44

Od kilku godzin walczę sam ze sobą by nie pójść po Verinę. Chciałbym ją przytulić i pocieszyć, bo jestem pewien, że jest jej teraz smutno, ale nie mogę tego zrobić. Przez to, że szybko darowałem jej błędy jej brata ona nabrała przekonania, że wszystko jej wybaczę. Dlatego też odważyła się uwolnić Aidena czym narobiła mi mnóstwo problemów i roboty.

Poza tym moje kłamstwo odnośnie jej śmierci zostanie zdemaskowane, a nie ukrywam, że chciałem się pozbyć rodziny Aresco raz na zawsze.

Kurwa, a co jeśli ona nadal leży na tej pieprzonej trawie?

Cholera tak się do niej przyzwyczaiłem, że nie mogę znieść myśli, że mogłoby jej się coś stać.

Szybko wstaje i opuszczam sypialnię. Widzę jednak, że w salonie ktoś jest. Bardziej się przyglądam i zauważam, że Adele przytula Verinę.

— Czemu zamiast wrócić do sypialni ty spoufalasz się z służbą!? — pytam ze złością. Skoro potrzebowała czułości to powinna przyjść do mnie. To Ver powinno zależeć na tym by nasze relacje znów się naprawiły.

Moja żona gwałtownie odskakuje od służącej. Wyraźnie się boi. Może nawet to dobrze, ostatnio nie czuła do mnie żadnego respektu i jak się to skończyło.

— Pani Verina się źle czuła...— wchodzę w głos Adele, bo nie zamierzam jej słuchać.

— Jeśli coś się dzieje z Veriną to ja powinienem wiedzieć o tym jako pierwszy. A teraz wyjdź — służąca bez słowa wstaje i wychodzi. Verina wydaje się nieco zagubiona bez niej. Czuję, że jeśli by tylko mogła to poszłaby za nią.

Nie patrzy mi w oczy.

Z jeden strony wolę żeby mnie słuchała, ale z drugiej nie lubię gdy się tak zachowuje.

Leniwym krokiem się do niej zbliżam, nie śpieszę się, bo mamy czas. Jestem już obok niej i zauważam coś co sprawia, że gniew się we mnie gotuje. Ona się trzęsie ze strachu. Moja żona tak się mnie boi, że jej ciało trzęsie się ze strachu.

Staram się uspokoić, bo mój wybuch mógłby tylko pogorszyć naszą relacje. Siadam, więc obok niej.

— Mam nadzieję, że rozumiesz, że moja złość była w pełni uzasadniona. Nie powinnaś była go wypuszczać — nic mi nie odpowiada. Nie musi, bo dobrze wiem, że nie żałuję swojego czynu. No cóż, miłość jest niezrozumiała. Ja także powinienem ją zabić, ale z całą pewnością tego nie zrobię.

Odnajduje jej dłoń i łączę nasze palce.

— To co się stało jednak nie zmienia nic między nami — dalej milczy. Cholera czemu ona jest taka trudna? Dlaczego nie potrafi zrozumieć, że moja złość była w pełni uzasadniona? — Dalej jesteśmy małżeństwem.

— Już nie chcesz mnie zabić? — pyta zimnym tonem. Zupełnie jakby nie była moją słodką Veriną. Od razu widać, że nawykła do tego, że każdy obchodzi się z nią jak z jajkiem. Jedna poważniejsza kłótnia, a ona zachowuje się jakbym zrobił jej wielką krzywdę.

— Nie Ver. Jeśli chciałabym cię zabić to już byś nie żyła.

Czuję jak spina się na moje słowa. Może powinienem użyć innych słów, lecz ona sama zaczęła ten temat. Kurwa czemu kobiety muszą być takie skomplikowane?

— Pójdziemy do naszej sypialni? — chociaż powinienem ją teraz trzymać na dystans to nie potrafię. Już zdążyłem zatęsknić za jej ciałem. Chyba jestem od niej uzależniony.

— Sam idź, mi tu dobrze — podciąga swoje nogi i obejmuje je ramionami. Izoluje się ode mnie. Zabiera także swoją dłoń.

Najwidoczniej ona należy do tego rodzaju kobiet co trzeba im wszystko tłumaczyć w inny sposób. Dość delikatnie łapię ją za szczękę i nakierowuje jej głowę tak by po prostu musiała mi patrzeć w oczy,

— To nie ja powinienem teraz prosić o wybaczenie, ale skoro inaczej z tobą nie można to przepraszam za swój wybuch — kątem oka spoglądam na jej szyję. Już utworzyły się niewielkie siniaki, ale nie jest to coś przez co trzeba rozpaczać. — A te chwilowe podduszenie to nic takiego. Jeśli będziesz chciała to pokaże ci, że seks może sprawić przyjemny ból.

Nachylam się nad nią, a następnie delikatnie całuję jej usteczka. Moja słodziutka.

— Obiecasz, że nie będziesz już chciał zabić nikogo z jej rodziny — czyli o to chodzi mojej księżniczce. Owszem podoba mi się jej lojalność, ale wolałabym by była ona skierowana w moją stronę.

Nic nie odpowiadam, bo nie mogę jej tego obiecać. Zrobię wszystko co w mojej mocy by jej rodzina zapłaciła za wszystkie swoje błędy. Nie sądzę żeby któryś z nich uszedł z życiem.

— Rozumiem — odpowiada smutno.

Wiem, że rozdzielenie z nimi ją zaboli, ale po jakimś czasie o nich zapomni. Nauczy się życia bez nich, uświadomi sobie, że to ja jestem jej przyszłością. Ja i nasz przyszły potomek.

Pov Aiden

Ojciec zadbał o ochronę, postawił ochroniarzy przed bramą i musiałem wyjść z auta by móc normalnie wejść na swoja posesję.

Jak wchodzę do domu to jedynie na twarzy Petera widać radość. Ojciec i Will nie wydają się zbyt szczęśliwi. Tłumaczę sobie to jednak tym, że nadal błędnie sądzą, że Verina nie żyje.

— Jakim cudem udało ci się uciec? — podchodzi do mnie Peter.

— Pomściłeś moją córkę? — pyta ojciec, a ja zauważam, że jest pijany. I wcale mu się nie dziwię, przecież myśli, że Verina nie żyje.

— On kłamał, Verina żyje i z tego co widziałem to nic jej nie jest. To ona mnie wypuściła.

— Tak czułem, że ona nie mogła umrzeć — mówi z uśmiechem Peter i spontanicznie mnie przytula. Ledwo powstrzymuje się przed jękiem bólu.

Styles nieźle kazał swoim ludziom mnie sponiewierać.

— Zostawiłeś ją tam? Sam uciekłeś i zostawiłeś tam moją córkę — zaczyna wściekły ojciec.

— Ona do nas wróci. We dwoje nie dalibyśmy rady uciec, więc ona to zrobi później.

Kurwa dopiero jak wypowiadam te słowa to dociera do mnie jak idiotycznie one brzmią. Ona mi powiedziała dokładnie to co chciałem usłyszeć. A jak Styles się dowie, że zniknąłem to o wszystko obwini moją siostrę.

— Sam nie wierzę w twoją głupotę. Ona się dla ciebie poświęciła! — wrzeszczy tata. — Dużo bardziej bym wolała żeby to Verina wróciła do domu, a nie ty!

Ja też.

Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top