04.

Alex stała przy samochodzie i czekała, aż helikopter, którym miał przylecieć Louis pojawił się na horyzoncie. Za miastem zorganizowano prowizoryczne lądowisko. Blondynka osobiście wszystko nadzorowała, a później zostało już tylko poczekać. Słońce powoli chowało się, aby ustąpić miejsca księżycowi i nie było, aż tak gorąco, jak za dnia. Wszystko wydawało się powoli układać do snu, po długim i męczącym dniu, ale ona wciąż czekała. W prawdzie nasunęła na siebie bluzę, aby nie marznąć, ale sterczała na tej pustyni przy samochodzie i nasłuchiwała. Opłaciło się, bo w końcu ten charakterystyczny dla latającej maszyny hałas zaczął docierać do jej uszu, a potem zobaczyła poruszającą się, czarną plamę na wieczornym niebie. Mimowolnie usta agentki wygięły się w uśmiech, a później spojrzała przez lornetkę w kierunku helikoptera. Jej niecierpliwość wzrastała z każdą kolejną minutą. 

Pilot dosyć zgrabnie posadził maszynę na piasku i wyłączył silnik. Śmigła obracały się coraz wolniej, a Alex pochylona przedostała się nieco bliżej. Z wnętrza wyskoczył Louis, mający na sobie dopasowaną czarną koszulkę i wojskowe spodnie, a także buty. Niósł plecak, ale to i tak nie było wszystko, co z nim przyleciało. Prawie stracił równowagę, jak żona się na niego rzuciła i zaśmiał się pod nosem.

- Cześć, malutka, cześć... - oplótł ją ramionami i schował nos w jej włosach. - Ja też tęskniłem. Uwierz mi. Ja też. 

- Bałam się, że coś ci się stało. Tak długo was nie było. - szepnęła, oplatając go ciasno ramionami. Nie mógł się przez to ruszać. A nawet nie chciał. 

- Nic mi nie jest. Po prostu dostaliśmy złe współrzędne i GPS ogłupiał. Andrew nie był tutaj nigdy wcześniej i musieliśmy sami znaleźć drogę. - wyjaśnił,  gładząc uspokajająco jej włosy. - A z tobą wszystko dobrze? Nic ci się nie stało?

- Tak, wszystko okej. - pokiwała głową, a później już odsunęła się od niego. - Gdy cię nie było, zajęłam się wszystkim. Mam nadzieje, że będziesz zadowolony. - dodała, śmiejąc się cicho. Cały oddział już na niego czekał. - O dwudziestej mamy spotkanie z departamentem amerykańskim. 

- A co ze Stylesem? - zapytał, gdy zabrali się za przepakowanie wszystkiego do bagażnika jeepa. 

- Schlał się i leczy kaca. - przewróciła oczami. - Q szuka czegoś podejrzanego w nagraniach ze starego monitoringu, ludzie przeszukują budynek, a ja wszystkiego pilnuje. - dodała, aby zobrazować mu sytuację. 

- Typowo. - prychnął, ale później dumny ucałował czoło swojej żony i włożył skrzynkę z amunicją do środka samochodu. - A wiesz cokolwiek o ludziach z departamentu? - dodał, przeczesując palcami włosy. 

- Nie. - pokręciła głową. - To Styles to załatwiał, mają nam pomóc. - rzuciła mu kluczyki do jeepa. - Musimy się pośpieszyć.

- W porządku. - zapamiętał jej słowa. - Pożegnam się z Andrew i jedziemy. - dodał, a ona zajęła miejsce pasażera. 

Powędrowała wzrokiem do męża, gdy ten podszedł do pilota i zamienił z nim parę słów. Potem przytulili się bardziej po męsku i szatyn uciekł, a drugi mężczyzna podniósł maszynę do góry. Odczekali, aż zniknie na linii horyzontu, a później już pojechali do miasta. Louis, instruowany przez żonę dotarł na miejsce. Ludzie przywitali go bardzo wylewnie, bo tak samo, jak pani Tomlinson, to on był dla nich szefem, a nie obecny dyrektor FBI. Ale Harry'ego oczywiście nie zabrakło. Cały przesiąknięty alkoholem i z butelką wody w ręce rzucił parę słów i później już go nie widzieli. Louis cieszył się, że był pośród swoich oraz obok blondynki. Naprawdę za nią tęsknił i brakowało mu jej w Paryżu. 

:::

Alex rozpuściła włosy i doprowadziła je do jakiegoś normalnego wyglądu. Nie było tam zbyt wielu wygód, ale przynajmniej odświeżyła się i zmieniła bieliznę oraz ubrania. Zaraz mieli się spotkać z departamentem, więc wypadało jakoś wyglądać. Na zewnątrz zaczynało się robić coraz chłodniej, ale nie zraziło jej to i narzuciła na siebie koszulę, aby przynajmniej zgrać jakieś pozory elegancji. 

- Gotowa? - zapytał Louis, pojawiając się przy niej. Zmienił spodnie i koszulkę. Był cały na czarno, a niezapięte guziki ukazywały tatuaże na jego torsie. Posłał jej piękny uśmiech.

- Tak. - westchnęła i podała mu dłoń. Po chwili byli już na miejscu. 

Nic nie wskazywało na to, że brunetka siedząca w kącie kawiarni, z której całą czwórką mieli wrócić do małego centrum dowodzenia zorganizowanego przy hotelu będzie tą z departamentu. Alex usiadła przy stoliku z widokiem na ulicę, a Louis obok niej. Rzucił okiem na zegarek, ale nikt nie przychodził. Szatyn zaczął bębnić stolikami o dębową nawierzchnię, zastanawiając się ile to jeszcze zajmie. Chciał mieć już wolny wieczór i spędzić go z blondynką, a nie siedzieć, jak głupiec w kawiarni. Wszystko jednak zmieniło się, gdy w środku pojawił się farbowany blondyn. Miał pękniętą wargę, a owa dziewczyna, która przypatrywała się dwójce od jakiegoś czasu zerwała się i podbiegła do niego. 

- L-Louis? - spytał owy mężczyzna, a Tomlinson wstał, aby zmierzyć go wzrokiem. Jego oczy zmieniły rozmiary, gdy rozpoznał kumpla z wojska. 

- Michael? - odpowiedział Louis, a później zaśmiał się cicho, wiedząc, że to to na pewno on. - Stary, co ty tu robisz?

- O to samo mógłbym zapytać ciebie. - powiedział blondyn, gdy przytulili się na powitanie w męski sposób. - Chodźcie, później pogadamy. Nie możemy tutaj długo zostać. - dodał, kiwając głową na drzwi. Louis skinął głową, a potem zabrał dłoń brunetki w swoją i wyszli.

- Ktoś mi powie, o co tutaj chodzi? - oburzyła się Alex, a potem zmierzyła wzrokiem pozostałą dwójkę. 

- Nie tutaj. - dziewczyna przewróciła oczami, a później już nikt się nie odzywał, dopóki nie byli na miejscu.

- No czekam. - zaczęła Alex, gdy weszli do małego biura Q, w którym go nie było.

- Alex, poznaj Michaela, byliśmy razem w wojsku. - powiedział w końcu Louis, przedstawiając ich sobie. - Michael, to moja żona, Alex.

- Ożeniłeś się? Nie gadaj! Czemu mnie nie zaprosiłeś?! - Michael porwał w ramiona blondynkę, a ta zaśmiała się cicho. Stwierdziła, że da się go polubić. 

- Nie miałem pojęcia, co się z tobą stało. - wyjaśnił, a blondyn westchnął ciężko i usiadł, biorąc brunetkę na kolana po tym jak usiadł na jednym z foteli. - To moja dziewczyna i partnerka, Red. Była agentka CIA. - dodał, a ona posłała im miły uśmiech. 

- Miło mi. 

- Nam również. - blondynka odwzajemniła uśmiech. Będzie dobrze mieć kogoś, kto rozumie pewnie kobiece sprawy w zespole. - Dyrekcja? - dodała, mając na myśli jej odejście z agencji.

- Dyrekcja. - westchnęła cicho, przeczesując palcami długie włosy. - Miałam podejść do was wcześniej, ale jego wciąż nie było. Martwiłam się. - dodała, podając Michaelowi chusteczkę, aby otarł sobie wargę. Wciąż sączyła się z niej krew. 

- Właściwie, co ty robiłeś. Albo inaczej. Kto cię tak urządził? - zaczął Louis. 

- Jest tu kilku rebeliantów, których musimy pilnować, a później oddać ich w ręce władz. Jeden się wkurzył i dostałem trochę, bo nie byłem przygotowany. - wyjaśnił, a później westchnął ciężko. - Ale nie o tym mowa. Mamy wam pomóc tak?

- Chyba tak.

- Więc mówcie, musimy wiedzieć, w co się pakujemy. 

~*~

hej, cześć, heloł, jak się podoba? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top