78
Verina ciągle płacze, a ja nie mam pojęcia co jej powiedzieć by poprawić jej nastrój. Chociaż co ja gadam, w takiej sytuacji nie da się jej poprawić humoru. W normalnej sytuacji w jakimś napoju podałbym jej lek nasenny, ale teraz taka możliwość odpada.
— Powinnaś coś zjeść, chcemy przecież żebyś miała siłę — Ver nie reaguje. Dalej leży wypłakując się w poduszkę.
Będę musiał ją po pogrzebie zabrać na badania. Oby ten stres nie odbił się na jej zdrowiu.
— Po co ja ciebie posłuchałam i wróciłam do domu. Nie zdążyłam się nawet z nim pożegnać — siadam zrezygnowany Moi rodzice także już nie żyją, lecz ja na ani jednym ani drugim pogrzebie jakoś specjalnie nie rozpaczałem.
Ronald także nie zasługuje na tytuł ojca roku, nie ma powodu by Ver aż tak po nim rozpaczała. Nie powiem jej jednak tego, bo nie chce by się na mnie obraziła. Poza tym ona dobrze wie jaki jest jej ojciec. Skoro sama woli się oszukiwać to droga wolna.
Szkoda, że mi wypomina każdy błąd.
Nagle się podnosi. Odkręca też głowę w moją stronę.
— Proszę pozwól mi tam jechać — znowu to samo. Wiele razy ulegałem, ale teraz nie mogę. Tu chodzi o bezpieczeństwo. — Przysięgam, że będę dzwonić co godzinę. Dziś też wrócę, więc nie będziesz musiał się o nic martwić.
Żeby to było takie proste. Szkoda, że moja żona nie chce dostrzec tego, że członkowie jej rodziny są dla nas wrogami.
— Kochanie zrozum, że oni nie będą teraz dla ciebie czasu. Formalności związane z organizacją pogrzebu są długotrwałe. Wiem to z doświadczenia.
Po jej spojrzeniu widzę, że mnie nie rozumie. Szczerze to niczego innego się nie spodziewałem.
— Jak mam cię prosić byś chociaż raz mnie posłuchał? Mam przed tobą uklęknąć? Chociaż nie, już raz to zrobiłam i nic nie wskórałam. Tobie wolno wszystko, a ja muszę o nawet najmniejszą rzecz pytać. To nie jest normalne — głośno wzdycham na jej słowa.
Przesadza.
Podchodzi do okna i opiera się o parapet.
— Szkoda, że tobie nawet się nie chce starać by nasze życie wyglądało w miarę normalnie — znowu to samo, ciągle używa tego samego argumentu. Całe szczęście, że za kilka dni cały ten temat zostanie raz na zawsze zamknięty.
— A jaką mam gwarancję, że do mnie wrócisz?
Odwraca się w moją stronę.
— Moi bracia mają zbyt wiele na głowie żeby próbować mnie porywać. Zresztą to ojcu przede wszystkim na mnie zależało.
— A Aiden? — dopytuje. Po nim akurat mogę się spodziewać wszystkiego.
— Aiden już wie jak się kończą zatargi z tobą. On już niczego nie zaryzykuje, zbyt wiele stracił — wyjaśnia mi. No właśnie, to mnie najbardziej martwi. On nie ma już nic do stracenia, więc cholera wie do czego może się posunąć.
A ja nie chce przez niego stracić swojej rodziny.
— Nie ufam im.
Wznosi oczy do góry. Wiem, że się powtarzam, ale mam powody. To oni jako pierwsi zerwali warunku umowy. Ja nikogo jako pierwszy nie atakowałem.
— Żadna nowość. Wcześniej nie zamierzałam z nimi zostać to teraz gdy noszę twoje dziecko tym bardziej cię nie zostawię — zbliża się do mnie. Wstaje, a ona po prostu wpada w moje ramiona.
Kurwa coraz ciężej mi jest jej odmówić.
Pov Verina
Widzę, że Harry zaczyna się łamać. Muszę dalej go przekonywać. To jest dla mnie zbyt ważne by się poddać.
— Oni zbyt wiele razy nad szarpnęli moje zaufanie — tłumaczy.
— Ale ja tego nie zrobiłam — głośno prycha.
— Oj zrobiłaś i dobrze o tym wiesz — gryzę się w język by nie powiedzieć mu ile to razy on mnie zawiódł. Oczywiście mowa tu tylko o rzeczach, o których mam pojęcia. W końcu jego nikt nie kontroluje. — Zróbmy tak, że ostatni raz ci zaufam, ale jeśli cokolwiek się zdarzy co mi się nie spodoba to przysięgam, że nie tylko twój ojciec spocznie w grobie.
Podnoszę głowę do góry i posyłam mu wściekłe spojrzenie.
— Nie podobają mi się te słowa — oznajmiaj poważnym tonem i się od niego odsuwam.
***
Oprócz Jasona zostaje mi przydzielony jeszcze jeden ochroniarz. Harry zachowuje się zupełnie tak jakbym jechała w jakieś niebezpieczne miejsce, a nie do domu. Chociaż jakby się zastanowić to już wcale nie jest mój dom.
— Macie zostać w samochodzie — rozkazuje jak już zajeżdżamy na miejsce.
Opuszczam auto, ale ten drugi ochroniarz też wychodzi. Czyżbym mówiła nie wyraźnie.
Odwracam się więc w jego stronę.
— Wydałam właśnie polecenie, czemu nie słuchasz? — jestem zła. Mam teraz tyle na głowie. A on jeszcze śmie sprawiać mi problemy.
— Pani mąż kazał bym nie spuszczał pani z oczu. Bardzo mi przykro, ale nie mogę zrobić tego o co pani prosi — tłumaczy szatyn.
Mogłam się spodziewać, że Harry postanowi mi uprzykrzyć jeszcze bardziej życie. Wie przecież jak nie znoszę kontroli.
Lecz jeśli teraz zadzwonię z pretensjami to on się zdenerwuje i każe temu facetowi siłą zabrać mnie do domu, a jak któryś z moich braci to zobaczy to znowu wybuchnie wojna.
Będę musiała się poświęcić i go znosić.
— Masz się trzymać w tyle — warczę w jego stronę.
Jak tylko wchodzę do domu to od razu słyszę jakieś krzyki. Szybkim krokiem kieruję się do środka.
— Wiesz przecież, że testament ojca jest już nie ważny! — wrzeszczy Will. — Peter nie żyje, a Verina jest żoną Stylesa.
— To podzielmy wszystko na trzy. Verinie damy równowartość jej spadku w gotówce. Dzięki temu w każdej chwili będzie mogła zdecydować się na rozwód.
Oni w takiej chwili kłócą się o pieniądze. Mi nawet przez chwilę do głowy nie przyszła myśl o spadku.
— Owszem Verina dostanie pieniądze, ale tobie nic się nie należy! Narobiłeś tyle problemów, że ciesz się, że w ogóle masz gdzie mieszkać.
Nie, ja już nie mogę tego słuchać.
Liczę na waszą opinię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top