45
Adele chyba należy do tych osób, które uważają, że słodycze są najlepszym lekiem na zły humor. Od rana ciągle mi coś podtyka to naleśniki z sosem karmelowym, a to jakieś ciasteczka. Normalnie bym odmawiała, ale obecnie mam tak podły humor, że nie zaszkodzi sobie chociaż odrobinę osłodzić życia, które jest takie gorzkie.
— Nie powinnaś go tak denerwować. Pan Harry naprawdę może ci zrobić krzywdę — zaczyna. Wiem, że wiele razy go sprowokowałam, ale nie zrobiłam tego też bez powodu. Ja jedynie walczę o swoją rodzinę.
A uwolnienia Aidena to na pewno żałować nie będę.
— Jeśli będzie chciał mi coś zrobić to po prostu to zrobi. A nawet by zyskał jakby mnie zabił. Mógłby wysyłać moje ciało ojcu w kawałkach — oznajmiam smutnym tonem. Niby się z nim pogodziłam, ale mimo wszystko nie czuję się już tak pewnie w tym domu.
— Już pokazał, że bardzo mu na tobie zależy. Pracuję tu już ponad dwadzieścia lat, a jeszcze nie widziałam żeby ktoś był dla niego tak ważny jak ty.
Uśmiecham się na jej słowa, lecz przez mój zły humor jest to bardzo smutny uśmiech. Wiem, że Adele po prostu stara się mnie pocieszyć. Jestem tylko młodą laską, z którą bardzo dobrze mu się pieprzy.
Wstaje i podchodzę do kuchennego blatu i się o niego opieram.
— Mam już dość tego siedzenia w domu. Potrzebuję stąd wyjść i zająć czymś głowę, bo inaczej oszaleje.
— Masz przecież ten swój klub — przypomina mi Adele.
— Teraz już wcale nie jestem taka pewna czy on nadal do mnie należy. Poza tym Harry raz wspomniał, że na razie by wolał żebym nie opuszczała domu — nie mówię jej, że chciał utrzymać swoje kłamstwo na temat mojej śmierci. Chociaż teraz gdy Aiden uciekł i opowiedział ojcu prawdę to może to już nie jest aktualne. — Muszę się zapytać Harry'ego czy mogę tam jechać — oznajmiam i szybkim krokiem opuszczam kuchnię.
Przechodzę do tej cześci domu, w której mój mąż ma swój gabinet. Ochroniarze bez słowa mnie wpuszczają co oznacza, że nie ma żadnych gości.
— Coś się stało kochanie? — pyta Harry na mój widok. Pewnie dlatego, że rzadko go odwiedzam w tym miejscu. Ostatnim razem tu byłam gdy czekałam na Doriana. Jakbym wtedy wiedziała jak to wszystko się potoczy to kazałabym mu jak najszybciej stąd wyjechać.
Pewnie by nie posłuchał, ale przynajmniej miałabym czyste sumienie.
— Chciałabym wiedzieć czy nadal ten klub, który mi wcześniej dałeś jest mój? — zajmuje krzesło naprzeciwko niego. Nie lubię przed nim stać, bo czuję się zupełnie tak jakbym została wezwana na dywanik do dyrektora w szkole.
Domyślam się, że jest to właśnie takie uczucie, bo nigdy mi się nie zdarzyło na tyle narozrabiać by być u dyrektora.
— Ależ oczywiście, że jest twój.
Uśmiecham się na jego słowa. Może będę mogła wyjść.
— To pewnie nie masz nic przeciwko temu bym tam pojechała. Oczywiście zabiorę ze sobą Jasona. Obiecuję też, że odbiorę każde twoje połączenie, więc nie musisz się martwić, że nie będziemy mieli kontaktu.
— Dziś nigdzie nie jedziesz — oznajmia, a następnie jego wzrok wraca na monitor.
— Skoro to nadal mój klub to czemu nie mogę tam jechać — mówię spokojnym tonem, bo zdenerwowanie go w niczym tu nie pomoże.
Znów zaszczyca mnie swoim spojrzeniem.
— Po pierwsze to sądzę, że zrobisz wszystko by skontaktować się ze swoją zdradziecką rodziną, a po drugie i najważniejsze to nie chce by na razie ktoś cię taką oglądał. Jak ci zejdą siniaki to gdzieś wyjdziemy — no nie wierzę, ktoś z jego reputacją nie chce by ludzie pomyśleli, że maltretuje swoją żonę. — Ale razem. Zabiłaś już jednego z moich pracowników, mogłabyś zrobić to samo z innym.
— Już mówiłam, że nie zamierzam od ciebie odchodzić, ale myśl sobie co tam tylko chcesz — wstaje, bo dłuższa dyskusja z nim nie ma już najmniejszego sensu. — Pójdę posiedzieć przy basenie.
Nic mi nie mówi, więc opuszczam pomieszczenie i idę do ogrodu.
Pov Harry
— I co odpowiedział? — pytam Josha. Dopiero co wrócił od ojca Veriny i przedstawił mu moje żądania. Zrobię wszystko by jak najszybciej dorwać Aidena. Każdy jego oddech jest dla mnie niczym obelga.
Zabił mi dwoje dzieci, Fabiana, a także to dziecko, które nosiła Verina.
— Odda swojego syna, ale tylko pod warunkiem, że jego córka wróci do domu i to cała i zdrowa — idiota. Nie się cieszy, że postanowiłem okazać łaskę i nie kazać zrównać z ziemią ich domu. Jak dalej mnie będą wkurzać to każe ich wszystkich wymordować.
Cała rodzina Aresco zginie. Oczywiście poza Veriną, bo ona ma na nazwisko Styles, Nie jest już częścią ich rodziny.
— Pojedziesz tam jeszcze raz i masz mu wyraźnie wyjaśnić, że nie jest on teraz w sytuacji, w której może stawiać żądania. Oszczędzę go i jego dwóch pozostałych synów za Aidena. Poza tym nie chce też by którykolwiek z nich utrzymywał kontakt z moją żoną. Mają raz na zawsze o niej zapomnieć.
— Dobrze — odpowiada i wychodzi.
Tym razem postąpię dużo bardziej rozsądniej i Ver nie dowie się o obecności swojego brata. Niepotrzebnie wtedy ją do niego zabierałem, tym razem już nie popełnię tego błędu.
A jeśli chodzi o moją żonę to muszę zacząć bardziej o nią dbać, bo nie znoszę jak jest smutna. Tak upadłem do tego stopnia, że przejmuje się humorami kobiety.
Jest to jednak moja kobieta i nie znoszę gdy nocą jak już myśli, że śpię cicho płacze w poduszkę.
Wstaje i wychodzę ze swojego gabinetu. Przez to, że mam otwartą wojnę z ojcem Veriny muszę dużo pracować i praktycznie całe dnie spędzam w tym miejscu. Później szybko wypieprzę żonę i idę spać.
W salonie zauważam Ver, która siedzi na podłodze przed szklanym stolikiem i klei jakąś układankę. Ostatnio ciągle to robi, bo chce się czymś zająć. Po części ją rozumiem, bo także nie znoszę bezczynności.
Zbliżam się do niej i widzę, że wykleja jakiegoś kota. Kupiłbym jej takiego sierściucha jeśli to miałoby poprawić jej humor. Wolałbym jednak by już zaszła w ciążę i zajmowała się moim dzieckiem, a nie jakimś zwierzakiem.
— Jeśli masz na coś ochotę to możesz powiedzieć, mam teraz trochę czasu — nic mi nie odpowiada. Chyba postanowiła mnie ignorować.
To wkurwiające, ale staram się zachować spokój, bo nie chcę jej znów przestraszyć. I tak już mnie spontanicznie nie przytula i nie całuję.
— A co powiesz na wspólną kolację.
— Przecież codziennie razem jemy — mówi, ale nawet na mnie nie spogląda.
— Ale ja miałem na myśli restauracje — wreszcie przenosi swój wzrok na mnie. — Muszę się wreszcie chwalić moją ślicznotką.
A poza tym niech stary Aresco wie, że jego córka woli teraz mnie od niego.
Liczę na waszą opinię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top