48

— Za długo żyję już na tym świecie by uwierzyć, że któryś z nich mnie posłucha — oznajmiam Jason'owi i wchodzę do gabinetu Harry'ego. Jeszcze nigdy nie byłam tu sama. Chociaż teraz też towarzyszy mi Jason.

— Mogę sobie mieć gdzieś to co mówisz, ale jako żonę szefa muszą panią szanować. Nikt przy zdrowych zmysłach pani się nie sprzeciwi nie mając pewności, że pan Styles nie żyje.

Podchodzę do wielkiego i solidnego biurka Harry'ego, a następnie zajmuje jego miejsca. I wcale nie dzieje się to czego się spodziewałam. Nie napływa do mnie automatycznie jakaś siła, która sprawia, że moja pewność siebie podnosi się do góry.

— Mów do mnie na ty jak jesteśmy sami, w końcu jesteś mi bardziej bliski niż reszta.

— Dobrze Verino — na całe szczęście ten szybciej przystaje na moją prośbę niż Adele i Alicia.

— Przyprowadź do mnie tych którzy mają widzieć, że od dziś ja rządzę — w ogóle nie jestem pewna swoich słów, ale lepszego momentu do tego już nie będzie.

— Dobrze — nie sprzeciwia mi się, więc chyba nie wyglądam na jakąś wystraszoną. Mam nadzieję, że on nie pozwoli mi się zbłaźnić. A nawet jeśli powiem coś głupiego to przecież mi wolno.

Chociaż nie. Każdy głupi sądzi, że łatwo jest rządzić. Głupcy pchają się na kierownicze stanowiska będąc przekonanymi, że rządzenie to tylko siedzenie i wydawanie poleceń. A to nie prawda, jeśli komuś coś nakaże to muszę wziąć za to odpowiedzialność.

Nie mogę wysłać ludzi na samobójczą śmierć lub doprowadzić mojego męża do bankructwa przez moje nierozsądne decyzje.

Moje rozważania zostają przerwane przez wejście czterech mężczyzn. Dwóch z nich kojarzę z widzenia.

Od razu spostrzegam na ich twarzach lekceważenie. Chyba sądzą, że wezwałam ich by zmarnować ich czas.

— Póki mój mąż nie wyzdrowieje ja tu rządzę — oznajmiam zimnym tonem. Faceci stojący przede mną wydają się nie rozumieć co się dzieje.

Dla lepszego wrażenia wyciągam glocka z szuflady i kładę go na blacie biurka. Pewnie już wiedzą, że wolę posługiwać się nożem, ale niech widzą, że i także tą bronią potrafię się posługiwać.

— Ktoś ma coś przeciwko? — żaden z nich się nie odzywa. — No to wracajcie do swoich zajęć — mężczyźni od razu wykonują moje polecenie.

Coraz bardziej zaczyna mi się to podobać.

— Było nieźle — komentuje Jason jak już zostajemy sami. — Możesz ich straszyć, ale lepiej nie zabijaj, bo to najlepsi ludzie pana Stylesa i teraz będzie ich bardzo potrzebował.

Kiwam głową na tak.

— Nawet nie zamierzałam dziś nikogo zabijać.

Nagle przychodzi mi do głowy pewna myśl. Skoro teraz ja tu rządzę to nikt nie może kontrolować moich wyjść. Mogę pojechać tam gdzie tylko zechcę.

— Przed powrotem do szpitala zajedziemy na chwilę do mojego domu rodzinnego — nie zamierzam tam zostać, ale chcę przynajmniej ich wszystkich przytulić i zapewnić, że nic mi nie jest. A Aiden dostanie ode mnie po głowie, że znów działa na własną rękę.

Niech on się wreszcie zajmie swoim życiem, a moje zostawi w spokoju. Sama sobie poradzę dużo lepiej.

— To nie jest dobry pomysł — odpowiada mi Jason.

— Nie pytam cię o zdanie tylko mówię co zrobimy — jeszcze tego by brakowało żeby ochroniarz mi rozkazywał. Sama lepiej wiem co robić.

— A co jeśli nie będą chcieli cię wypuścić? Już raz to zrobili, a jeśli pan Styles się obudzi i ciebie nie będzie obok to uzna, że go zostawiłaś i wtedy łatwo go nie udobruchasz — to prawda. Wcale bym się nie zdziwiła jeśli by się tak stało.

Cholera tak bardzo chciałabym ich zobaczyć.

— Oni przyjechać tu też nie mogą — rozmyślam na głos. — Kurwa, a może by tak wybrać neutralny grunt. Oczywiście nie miejsce publiczne, bo tam mógłby zobaczyć nas ktoś kto nie powinien.

Przeczesuje dłonią włosy. I to jest właśnie kolejny dowód na to, że zarządzać wcale nie jest tak prosto. Jestem szefową, ale i tak nie mogę zrobić to na co mam ochotę.

— Później nad tym pomyślimy — mówi do mnie Jason, a ja po raz kolejny uświadamiam sobie, że bardzo dobrze wybrałam sobie współpracownika. Logiczne by było gdyby kazał mi zapomnieć o mojej rodzinie, a on widząc jak za nimi tęsknię chce mi pomóc ze spotkaniem.

Wracam jeszcze do sypialni i biorę szybki prysznic, bo muszę jechać do szpitala, nie dostałam jeszcze informacji, że Harry odzyskał przytomność, ale wolę być na miejscu jak to się stanie. Niech wie, że byłam przy nim.

Po dotarciu do placówki medycznej czeka mnie dobra informacja, bo okazuje się, że stan mojego męża poprawił się na tyle, że można było go przewieźć do normalnej sali. Na te wieści na moich ustach pojawia się wielki uśmiech.

Wreszcie będę mogła spędzić z nim tyle czasu ile tylko będę chciała.

Wchodzę do jego sali i ona wygląda bardzo podobnie do tej, w której byłam po wypadku. Jest tu mała sofa i fotel, więc na pewno zostanę póki Harry się nie obudzi. Mój mąż wygląda o wiele lepiej, bo respirator został zastąpiony maską tlenową co już jest dobrą oznaką.

Po wypiciu dwóch kaw i przeczytaniu połowy książki mój mąż wreszcie zaczyna się budzić, a przynajmniej sądzę, że tak jest. Szybko wzywam lekarza, który osobiście się do nas fatyguje i zostaje dopóki Harry nie otwiera oczu. Po przebudzeniu zadaje mu podstawowe pytania i sprawdza parametry życiowe, które nie są najgorsze.

— Chce zostać sam ze swoją żoną — oznajmia Harry z trudem wypowiadając te słowa. Doktor, który i tak zdążył już go zbadać posłusznie wychodzi.

A ja zbliżam się do Harry'ego i chwytam jego wyciągniętą w moją stronę rękę.

— To znowu on — mówi wolną ręką ściągając maskę z twarzy. Wiem, że mówi o Aidenie. Cieszy mnie to, że się obudził, ale martwi też, że teraz jeszcze bardziej będzie chciał zamordować mi brata.

Nasuwam mu maskę na twarz, bo nie chce by się męczył.

— Teraz musisz się skupić na sobie i odpoczywać — nerwy w jego stanie są nie wskazane.

On jednak mocniej ściska moją dłoń i zmusza bym się do niego nachyliła.

— Zabije ich wszystkich, nikt oprócz ciebie nie przeżyje z tej rodziny! — warczy, a jego oczy są przepełnione gniewem.

Nic mu nie odpowiadam, bo nerwy w jego stanie nie są wskazane. Odganiam także myśl o tym co może niedługo nastąpić.

Jeszcze dziś muszę się spotkać z Aiden'em i przekonać go do wyjazdu. Najlepiej na inny kontynent.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top