174

*Jude zasnęła w łóżku, równo oddychając. Cardan czuwał przy żonie. Gdy był pewny co do tego, że jest dobrze wziął dokumenty, które przyniesiono mu na biurko i zaczął je czytać*

Cardan: Zgoda na przebywanie mieszkańców Toni na terenie Elysium... Nie, nie, stanowczo odmawiam, musi to ponownie rozpatrzeć Rada. Kolejna biesiada z okazji przyszłych narodzin spadkobiercy tronu. Do rozpatrzenia.

Cardan: *patrzy na żonę*

Cardan: *żartobliwie* Wcielony potwór śpi mi w łóżku. Jak mogłem pozwolić na coś takiego?

Cardan: *czyta dalsze wnioski; część z nich podpisuje, część odrzuca, a pojedyncze daje do ponownego rozpatrzenia*

Vivi: *wchodzi cicho do środka*

Vivi: I co? Jak ona się czuje?

Cardan: Na szczęście dobrze.

Vivi: Co tam patrzysz? Pewnie jakiejś duperele. A w sumie pisz. Będzie cicho jak się czymś zajmiesz.

Cardan: Będzie ciszej jak wyjdziesz.

Vivi: Sre te te te. Nie wyjdę, to moja siostra.

Cardan: A moja żoną.

*Jude nagle się obudziła i złapała się za brzuch*

Cardan: *podchodzi* Co się dzieje?

Jude: To chyba się... Zaczyna.

Vivi: Pójdę do doktora.

*oboje zostają sami, Jude kładzie się najwygodniej jak może, mimo, że ból czasem nią wstrząsa*

*elfi medyk wchodzi wraz z pomocnikami do środka i nakazuje Cardanowi, by wspierał Jude i kazał jej oddychać*

Doktor: Na całe szczęście wszystko mamy przygotowane, za chwilę damy coś na ból. I zadziała szybciej niż te ludzkie medykamenty.

*najpotrzebniejsze rzeczy zostały zniesione do królewskich komnat, Cardan dzielnie czuwa przy rodzącej żonie, która przez ból mówi co jej ślina na język przyniesie*

Jude: Cardan... Ty dupku. Dlaczego muszę to przechodzić przez ciebie? Aaa!

Cardan: Spokojnie, to niedługo się skończy. Wytrzymaj.

*poród trwał parę godzin, ale na całe szczęście dziecko urodziło się zdrowe*

Jude: *jest w pół przytomna, ma w rękach ich dziecko*

Cardan: *podchodzi ze łzami w oczach, śmieje się jakby w obłędzie*

Cardan: *dla żartów* Co to ma być?

Jude: Nasze dziecko, pacanie.

Cardan: Takie pomarszczone. Przypomina ciebie. Żartuję. Jest... Piękna.

*Cardan bierze Laylę na ręce, nie wie za bardzo co robić, ale instynkt bierze górę*

Cardan: Nadal nie wierzę... Chyba długo mi to zajmie tak czuję. Kto by pomyślał. Taki debil jak ja i dziecko.

Jude: Też w to uwierzyć nie mogę. Ty i dziecko. Daj je, bo zarazisz je głupotą.

Cardan: A ty zamiłowaniem do walki. Daj mi się nacieszyć, bo za chwilę mnie wygonią.

*Cardan całuje dziewczynkę w czółko, a później śmiejąc się i płacząc ze szczęścia całuje żonę. Zostaje wyproszony z sali*

Cardan: *wychodzi na korytarz cały zalany łzami, nie może usiedzieć, chodzi jak opętany*

Madok biegnący, dopiero co się dowiedziawszy: Nowy tata?

Cardan: *odwraca się* Tak.

Madok: Idzie pogratulować. Choć nadal uważam, że doszło do pomyłki. Chłopiec, dziewczynka?

Cardan: Dziewczynka. Layla. Moja nowa księżniczka.

Pacjent: Gratulacje. Opiekuj się nimi.

Cardan: Będę najlepszym. Ofiaruję Jude i Layli cały świat.

Madok: I oby tak trzymać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top