy się przez pociąg.
- Naprawdę będziemy potrzebować kogoś, kto zna tamtejsze tereny, Styles. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Jest tam pełno zwierząt, które mogą nas zabić w ciągu pół godziny i nie będziemy nawet zwracać na siebie tym niczyjej uwagi.
- Zdaje sobie z tego sprawę. Q obiecał się tym zająć, nie pozwolę, aby moim najlepszym agentom coś się stało.
- Masz tylko nas, a wyszkolenie innych zajmie więcej czasu niż przypuszczasz. Przyłóż się do tego, a nie będę musiał robić ci krzywdy. Mam rodzinę i chce do niej wrócić cały oraz zdrowy, czy to jasne?
- Ta.
- Co?
- Tak, zrozumiałem, o co ci chodzi.
~*~
idk, jakoś nie czuje tego rozdziału
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top