9 (maraton ¹/¹)

*Cardan i Jude pokłócili się aż do tego stopnia, że Jude zaczęła wysyłać męża od idiotów i zakazała z nią spać*

Cardan: *siedzi zrezygnowany nad jeziorem, jest załamany, jego ogon uderza o ziemię ze zdenerwowaniem*

Karakan: *przechodzi obok*

Karakan: No mów co się stało, książątko.

Cardan: Jak już królewiczu. Choć nie. Królu.

Karakan: Nie zmieniaj tematu. Co się stało. Mów, nie mów, że nie, bo nie wypada.

Cardan: Pokłóciłem się z Jude.

Karakan: To ta kłótnia typu poważnego czy z byle czego?

Cardan: Kłótnia typu: "Jak nie znikniesz z moich oczu wydłubię ci je za pomocą noża, wynoś się z mojej sypialni". Walić to, że to moja sypialnia.

Karakan: Poważnie.

Cardan: A żebyś wiedział. Już dawno bym poszedł i ją przeprosił.

Karakan: Więc dlaczego nie idziesz?

Cardan: Bo no nie wiem...

*nagle Karakan uderza z całej siły Cardana w ramię. Elf zacisnął zęby i już miał oddać, jednak się opanował*

Cardan: Ej! A to za co?!

Karakan: To nie ma znaczenia!

Cardan: Ma! Uderzyłeś króla!

Karakan: A ty obraziłeś Jude, która jest twoją żoną! Idź do niej, skoro nie chcesz jej stracić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top