81


Nigdy nie miałem większych oporów przed pozbawieniem kogoś życia. Nawet po Elisabeth długo nie rozpaczałem, lecz wiem, że zabójstwo Leo będzie dla mnie cholernie ciężkie. Owszem on jak mało kto zasługuje na śmierć, biorąc pod uwagę, że chciał mnie pozbawić rodziny, ale on zawsze był dla mnie niczym brat.

A to ja jako pierwszy skreśliłem naszą przyjaźń zabijając swoją żonę. Owszem to ona do tego doprowadziła, lecz to nie sprawiło, że on poczuł mnie bólu.

I właśnie teraz postanowił się na mnie zemścić.

Najbardziej żałuję, że nie zaatakował mnie. Wtedy mógłbym mu darować, ale Ver nikt nie ma prawa zagrażać. A tym bardziej teraz.

Obejmuje ramieniem moją żonę, która teraz śpi przytulona do mojego torsu. Za obietnice oddania jej mojego byłego przyjaciela zapewniła mi niesamowite dwie godziny. A, że ja byłem już mocno spragniony jej ciała to z ogromną ochotą przystałem na jej kuszenie.

Nagle moja ślicznotka się porusza. Unosi głowę i mruga zaspanymi oczami.

— Jesteś bardzo niewygodny — narzeka i bierze w rękę małą poduszkę, a następnie kładzie ją na mojej klatce piersiowej.

Uśmiecham się. Już dawno nie mieliśmy tak zażyłych relacji za czym naprawdę już tęskniłem.

— Obiecuję, że później w nagrodę wymasuje ci plecy lub kark — proponuje. Szczerze to będzie dla mnie nagroda. Dotyk jej ciała doskonale na mnie działa.

— Później — mruczy i znów zapada w sen. Bardzo mnie to cieszy, bo ostatnio przez te wszystkie stresy naprawdę nie spała zbyt dobrze. Żeby jeszcze odzyskała apetyt to już będę szczęśliwy.

***

Ustalenie miejsca pobytu Leo nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Wystarczy teraz, że każe go do mnie przywieść i sprawa zostanie załatwiona. Nie muszę go nawet oglądać, wystarczy, że do pokoju tortur dwóch moich ludzi, którzy będą wykonywać polecenia mojej żony.

Da się to załatwić bez mojej ingerencji, lecz czy po tym wszystkim będę mógł spojrzeć w lustro?

Nie jestem tchórzem, nigdy nie byłem i teraz także nie zamierzam nim być. Muszę tam jechać i spojrzeć mu prosto w oczy. Niech mi powie dokładnie to co o mnie myśli. Chce to usłyszeć na własne uszy.

Otwieram szufladę od swojego biurka i wyciągam swój pistolet. Nie wiem czy powinienem go ze sobą brać. Jeśli zacznie mi mówić co zamierzał zrobić Verinie to mogę nie wytrzymać i go zabić. A to wyprowadzi z równowagi moją żonę i znowu zacznie się na mnie wściekać.

Mocniej ściskam broń w dłoni, bo naprawdę nie jestem pewien co zrobić.

Słyszę stukanie w podłogę, więc szybko chowam pistolet do szuflady. Drzwi się otwierają i przez nie wchodzi Verina. Mam nadzieję, że wkrótce zrezygnuje z tych obcasów.

— Długo ci jeszcze zejdzie? — milczę, bo nie wiem o co dokładnie pyta. Wolę się niepotrzebnie nie wkopać. — Zabroniłeś mi wychodzić bez ciebie, a muszę chociaż na chwilę gdzieś wyjść. Jedźmy przynajmniej do kina. Tam jest ciemno nikt nas nie rozpozna.

Nalega opierając dłonie o blat biurka. Specjalnie patrzy mi prosto w oczy by mnie zmiękczyć. A jej słodkie oczka zawsze dobrze na mnie działy.

Lecz nie tym razem.

— W kinie jest zbyt niebezpiecznie. W każdej chwili ktoś może koło ciebie usiąść i wbić ci nóż w brzuch — Ver robi zdziwioną minę. Nie spodziewała się tego ode mnie usłyszeć.

— Już weź tak nie dramatyzuj — oczywiście, że przesadzam. Lecz siedzenie w zaciemnionym pomieszczeniu wraz z bandą obcych mi ludzi i oglądanie jakiegoś dennego filmu to ostatnie na co mam ochotę.

Przeżywam teraz bardzo ciężkie chwile, więc potrzebuje spokoju.

— Ale jeśli nie chcesz mi towarzyszyć to zawsze możesz mi pozwolić wyjść z Jason'em. W ogóle to nie rozumiem tego chorego zakazu, on jest dobrym ochroniarzem — posyłam jej uśmiech. Odsunięcie Jason ze stanowiska nie jest skutkiem zamachu na moją żonę.

Odkąd tylko się dowiedziałem, że on knuje z moją żoną to wiedziałem, że muszę ich rozdzielić. A teraz przynajmniej mogę sobie spokojnie udawać, że o niczym nie mam pojęcia i nie muszę się kłócić ze swoją żoną.

— Skarbie kazałaś mi przecież zająć się ważniejszymi sprawami — Ver delikatnie rozchyla usta, a po jej spojrzeniu widzę, że jest zadowolona.

Normalna kobieta by się cieszyła jakbym jej kupił futro, a moja żona chce się na kimś wyżyć.

Chociaż normalna kobieta by nie dała sobie rady w życiu ze mną.

— Nie myślałam, że tak szybko się tym zajmiesz. Bardzo mnie jednak cieszy, że postanowiłeś dotrzymać danego słowa.

Okrąża biurko i do mnie podchodzi.

— Dziękuję — zachodzi mnie od tyłu i owija swoje ramiona wokół mojej szyi. Przytula się też do mnie. — Bardzo wiele to dla mnie znaczy.

Dobrze, że jest szczęśliwa. Będzie to warte bólu jaki poczuję skazując Leo na śmierć.

***

Nie współpracuje z policją, ale nauczyłem się od nich wielu pożytecznych rzeczy. Jak na przykład, że najlepiej robić nalot na dom swojej ofiary z samego rana. Dlatego właśnie teraz, o piątej nad ranem siedzę w aucie przed domem, w którym powinien być Leo.

I tam jest, bo moi ludzie mi donieśli, że czujnik wskazuje, że w budynku znajduje się jedna osoba.

On nie ma szans, zabrałem ze sobą pięciu ludzi, więc nawet gdyby przez te lata podszkolił się w strzelaniu, nie ma możliwości żeby ze mną wygrał.

Kurwa, nie powinienem.

Działam jednak instynktownie i wyciągam pistolet ze schowka. Zmierzam także w stronę domu.

Nie należę do samobójców, a poza tym mam dla kogo żyć, więc jako pierwszych przepuszczam dwóch moich ochroniarzy.

Nic się nie dzieje, więc wchodzę dalej. Na dole jest czysto, więc wchodzimy na górę. I wreszcie w jednym z pokoi natrafiamy na Leo.

Siedzi na krześle i trzyma na kolanach jakiś materiał wybuchowy.

— Czekałem na ciebie przyjacielu.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top