77
Nie mogę powiedzieć, że będę tęsknił za Ronem, ale jego śmierć w obecnej chwili nie jest mi na rękę. Ver będąc w ciąży potrzebuje spokoju, a co chwilę coś się dzieje przez co martwię się, że to odbije się na zdrowiu jej i dziecka.
Moja śliczna już płacze z dziesięć minut i nie wydaje się, że miałaby przestać. Kurwa!
— Ćśśś — szepcze i głaszczę ją po plecach. To jednak wcale nie pomaga. W normalnych warunkach wezwałbym lekarza, który by jej podał środki uspokajające. Teraz mam pewne przed tym opory.
To może zaszkodzić mojemu dziecku.
— Skarbie musisz się uspokoić — proszę ją. Verina jest jednak głucha na moje słowa. Dalej płacze.
Powoli ją od siebie odczepiam, a ona opada na poduszki i jedną do siebie przytula. Wyciągam komórkę i piszę wiadomość do zaufanego doktora by sprawdził czy jest jakiś lek na uspokojenie, który nie zaszkodzi dziecku. Idę też na dół kierując się do kuchni.
— Zaparz coś co pomaga się uspokoić — rozkazuje Adele.
Ona tylko spogląda nic nie robiąc. Czy naprawdę jest aż tak tępa, że muszę jej dokładnie wszystko tłumaczyć.
— Na rusz się i zrób jakieś zioła lub herbatę dla Veriny! — wrzeszczę, a ona dopiero teraz zabiera się do pracy. Chyba muszę zacząć zatrudniać bardziej kompetentnych ludzi.
— Tylko pani Verina nie lubi takich rzeczy — jaka ona jest irytująca. Sam nie wierzę, że jeszcze ją tu trzymam.
— Masz robić to co ci każę! Za trzy minuty masz to przynieść na górę — sam też wracam do sypialni, bo nie chce by Ver była teraz sama. Wchodząc do pomieszczenia widzę, że robi to samo co wcześniej czyli wypłakuje oczy.
Żeby jeszcze miała za kim, ale Ron to nie zasługuje nawet na jedną jej łzę. Moja śliczna nie ma nawet pojęcia jakim potworem był jej ojciec.
— Najpierw Dorian, później Peter, a teraz jeszcze tatuś. Czemu mnie to spotyka? — pyta wymęczonym głosem.
Milczę, bo nic co bym powiedział by się jej nie spodobała. Mi z całej tej trójki żal jedynie Petera. Dwóch pozostałych zasłużyło na swój własny los.
Nagle podrywa się do siadu.
— Muszę tam jechać — oznajmia i wstaje z łóżka. Zaczyna się rozglądać, a ja nie mam pojęcia jak jej powiedzieć, że nigdzie nie pojedzie.
Wiele złego mogę powiedzieć o Ronaldzie, ale na pewno nie naraziły Veriny, a teraz gdy władze u nich przejął William to już tej pewności nie mam. Nie znam jego intencji, a moja żona jest zbyt cenna żeby ryzykować.
— Pojedziesz ze mną czy mam wziąć Jasona? — w tym samym momencie do pomieszczenia wchodzi służąca w niebieskim kubkiem.
— To dla ciebie — podaje Ver ceramiczne naczynie, lecz moja żona nawet nie wyciąga w jej stronę ręki.
— Nie dziękuje — odpowiada, więc ja go biorę. Jeszcze się przyda.
— Wyjdź stąd — rozkazuje Adele, a ta posłusznie wykonuje polecenie. — Słoneczko teraz i tak im się do niczego nie przydasz. Szkoda twoich nerwów.
Odwraca się w moją stronę. Ma przekrwione oczy i czerwoną twarz po tym płaczu.
— Nawet w takiej chwili chcesz mi zabrać możliwość bycia z moimi bliskimi? Muszę być teraz z Aiden'em i Will'em.
Wiem, że ta odmowa może sprawić, że znowu nie będzie w stanie spojrzeć w moją stronę, lecz tu chodzi o bezpieczeństwo dwóch najważniejszych dla mnie osób.
— Pojedziesz tam dopiero gdy ustalę z twoim bratem jak to będzie wyglądało — po jej minie widzę, że moje słowa wcale jej się nie podobają. No cóż czasem trzeba podjąć trudną decyzję.
Robi krok w moją stronę, a jej twarz wyraża wściekłość.
— Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli nie pozwolisz mi się pożegnać z tatą to nigdy ci tego nie wybaczę. Do tej pory nie robiłam nic co by miało na celu zakończenia naszego małżeństwa, ale mogę wreszcie zacząć — grozi.
Nie powinienem jej na to pozwolić. Każdy inny na moim miejscu by jej przyłożył i kazał siedzieć cicho, ale ja ją kocham. Ilekroć tylko nachodzi mnie myśl, że mógłbym ją stracić zaczyna mnie boleć serce. Nie przeżyję jej utraty.
— Nie zamierzam ci tego zabraniać, ale nim tam pojedziesz to muszę ustalić pewne rzeczy z twoim bratem. Najpierw jednak musisz się uspokoić dla naszego maleństwa — staram się rozegrać to na spokojnie. Gniew w niczym nie pomoże.
— Chce teraz — mówi pewnym głosem.
— Nie Verino — stanowczo się nie zgadzam.
Podaje jej ten kubek. Ver go bierze, ale po chwili rzuca na podłogę.
— Muszę tam jechać w tej chwili — dalej się upiera. Owszem mogę pojechać tam z nią biorąc ze sobą ochronę. Nie mam jednak pewności czy nie rozegra się strzelanina na samo dzień dobry. Najgorsze, że przy tym mogłaby ucierpieć Verina.
— Jeśli twoim braciom także będzie na tym zależało to bardzo szybko dojdziemy do porozumienia — moja śliczna już otwiera usta by coś powiedzieć, ale zakrywam jej usta dłonią. W tych warunków na pewno nie zrezygnuje. — Teraz muszą załatwić wszelkie formalności, więc i tak nie mieliby dla ciebie czasu. Zapewniam, że jak tylko twój ojciec zostanie przewieziony do domu pogrzebowego to tam pojedziemy.
Zabieram rękę, a ona nic mi nie odpowiada. Skoro rozmowa się skończyła to wychodzę z pomieszczenia. Wyciągam też telefon z kieszeni, bo poczułem, że przyszedł mi sms. I jest dokładnie tak jak sądziłem. Nie ma takiego na uspokojenie leku, który byłby całkowicie bezpieczny dla kobiety w ciąży. A nie mogę aż tak ryzykować.
No trudno, teraz jednak będę musiał dojść do porozumienia z Williamem Aresco.
Zaraz po przejściu do salonu wybieram jego numer. Tej sprawy nie załatwię smsowo.
Odbiera dość szybko, bo wyraźnie spodziewał się, że szybko się z nim skontaktuje.
— Nie będę kłamał, że mi go żal, bo pewnie wiesz, że tak nie jest — zaczynam na samym wstępie.
— Ale Verina cierpi — wchodzi mi w słowa. — Możesz towarzyszyć mojej siostrze podczas pogrzebu, ale nie chce żadnych nikomu nie potrzebnych afer.
Też mi łaskawca, chłopczyk zbyt szybko poczuł się pewnie. Jak te całe zamieszanie się skończy to z ogromną chęcią pokaże mu gdzie jest jego miejsce.
— Wezmę ze sobą tylu ochroniarzy ilu uznam za stosowne — informuje.
Mam nadzieję, że to będzie nasze ostatnie spotkanie.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top