Święta, Luci i Zepsuty Garbus

-Płaci pani 69... - kobieta rzuciła stuzłotowy banknot na ladę i wyszła ze sklepu, w prawej ręce niosąc choinkę. Te dzikie tłumy bijące się o ostatniego karpia czy inne bombki zawsze ją irytowały. Rodziny z dziećmi, które wybierały ozdoby na stół, szczególnie działały jej na nerwy. Dlatego zawsze wszystko kupowała dzień przed. Drożej ale wygodniej. Wrzuciła drzewko do bagażnika garbusa i usiadła za kierownicą. Jak najszybciej wyjechała z parkingu. Od wielu lat Ruby spędzała święta sama. I Święta i własne urodziny. Jeszcze nikt nie pofatygował się z życzeniami do jej małego mieszkanka w jakiejś starej kamienicy. Tak miało być i tym razem. Samotne święta, samotne urodziny. Dzień jak co roku. Ale Wszechświat, Wielki i Potężny, miał GENIALNY pomysł. I MUSIAŁ go wprowadzić w życie właśnie tego dnia.

W połowie drogi samochód Ruby zgasł.

-No i kurwa zajebiście... - uderzyła czołem w kierownicę. Z wściekłością wyszła z pojazdu, wprost w burzę śnieżną. Wyciągnęła choinkę i chwyciła ją za pień. Trzasnęła bagażnikiem

-I co? Zadowolony jesteś? Ufałam ci, a ty mi takie coś? No dzięki. Wiesz, specjalnie szłam do sklepu po olej i świece, żeby Ci wymienić kiedy byłeś w potrzebie, a ty? Zawiodłeś mnie. Dzięki za świetny prezent urodzinowy. I świąteczny. - odwróciła się na pięcie i poszła w dalszą drogę do domu, tupiąc nogami. Nie przejmowała się faktem, że właśnie gadała do samochodu. To było zdecydowanie normalne. Choinka szurała o zaspy śnieżne. Po dziesięciu minutach, które trwały w nieskończoność, Ruby była w domu. 

-LUCYFER, WRÓCIŁAM - ośnieżonymi butami kopnęła w drzwi, a te zamknęły się z hukiem. Czarny kot podbiegł do niej truchtem 

-A ty co? Znowu pewnie spałeś cały dzień, co? - zwierzę powąchało choinkę i prychnęło z niesmakiem 

-Już nie narzekaj. Przebolejemy te święta, a potem wrócimy do szarej rzeczywistości - powiesiła kurtkę na wieszaku i ustawiła choinkę w salonie. Ubranie jej w trzy bombki, metrowy łańcuch i szesnaście lampek zajęło Ruby dziesięć cennych minut z życia. Spojrzała na swoje dzieło niczym Magda Gessler na nowego karpia w cytrynach. Kiwnęła głową z zadowoleniem ze swojej pracy i ruszyła do kuchni. Wyciągnęła z lodówki babeczkę czekoladową z TRZEMA rodzajami czekolady i wbiła w nią świeczkę. Przeniosła się do salonu i usiadła przed choinką. Czarny kot usiadł koło niej i zaczął wylizywać sierść. Odpaliła lont.

-Wszystkiego najlepszego, Ruby

-I tobie też, Ruby - tak, rozmawiała sama ze sobą. Czy jej to przeszkadzało? Nie.

-Wesołych świąt, kochana

-I dobrego karpia 

-I szczęśliwego nowego roku

-I mokrego dyngusa 

-I smacznego jajka 

-I tych wszystkich innych bzdetów, których powinno się życzyć - zdmuchnęła świeczkę 

-Wiedziałem, że to będzie głupie, ale że aż tak? - Ruby odwróciła się tak szybko, jak Kubica na zakręcie 

-Kto to powiedział? - rozejrzała się. Była sama. Wzruszyła ramionami 

-Często rozmawiasz sama ze sobą? - kobieta spojrzała podejrzliwie na kota. Lizał swoją łapę niemal ze stoickim spokojem 

-No, blisko jesteś blisko - męski głos unosił się w całym pokoju. Ruby podniosła wzrok

-Bingo - na jej łóżku leżał rozłożony jak żaba na liściu, czarnowłosy, półnagi mężczyzna. Cofnęła się natychmiast jak najdalej, przez co jej ciasto wylądowało na ziemi

-No nie! Nie wiem kim jesteś, ale zmarnowałeś mi właśnie cztery pięćdziesiąt, chuju! - z rozpaczą spojrzała na resztki babeczki 

-Ktoś ci kazał skakać jak głupia? 

-Kim ty do kurwy nędzy jesteś? - wzrok Ruby na powrót stał się zimny i pogardliwy. Mężczyzna leniwie wstał i się przeciągnął 

-Lucyfer 

-Lucyfer? - czarny kot otarł się o nogi przybysza i mruknął cicho

-Ta, Lucyfer - pochylił się i pogłaskał zwierzę, po czym wziął je na ręce

-Możesz zostawić mi mojego kota w świętym spokoju? - kobieta wstała, otrzepała się i skrzyżowała ręce na piersiach, przenosząc ciężar ciała na prawa nogę 

-Świętym? To nie moja działka 

-Czego ty do diabła chcesz? 

-Przyszedłem zobaczyć jak wygląda osoba, która sięgnęła emocjonalnego dna

-Zły adres. Moje życie emocjonalne ma się świetnie. To teraz możesz wyjść. Najlepiej oknem - zabrała kota z rąk mężczyzny i odłożyła na łóżko 

-Jesteś niemiła

-Jestem realna

-I wredna 

-Taki charakter

-Do Piekła trafisz

-Mam tam zarezerwowane miejsce - mężczyzna spojrzał na nią badawczo

-Nie pamiętam, żebym cokolwiek rezerwował - Ruby wzruszyła ramionami

-To nie mój problem 

-Wiesz kim ja jestem?

-Idiotą? Zagubionym? Niespodziewanym gościem? Półgłówkiem? 

-A mówili, że nie będziesz zabawna

-Nie wiem czego chcesz, ale teraz możesz się wynosić 

-Zrobię to kiedy będę chciał - rzucił się na łózko, niemal zgniatając kota

-Lucyfer! - Ruby złapała zwierzę i przytuliła do swojego ciała 

-Czemu mnie wołasz jak jestem obok?

-To nie było do ciebie tylko do kota 

-Nazwałaś kota imieniem Władcy Piekieł? 

-Podobało mi się. A tobie nic do tego 

-Urocza jesteś jak się złościsz 

-Co? 

-Nic. Chciałem coś sprawdzić. Jestem Lucyfer

-Jesteś psychiczny 

-Nie wierzysz Cesarzowi Podziemia?

-Nie przypominam sobie, by jakikolwiek przytułek dla obłąkanych w okolicy nazywał się "Podziemie" 

-Nie znudziło ci się jeszcze?

-Co takiego?

-Obrażanie mnie

-Nie obrażam. Stwierdzam fakty. Wlazłeś mi do domu, w przeddzień świat, w moje urodziny i jeszcze oczekujesz, żebym skakała z radości? 

-Masz urodziny?

-A nie widać?! Przez ciebie moja babeczka leży teraz rozkwaszona na podłodze! 

-Oh

-Serio? To jedyne na co cię stać? Oh? 

-Nie wiedziałem, że ludzie potrafią syczeć 

-A ja, że ktoś może być taki upierdliwy 

-Widzisz? Pasujemy do siebie

-Że co kurwa? - Ruby wypuściła kota na balkon, zostawiając mu uchylone drzwi

-Pozwalasz mu tam chodzić samemu?

-Nie chcę, żeby się czymś od ciebie zaraził 

-Znowu zaczynasz

-Nigdy nie skończyłam 

-Uparta jesteś 

-A ty niepotrzebny 

-Nic ci nie zrobiłem!

-Nie, tylko włamałeś mi się do domu, a teraz nie chcesz wyjść. To całkowicie normalne. Ludzie przecież cały czas tak robią 

-Ludzie za to gadają z samochodami. I to jest niby normalne?

-Nie zrozumiałbyś 

-Daj mi szansę

-Nie znam cię

-Ale ze mną rozmawiasz

-Bo nie mam wyboru 

-Wszystkiego najlepszego

-Co? - tym zdaniem zbił ją z tropu

-No masz urodziny. Mówicie sobie wszystkiego najlepszego z tej okazji, nie? 

-Dzięki. Możesz mnie łaskawie zostawić w spokoju? Mam masę roboty

-Użalanie się nad niezdatną do zjedzenia babeczką urodzinową i głaskanie kota?

-... Może 

-Niezbyt to twórcze, nie uważasz?

-Gówno mnie obchodzi, czy to twórcze czy nie. A ciebie tym bardziej nie powinno to interesować 

-Co powiesz na to, żebym dał ci prezent?

-Nie chcę niczego od starych zboczeńców

-Ranisz mnie, mam ledwo 5000 na karku. Jetem w sile wieku 

-Jeszcze lepiej. Psychol, który twierdzi że jest Lucyferem i pierdolonym nieumarłym siedzi u mnie w domu. Wspaniałe święta, nie ma co 

-Ej, teraz to mnie zaczynasz wkurzać - mężczyzna zmarszczył brwi

-Świetnie, to idealny powód, żebyś stąd wyszedł 

-Nie, bo mi nie wierzysz

-A czemu bym miała?

-A w Boga wierzysz?

-Jeśli istnieje to o mnie zapomniał 

-A Szatana? - zamiast odpowiedzieć tylko prychnęła lekceważąco 

-Jeśli istnieje, to chyba pora zabrać mu te ostatki władzy jakie ma 

-No wiesz? Staram się jak mogę 

-Skończ wreszcie. I wyjazd z mojego domu 

-Nie

-Co?

-Nie. Nie lubię, jak się mi nie wierzy

-Czy nie miałeś być Szatanem? Diabłom z reguły się nie wierzy. Powinieneś być przyzwyczajony 

-Co jest z tobą nie tak?

-Ze mną? To nie ja wbiłam przypadkowej osobie do domu i gadam od rzeczy

-Są święta, gdzie ten duch miłości czy czegoś tam?

-Wyparował razem z chęciami do bycia miłą dla ciebie 

-To one kiedykolwiek istniały?

-Nie

-Chodź

-Gdzie znowu?

-Do mnie

-Nie znam cię, nigdzie nie idę - czarnowłosy chwycił ją w pasie, wyszedł na balkon i wyskoczył przez balustradę. 

-----------------------------------------------------------

I tym optymistycznym akcentem chciałabym życzyć wam wesołych świąt, smacznego karpia i czego tam jeszcze chcecie, co by wam się wszystko ułożyło po waszej myśli, szczęście dopisywało i żebyście naprawdę spędzili te święta tak jak chcecie! ❤️




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top