59

Głośny krzyk opuszcza gardło Veriny. Łapię ją w pasie i przyciągam ją do siebie, ale ona dalej wyrywa się próbując dostać się do swojego martwego brata. I chociaż nie powinienem tego robić to ją puszczam. Ver musi go opłakać.

Moja żona szybko dopada do Petera. Obejmuje go i zanosi się głośnym płaczem. Sam jestem wściekły, że to on właśnie umarł. Z nikim z rodziny Veriny nie dogadywałem się tak dobrze jak z nim. A teraz on nie żyję. Zresztą muszę się dowiedzieć kto strzelał.

I przecież my kurwa dalej nie jesteśmy bezpieczni. W każdej chwili ktoś może znowu strzelić.

Nagle jednak brata się otwiera, a przez nią wybiega Aiden Aresco.

— Peter! — woła i dobiega do brata i siostry.

Mam teraz doskonały moment by dokonać zemsty. Wystarczy wyciągnąć broń i także i jego zastrzelić. W obecnym momencie to jest cholernie proste. Lecz nie mogę tego zrobić, a przynajmniej nie teraz. Verina dopiero co straciła jednego brata nie wiem jakby zniosła śmierć drugiego.

— Obiecywałeś, że nic nikomu się nie stanie! — krzyczy na mnie Aiden. Ma załzawione oczy co oznacza, że i dla niego Peter był ważny.

Zdumiewa mnie też jego bezczelność. Jak śmie sugerować, że ja mam coś z tym wspólnego. Nigdy bym nie kazał strzelać gdy w pobliżu znajduje się Verina.

— To nie moi ludzie! Musicie popracować nad swoją ochroną skoro na waszym terenie każdy robi co tylko ze chce! — krzyczę.

Verina dalej nie zwraca uwagi na otaczający ją świat tylko zajmuje się zwłokami brata.

— Nie wierzę ci! — ten idiota wstaje i do mnie podchodzi. On naprawdę jest głupi skoro uważa, że może bez żadnych konsekwencji mnie prowokować. — Odkąd tylko pojawiłeś się w naszym życiu to wszystko się pierdoli!

— To wy nalegaliście na ten pierdolony sojusz — z jednej strony żałuję, że się na to zgodziłem, bo przez to straciłem jedynego syna, ale także zyskałem Verinę. A obecnie nie wyobrażam sobie bez niej życia.

Robi jeszcze krok w moją stronę, a ja wyciągam broń i do niego mierzę. Nie mam zamiaru dać się zabić temu furiatowi.

Aiden trzeźwieje na to i zastyga w jednym miejscu. Niech wie, że ja nie żartuję i jestem w stanie posunąć się do ostateczności.

— Harry schowaj tę broń — rozkazuje mi Ver. Dalej klęczy nad Peter'em, ale spogląda na mnie. — Błagam nie rób mi tego. Ja już tego nie przeżyję — znów wybucha płaczem. Aiden się wycofuję i obejmuje moją żonę.

Kurwa to ja powinienem ją teraz pocieszać.

— Zabiłeś mojego syna — dobiega do mnie głos Ronalda. — Peter nigdy nic nie zrobił.

Wreszcie i pojawia się on. W końcu postanowił przestać wysługiwać się własnymi dziećmi i pojawia się osobiście. Pierdolony tchórz.

— Zastanów się lepiej ilu jeszcze narobiłeś sobie wrogów. Ja na pewno nie daruję tego, że ktoś strzelał jak Verina była w pobliżu.

— Tylko tobie zależy na tym by nas zgnębić.

— Najwidoczniej nie — odpowiadam i zbliżam się do mojej żony.

Muszę jak najszybciej ją stąd zabrać, bo tu jest niebezpieczne.

— Skarbie — mówię delikatnie i kucam obok niej. Kładę też rękę na jej ramieniu. — Musimy wracać już do domu.

— Masz czelność chcieć nam ją odebrać? Po tym co się stało — znów odzywa się do mnie Aiden. Jakby miał trochę rozumu to nie odezwałby się do mnie już ani słowem. Jego głupota jest jednak nie uleczalna.

— Moja córka tu zostanie. Po tym co zrobiłeś już nigdy jej nie odzyskasz — dopowiada jeszcze Ron.

— Przestańcie! — krzyczy Verina. — Peter umarł, a wy kłócicie się o jakieś nieważne sprawy. Harry na pewno nic nie zrobił — głos mojej żony słabnie. Coś zaczyna się z nią dziać.

Cholera jasna to zbyt wiele jak na moją małą.

— Verina musi odpocząć — mówię i pociągam ją by wstała. Niech się wścieka, ale ja jej tu nie zostawię.

— Nie chce go zostawiać — oznajmia i sama się do mnie przytula. Kurwa jak to dobrze, że moja żona ma na tyle rozumu by mnie o to nie obwiniać. Moja księżniczka jest naprawdę mądra.

— Obiecuję, że później cię do niego zabiorę. On cię bardzo kochał i nie chciałby żebyś się rozchorowała. Później się z nim pożegnasz — szepczę, a ona kiwa głową na tak.

— Córeczko nie możesz z nim iść. Odsuń się od niego — Ron stara się wpłynąć na Ver. Pewnie ciężko mu przeżyć to, że jego córka z własnej woli wybrała mnie.

Aiden nic nie mówi, ale patrzy się w taki sposób na moją żonę, że boję się, że jemu akurat ulegnie.

— W ogóle nie powinnam tu wracać — gdyby nie ta przykra sytuacja to bym się uśmiechnął na jej słowa. Wreszcie zrozumiała gdzie jest jej miejsce.

Ron dalej coś mówi by przekonać Verinę do dostania w domu, lecz na nic są jego słowa. Tu jest pełno moich ludzi, więc nie może nic innego zrobić niż mówić. Ja jednak w żaden sposób nie ułatwiam mu zadania tylko prowadzę moją żonę do auta.

Wreszcie wracamy do domu.

Ver podczas drogi powrotnej nie wypowiada do mnie ani jednego słowa. Siedzi oparta o siedzenie i przygląda się krajobrazowi za szybą. Nie chcę nawet myśleć nad czym się teraz zastanawia. Oby to nie było nic negatywnego względem naszego związku.

— Wreszcie jesteśmy tam gdzie powinniśmy — mówię jak kierowca zatrzymuje auto na podjeździe.

Verina opuszcza auto i maszeruję do domu. Adele wita ją z uśmiechem na ustach, ale moja żona wydaje się jej nie zauważać.

Powoli zmierzam za nią, bo znów zaczyna mi doskwierać rana. Jeśli to się nie zmieni to będę musiał wezwać lekarza by mnie zbadał. Teraz mam już dla kogo żyć i być zdrowym.

Verina idzie prosto do naszej sypialni i tam kładzie się na łóżku i zaczyna zalewać łzami. Płacze tak głośno, że coś się we mnie zaciska. Nienawidzę jej cierpienia.

— Przysięgam, że zrobię wszystko by odpowiedzialny za jego śmierć poniósł odpowiedzialność swojego czynu. Chociaż to nie powinna być moja sprawa to wyciągnę wszelkie konsekwencje.

— To mi go nie zwróci, ale chcę by ten ktoś umarł, ale nie szybko. Ma cierpieć tak jak ja teraz — mówi przez zaciśnięte zęby z nienawiścią w oczach.

Jest teraz przepełniona wściekłością. Rozumiem ją, to samo czułem po śmierci mojego syna.

— Przysięgam, że dostaniesz swoją zemstę — podnosi się i wtula w mój brzuch.

— Niech mi przywiozą test ciążowy, bo muszę coś sprawdzić.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top