39 (4/4)
*od wtargnięcia Cardana minęło dwa dni. Jude nie wychodziła z jej pokoju (Vivi urządziła jej taki skromny pokoik właśnie do takich sytuacji). Leżała w łóżku, patrząc się w jeden punkt w ścianie. Nie mogła, tak jak kiedyś, od tak olać temat. Za bardzo jej na nim zależało, by go olać od tak*
Jude: Cardan...
*zapadła noc, Jude otworzyła okno, letnie powietrze wpadło do środka. Blask księżyca skradał się do pokoju, oświetlając niemal całe wnętrze. Jude położyła się z powrotem*
/godzinę później\
*Jude spała głęboko, gdy nagle usłyszała trzaskanie gałązek. Myślała, że jej się przewodziało, więc zamknęła z powrotem oczy. Jednak hałas nasilił się*
Jude: Co jest do cholery...
*kobieta wstała z łóżka, zamierzając zamknąć okno. Wychyliła się, w dole zobaczyła Cardana, który zamierzał się wgramolić na parapet.
Jude: O nie, nie, nie, nie ma tak łatwo.
*zamierzała zamknąć okno, jednak Cardan ją powstrzymał*
Cardan: Proszę, nie! Błagam, pozwól mi wejść do środka...
*Jude bez słowa odeszła od okna, patrzyła jak jej mąż wchodzi. Był ubrany dokładnie w to samo co wcześniej. Stanął przed nią, uśmiechnął się krzywo, spojrzał na nią swymi pięknymi oczyma, które sprawiły, że miała ochotę go przytulić. Odwróciła wzrok*
Cardan: Nie odwracaj się ode mnie, pozwól mi wytłumaczyć. Spójrz na mnie, ej, ej.
*Cardan ujął dłońmi jej dłonie, ciągle patrząc na nią. Jude ciągle patrzyła gdzieś za nim, byleby nie zerknąć w oczy... Nie mogła się jednak powstrzymać i utopiła się w bezkresnym morzu czerni*
Jude: Więc? Co sprawiło, że napastujesz mnie w środku nocy? Hmm? Masz coś do powiedzenia?
Cardan: Mam i to dużo. Wysłuchaj mnie, jej gadanie nic nie znaczy, uwierz mi. Wiesz, że nie mogę kłamać, nie mijam się również z prawdą. Byłem pijany, wpierw zaczepiła mnie i powiedziała, że chce porozmawiać o stosunkach Lądu i Toni. A później sprawdziła mnie do tego pokoju...
*Jude widziała po jego twarzy, że na prawdę żałował i mówił prawdę. Dalej się jednak powstrzymywała*
Cardan: Czuwałem pod domem bite dwa dni, aż w końcu zauważyłem otwarte okno. Musiałem się wdrapać, choć nie miałem pojęcia gdzie wejdę. Miałem traf, że to byłaś akurat ty. Możesz mnie stąd wygonić, przegnać, a nawet zadźgać, ale przebacz mi, błagam. Mogę nawet przed tobą uklęknąć.
*Zanim Jude zdążyła cokolwiek powiedzieć, Cardan klękał, trzymając ją rękoma w talii. Głowę przytulił w jej brzuch. Nie wiedziała co zrobić ze swoimi rękoma, więc dyskretnie położyła je na ramionach męża*
Cardan przyłożył czoło do brzucha Jude, jednocześnie ciągle mówiąc: Wybacz mi, proszę. Wybacz, bo zrobiłem wielki błąd. Jesteś moją żoną, a ja twoim mężem, ciągle robię co innego niż poprosisz. Wrócisz do domu? Wrócimy do Elfhame?
*Jude ciągle milczała, w oczach ciągle miała łzy. Nieświadomie głaskała go po policzku, łakomie zbierał każdy dotyk ręki*
Jude: Gdy... Gdy zobaczyłam cię z małą Jude... rozpłynęło mi się serce. Tak bardzo do niej pasowałeś, pierwsze co pomyślałam; "Cardan będzie, być może kiedyś, doskonałym ojcem"... A później zobaczyłam, jak... jak ona cię dotyka w taki sposób, jak ja dotykam. Zrobiło mi się niewyobrażalnie przykro, a jednak... jednak i tak ciągle o tobie myślałam. A gdy Vivi cię przegoniła, stałam obok niej i miałam ci się ochotę rzucić na szyję...
Cardan: Wybaczyłaś mi?
Jude: Już dawno. Nie... Nie umiem ci nie wybaczyć.
*Cardan przytulił się do Jude, zaczął płakać w jej pierś. Ona również płakała, obejmując go za szyję*
Cardan: Moja Jude... Moja słodka Jude... Moja jedyna Jude... Wybaczyła mi...
Jude: Położysz się ze mną? Okropnie... Okropnie za tobą tęskniłam. Poza tym zimno.
Cardan: Położę się. I cię przytulę. I już nigdy nie puszczę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top