Rozdział VIII - Początek Końca
Skinandi odetchnęła i przeniosła wzrok na Tseone, która stała zadowolona trzymając ręce za sobą. Już trochę znała kobietę i wiedziała, że ten wzrok niczego dobrego nie wróży. Przynajmniej z punktu widzenia elfki, która dobrze pamiętała o co była wypytywana przez ostanie kilka dni.
- Jesteś jedną z nas, więc musisz wyglądać jak my - powiedziała taurenka i wystawiła ręce w jej stronę rozkładając prostą sukienkę koloru piasku.
- To miłe, ale moja skóra... - Złapała się za ramiona myśląc o ich kolorze. Musiała znosić widok dłoni, a teraz miałaby chodzić w suknie na ramiączkach. To tego ten dekold... Nigdy jej obojczyki nie były odkryte, a ta suknia na pewno je odkrywała, choć i tak była płytsza niż te, które nosiły inne taurenki. Te uwielbiały eksponować swoje kształty.
- Twoja skóra jest taka jak inne. Może nie jest lawendowa, ale ten odcień fioletu jak dla mnie pasuje ci dużo lepiej - stwierdziła i popatrzyła dziewczynie prosto w oczy. - Chociaż przymierz. Była szyta specjalnie na ciebie.
- Przymierzyć ją mogę - westchnęła i wzięła odzienie. Wyszła do drugiej izby i przebrała się. Ile już była na tych ziemiach? Kiedy przestała liczyć? Potrzepała głową na boki i poprawiła sukienkę. Tak jak myślała obojczyki były odsłonięte. Niewiele brakowało, a częściowo odkrywałaby piersi. Kości ramion zarysowywały się pod skórą, a biodra lekko zarysowywały się pod materiałem.
- I jak? - spytała kobieta pukając w drzwi.
- Jak na mój gust odkrywa za dużo - odpowiedziała, a taurenka weszła do środka. Klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się.
- Nie odkrywa, ani nie ukrywa za dużo. Jest idealnie. - Skinandi zdała sobie sprawę, że dyskusja nie ma sensu. Tseonie oczy się świeciły, gdy na nią patrzyła, więc żaden argument nie byłby dla niej zbyt dobry. Przynajmniej suknia sięgała do stóp i nie miała odkrytego brzucha czy pleców.
- Może jestem lekko przewrażliwiona - powiedziała delikatnie unosząc kąciki ust. Taurenka podeszła do niej i odwiązała jej talię paskiem przy którym była mała sakiewka, która znalazła się na prawym biodrze modrowłosej. Pasek był spleciony z fioletowych, granatowych i brązowych nici. Kobieta przytuliła elfkę z uśmiechem.
- Jesteś śliczną dziewczyną i teraz pokażemy to wszystkim - stwierdziła zadowolona z siebie.
- Pokażemy? - zdziwiła się.
- Bierzemy Ruve i Funga, i idziemy na targ. - Wyszła z izby nim elfka zdążyła odpowiedzieć. Ta zaśmiała się lekko. Czasem kobieta zachowywała się dla niej dziecinnie, choć wszyscy zarzucali to jej. Jednak dobrze poznała ją już i jej historie. Bardzo młodo wyszła za miłość swojego życia i od razu wzięła na swoje ramiona ciężar obowiązków domowych i wychowywania dzieci. Nie dziw, że przy młodej dziewczynie, znów zapragnęła nią być. Potrzebowała tej odskoczni. Nabrania powietrza w płuca, żeby sprostać kolejnym dniom.
Dziewczynka siedziała na barana u Skinandi i zachwycała wszystkim. To był jedyny sposób, żeby utrzymać ją w jednym miejscu. Chłopiec był trzy lata starszy i szedł spokojnie obok matki niosąc koszyk. Elfka szła wyprostowana i rozmawiała z taurenką, choć czuła się nieswojo. Widziała spojrzenia na sobie. Większość było obojętnych. Lud Hovu Nhema zaakceptował ją i przyzwyczaił się do jej obecności. Były jednak taurenki, które pałały do niej niechęcią za jej zażyłość z Ibwe. Ich matki, które też widziały w nich zięcia patrzyły na nią nienawistnym spojrzeniem.
- Prowadzą kogoś - szepnęła Tsaona, a Skinandi od razu przeniosła wzrok na strażników, którzy wracali z patrolu. Widząc fioletową skórę i długie uszy, schowała się za plecami kobiety. - Przecież to...
- Nie ruszaj się - szepnęła i ściągnęła Ruve, która od razu zaczęła szukać wzrokiem czegoś ciekawego. Ibwe posłał kobiecie pytające spojrzenie, a ta pokazała palcem za siebie.
- Znasz go? - spytała Tseona, gdy zniknęli z zasięgu ich wzroku.
- Niestety tak - westchnęła. - Choć przyznaje to niechętnie - dodała przypominając sobie drugą noc u kapłanek. - Muszę porozmawiać z wodzem. - Kobieta przytaknęła i obie ruszyły w tamtą stronę, ciągnąc za sobą dziewczynkę, która najchętniej podążyłaby w przeciwnym kierunku.
- Czego tu szukasz? - spytał wódz, a związany elf posłał mu nienawistne spojrzenie.
- Kii se isowo re, aderubaniyan - zasyczał.
- Nie rozumiem twojego języka elfie. Mów w mowie powszechnej, jeśli życie ci miłe.
- Nie macie prawa mnie więzić - odpowiedział.
- Wszedłeś na nasze ziemię elfie - odezwał się Ibwe i stanął przy ramieniu ojca. - Nasze terytoria, nasze zasady. Mów, czego tu szukałeś.
- Wodzu... - Jeden ze zwiadowców przerwał im. - Tsaona tu jest. - Ojciec z synem popatrzyli na siebie.
- Idź do niej. Przypilnuje go. - Stwierdził starszy tauren, a młody mężczyzna przytaknął i wyszedł.
- Iwo yoo sanwo fun mi - powiedział elf z lekkim uśmiechem. Hovu Nhem wstał i odszedł do okna. Odsłonił lekko zasłonę przyglądając się temu co się dzieje na zewnątrz.
Skinandi krążyła pod wejściem, a Tseona tylko westchnęła widząc jej zdenerwowanie. Gdy pojawił się tauren z kasztanową sierścią, o mało nie naskoczyła na niego.
- Co on tu robi? Czego chce? - spytała, a mężczyzna musiał położyć jej dłonie na ramionach, żeby utrzymać ją w miejscu.
- Spokojnie - powiedział i uniósł delikatnie kąciki ust. Nie interesował go teraz elf, który siedział w izbie. Przyglądał się kobiecie, której sylwetka była podkreślona przez prostą, przyległą suknie.
- On jest strażnikiem - powiedziała ciszej. - Nie jest zwykłym elfem.
- Znasz go? - spytał poważniejąc w jednej chwili.
- To nie jest teraz ważne. - Zaprzeczyła ruch głowy. Nie chciała o tym myśleć. Nie tu i teraz. Najchętniej wymazałaby te wspomnienia z pamięci. - Musicie go wypuścić. Jeśli coś mu zrobicie, przyjdzie ich tutaj więcej.
- Odpowiedz. - Popatrzył jej prosto w oczy, a dziewczyna opuściła wzrok. - To mi wystarczy.
- Nie! - Dziewczyna wpadła za nim do domu wodza.
- Ty śmieciu - warknął tauren i zdzielił elfa prosto w twarz.
- Ibwe! - Skinandi złapała jego dłoń, stając między nim, a leżącym na ziemi fioletowoskórym.
- Didan... O gan ni? - wydusił elf i wypluł krew z ust. Dziewczyna nie zwróciła jednak uwagi na jego słowa.
- Uspokój się - powiedziała cicho patrząc prosto w czarne tęczówki i trzymając dłoń taurena.
- Skinandi, rozumiesz go? - spytał wódz.
- Tak. Mówi w starym elfickim języku - odpowiedziała i opuściła ręce widząc, że młody tauren odpuszcza.
- Odale! - warknął granatowłosy. Wódz od razu przeniósł spojrzenie na dziewczynę.
- Jesteś aż takim tchórzem, że boisz powiedzieć się to tak, żeby wszyscy zrozumieli? - spytała Skinandi przenosząc wzrok na elfa.
- Bawo ni o se le jade pelu awon aderubaniyan wonyi? Wo won! - Pokręcił głową na boki. - Won je eranko lasan.
- Skinandi... - Wódz zwrócił jej uwagę.
- Obraża was - westchnęła. - Nie będę tego dosłownie tłumaczyć.
- Ja wolałbym to usłyszeć - stwierdził Ibwe, a elfka spojrzała na niego niezadowolona.
- Ty się uspokój. Brakuje, żebyś go zabił za jego głupotę.
- I tu muszę przyznać jej rację synu - westchnął wódź.
- Didan, no wa fun o. Mo ye ki mu o lo si ile.
- Nie jestem Didan - odpowiedziała mu. - I ziemię, które nazywasz domem, nie są nim dla mnie.
- Jesteś kapłanką! - warknął w mowie powszechniej przestając nad sobą panować. - Zdradziłaś swój lud odchodząc i to dla czego? Dla potworów, koło których teraz stoisz?!
- Potworów?! - Ibwe chciał ruszyć w jego stronę, ale modrowłosa nie pozwoliła mu na to. Pokręciła głową na boki patrząc mu prosto w oczy.
- Nie warto - powiedziała cicho.
- Zwierzęta - plunął na ziemię.
- Ibwe... - Elfka położyła dłonie na jego piersi. - Nie warto - powtórzyła, a młody tauren wypuścił powietrze nosem ze złością i odsunął się splatając ręce na piersi. Dziewczyna przeniosła wzrok na elfa i podeszła do niego dwa kroki. Kucnęła i popatrzyła mu prosto w oczy. - Nie myśl, że zapomniałam co mi zrobiłeś - powiedziała cicho. - Ale nie pozwolę, żeby oni cierpieli przeze mnie.
- Won yoo pa mi!
- Hovu Nhem... - Przeniosła wzrok na wodza. Miała ochotę dać elfowi w twarz, ale nie życzyła mu śmierci. Od razu zrozumiała jego obawę, że taureni mogą chcieć go zabić. - Co planujesz z nim zrobić?
- Jeśli przybył tu tylko z twojego powodu, to puścimy wolno. To nie nasza wojna. - Przytaknęła i przeniosła wzrok na granatowłosego.
- Możesz biec do reszty. Możesz powiadomić wszystkie elfy, ale zanim tu wrócicie, mnie już dawno tutaj nie będzie. - Uśmiechnęła się wrednie. - Mo fe kuku fi ara mi fun orc, ju ki o je ki o fowokan re leekans - powiedziała czując satysfakcję. Czyż twierdząc, że wolałaby się oddać orkowi, niż dać mu się znowu dotknąć, nie okazała mu braku szacunku? Nie zdeptała jego męskości stawiając niżej potworów? Świń?!
- Bishi - warknął.
- Ale nie twoja. - Poklepała go po policzku. Elf mierzył ją wściekłym spojrzeniem.
- Co to bishi? - dopytał Ibwe.
- Suka - odpowiedziała dziewczyna i wstała, a wódz zaczął się śmiać. Młody wół przeniósł wzrok na granatowłosego, a ten spiął się.
- Wyślę sokoła - zaczął Hovu Nhem idąc po izbie. - Nich przybędzie ten, który cię tu przyprowadził, wtedy go wypuścimy. Wyruszycie tego samego dnia. - Skinandi przytaknęła.
- Idziemy - warknął młody tauren i podniósł elfa za mundur. Wyprowadził go z izby, gdy ten bluzgał w swoim języku.
- Myślisz, że uwierzył? - Podszedł do modrowłosej.
- Wyglądało na to, że tak.
- Wyślę sokoła na zwiad. Niech myśli, że odejdziesz. Wtedy będziesz tu bezpieczniejsza niż gdziekolwiek indziej.
- Hovu Nhemie... - Zawahała się przenosząc wzrok na jego twarz. - Dlaczego to robisz? - Wódz podszedł do niej z lekkim uśmiechem.
- Bo jesteś jedną z nas Skinandi. - Położył dłoń na jej ramieniu. - I będę cię chronił jak innych. Chce jednak wiedzieć, co zrobił ci ten elf. Co tak wzburzyło mojego syna?
- Był jednym z tych, który użył swojego prawa w świątyni - odpowiedziała uciekając wzrokiem.
- Ibwe o tym wiedział? - Zaprzeczyła ruchem głowy. - Ale spytał o to przed domem?
- Nie potrafiłam zaprzeczyć... Skłamać go.
- Ale też nie odpowiedziałaś? - Tym razem przytaknęła. - Postąpiłaś rozważnie powstrzymując go. - Odszedł i ciężko usiadł przy stole.
- Noga coraz bardziej ci doskwiera - stwierdziła podchodząc do niego.
- Czas nie leczy wszystkich ran - odpowiedział, a dziewczyna usiadła na nogach przed nim.
- Mogłabym spróbować uśmierzyć ból. - Nie wiedziała jak mogłaby się mu odwdzięczyć za to wszystko, co dla niej zrobił. Pozwolił jej tu zostać i przyjął jak równą sobie. Pozwolił poczuć się jakby była jedną z nich. Do tego teraz ją ochronił, a ona nie mogła mu zaoferować nic w zamian. Tym małym gestem mogła, choć okazać swoją wdzięczność.
- Twoje moce działają tak?
- Nie jestem pewna, ale na pewno nie zaszkodzą. - Tauren przytaknął, a modrowłosa przyłożyła dłonie do jego kolana. Ciepło niczym igły powoli zagłębiało się w jego ciało, aż dotarło do miejsca, które wywoływało ból przy każdym kroku. Przyglądał się elfce, która poruszała lekko ustami, a spod opuszczonych powiek wydobywało się delikatne światło. Zabrała dłonie, gdy światło zniknęło. Odsunęła się, a wódz wstał powoli.
- Niesamowity dar - powiedział robiąc krok, po czym przystanął jak zwykle, opierając ciężar na drugiej nodze i kiju. - Inni nie mogą o tym wiedzieć, ale dziękuję dziecko. Wracaj do Tseony, zanim zacznie się martwić. - Skinandi przytaknęła lekko i wyszła z izby. - Gdybyś nie była elfem - powiedział pod nosem i odetchnął ciężko. Musiał zająć się swoim synem. Jego ród musiał przetrwać.
Ibwe rozciął linę i odepchnął elfa, który zmierzył go wściekłym spojrzeniem.
- Więziliście mnie dwa dni... Zapłacicie mi za to!
- Daliśmy wam takie same szanse, ale mogę cię zapewnić, że jej nie znajdziecie. Ten kto się nią zajął zadba o to.
- Rozchyliła przed tobą nogi, co? - Patrzył na niego z nienawiścią. - Myślisz, że przede mną nie? Uwierzyliście w jej bajeczki jak dzieci.
- Doprawdy? - Splótł ręce na piersi.
- Powiedziała, że puści się z każdym orkiem, którego spotka. To zwykła suka!
- Ja usłyszałem co innego. - Ruszył w jego stronę, a granatowowłosy zaczął się cofać. - Powiedziała, że woli przespać się z orkami, niż pozwolić ci znów się dotknąć. - Ostatnie słowa prawie warknął, a elf upadł na piasek. - I leż tam, gdzie twoje miejsce. - Odszedł, a wściekły granatowłosy zerwał się z ziemi i zaczął krzyczeć w niezrozumiałym dla taurena języku.
Młody mężczyzna wrócił do wioski i od razu poszedł w miejsce, w którym się umówili. Skinandi stała patrząc na płaskowyż. Rozpuszczone włosy powiewały na wietrze, a palce lekko się zaciskały na ramionach. Była tak zamyślona, że nie dostrzegła kiedy podszedł. Objął ją od tyłu, a dziewczyna spięła się obracając głowę, ale uspokoiła się, gdy tylko dostrzegła kto to.
- Mówił coś? - spytała opierając głowę o jego ramię.
- Nic godnego powtórzenia - odpowiedział i przyłożył policzek do jej głowy.
- Nie zrobiłeś mu nic? - dopytała.
- Wystarczyło mi jak tarzał się po ziemi ze strachu - odpowiedział, a elka popatrzyła na niego niezadowolona. - Nie tknąłem go. Sam się wywrócił.
- Oby tu nie wrócili - westchnęła.
- Wtedy się ich pozbędziemy. Jesteś jedną z nas i jesteś tu bezpieczna.
- Chciałabym, żeby po prostu dali mi spokój. - Przymknęła oczy pozwalając trzymać się taurenowi w ramionach. Czuła się przy nim bezpiecznie. Był jej przyjacielem. Jedynym, którego miała. Przy nim naprawdę mogła być sobą. Ufała mu bardziej niż komukolwiek innemu.
Skinandi szła przez targ, szukając produktów, których potrzebowała Tseona. Po elfach słuch zaginął, a to znaczy, że byli dość przekonujący. Stanęła, gdy zobaczyła poruszenie na placu.
- Chyba ktoś cię nie lubi? - szepnęła młoda taurenka stając za modrowłosom.
- Wątpię, żeby to zamieszanie miało związek ze mną - odpowiedziała i obróciła się do dziewczyny, która była w podobnym wieku.
- Nie z tobą, a z Ibwe. Hovu Nhem chce go wydać za drugą córkę zaprzyjaźnionego wodza. Chyba nie byłaś brana za kandydatkę. - Uśmiechnęła się wrednie.
- Nigdy tak na niego nie patrzyłam - odpowiedziała. - Ale ty chyba straciłaś swoją szansę - rzuciła i odeszła. Szybko zebrała resztę produktów i wróciła do domu. Wolała zniknąć z oczu, niż stanie się obiektem zainteresowania nieznanych wołów.
Był już wieczór, a najmłodsze dzieci spały. W głównej izbie była tylko ona, Tseona i jej najstarsza córka Iyalenu. Ta wyglądała na najbardziej zmieszaną.
- Wiesz o co chodzi? - spytała cicho elfka przyjaciółki, a ta przeniosła wzrok na córkę.
- Sama się zastanawiam - odpowiedziała, a młoda dziewczyna uciekła na zewnątrz widząc ich spojrzenia. Kobiety spojrzały na siebie i już miały iść za nią, gdy usłyszały rozmowę. - Czy mnie uszy mylą? - zdziwiła się Tseona, a modrowłosa od razu ruszyła do drzwi. Zamrugała zdziwiona, gdy widziała speszoną dziewczynę z opuszczoną głową, rozmawiającą z taurenem o kasztanowej sierści.
- Ibwe? Nie powinno cię tutaj być - stwierdziła, a mężczyzna posłał jej niezadowolone spojrzenie.
- Jestem tam, gdzie chce. Tego nie może mi zabronić. - Elfka spojrzała na taurenkę, która stanęła obok. Od razu można było zobaczyć, że tauren wypił nie małą ilość alkoholu.
- Iyalenu do domu - rozkazała matka, a ta przemknęła z opuszczoną głową.
- A my idziemy się przejść - powiedziała Skinandi podchodząc do mężczyzny.
- Ty też będziesz mi rozkazywać?
- Chce z tobą porozmawiać, ale tu obudzimy dzieci jak wybuchniesz.
- To aż tak widać? - spytał wypuszczając powietrze nosem.
- Para ci idzie uszami. - Szturchnęła go ramieniem, mijając go. Mężczyzna podążył za nią nie odrywając wzroku od jej sylwetki. Przestawał sam siebie rozumieć.
- Jest aż tak zła? - spytała modrowłosa, gdy usiedli na klifie.
- Kto? - zdziwił się.
- Twoja narzeczona.
- Nie nazywaj jej tak - odpowiedział zły, a dziewczyna odetchnęła.
- Gdybyś mógł teraz zobaczyć siebie - westchnęła.
- O co ci chodzi?
- Ibwe... - Popatrzyła mu prosto w oczy. - Przyznaj, że nawet nie starałeś się jej poznać. Skreśliłeś ją tylko dlatego, że wybrał ją twój ojciec.
- Powiedział, że tego nie zrobi i nagle...
- Więc postanowiłeś zachowywać się jak dziecko? A niczemu niewinna dziewczyna będzie cierpieć?
- A od kiedy ty zachowujesz się tak dojrzale? - Popatrzył na nią niezadowolony.
- Od kiedy ty przestałeś. - Uniosła delikatnie kąciki ust. Podwinęła nogi i usiadła przodem do niego. - Ibwe, twój ojciec cię zna i chce dobrze dla ciebie.
- A ty co zrobiłabyś na moim miejscu? - Zbliżył się i oparł czoło o jej przymykając powieki.
- Nie jestem na nim, ale wiem, że nie krzywdziłabym tych, którzy nie są niczemu winni. Ta młoda taurenka też pewnie nie jest zachwycona, że ma zgodzić się na zaaranżowany ślub i mieć u swego boku mężczyznę, którego nie zna. - Przyłożyła dłoń do jego policzka i pogłaskała. - Nie bądź na nią zły i nie wyżywaj się na niej.
- Ale co ja mam z tym wszystkim zrobić? - westchnął.
- Na razie? Nic. Przecież ma wyjechać. Wtedy będziesz myślał i rozmawiał z ojcem. - Ciepłe powietrze otuliło jej twarz. - Ibwe...
- A ty wiesz już, co chcesz robić?
- Co masz na myśli? - dopytała, a mężczyzna odsunął się.
- Z własnym życiem. - Popatrzył jej prosto w oczy.
- Zobaczę, co przygotował mi los. Na razie jestem tutaj, ale nie wiem co będzie za miesiąc czy rok.
- Czyli nie zostaniesz?
- Cieszę się, że tu jestem. Życie z Tsaonom i jej dziećmi wiele mnie nauczyło i będę korzystać z każdego dnia tutaj, ale...
- Ale?
- Nie chce tak żyć do końca życia.
- Skinandi. - Złapał ją za dłonie. - Czego pragniesz?
- Gdybym wiedziała już robiłabym to - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Ale ty masz swój cel. Chcesz chronić tych ludzi, więc musisz stanąć na ich czele. Ślub to tylko jedna z kolei rzeczy.
- Chce mieć u boku kobietę...
- Którą kochasz? - Przerwała mu. - Wiem o tym, co się zdarzyło. Odebrano ci miłość, ale nikt nie zabroni pokochać ci drugi raz. Sądzę, że twój ojciec dobrze wie, że nie zaakceptujesz taurenki stąd. Dlatego spojrzał w inną stronę.
- Nic do niej nie czuje - powiedział pewnie.
- Nie znasz jej.
- Ta rozmowa nie ma sensu. - Wstał, a elfka zerwała się za nim.
- Poczekaj. - Złapała go za rękę. - Po prostu bądź przy niej sobą. - Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Zrobię to tylko dlatego, że ty tego chcesz. - Objął ją i przytulił. Modrowłosa uniosła kąciki ust i wtuliła się w niego. Od razu poczuła jak opiera podbródek o jej głowę.
- Chce, żebyś był szczęśliwy - powiedziała cicho, a tauren musnął jej włosy. Przymknęła oczy czując jak z tyłu głowy pojawia się niepokój.
Leżała na swoim posłaniu i patrzyła na sufit. Myślała o wszystkim, co było związane z młodym taurenem. O domysłach Tseony i tym jak sugerowała, że coś między nimi jest. O zachowaniu innych taurenek. Czy oni wszyscy uważali, że oni...
- Głupota - westchnęła. Nie ciągnęło jej do Ibwe. Lubiła go i spędzać z nim czas, ale nigdy nie myślała o nim w taki sposób. Nie potrafiła. Nawet nie chodziło o rasę. Po prostu czuła tego czegoś w stosunku do niego. Nie czuła nic oprócz bezpieczeństwa, gdy ją dotykał. Gdy pomyślała o tym co czuła, gdy Kidlat ją dotykał... Obróciła się na brzuch i skryła twarz w poduszce, czując jak policzki ją palą. Już dawno o nim nie myślała. Co robił, gdzie był? Wspomnienia wróciły, gdy pojawił się elf. Później znowu cisza. Zostawił ją... Przecież, gdyby chciał po nią wrócić, to już dawno byłby tutaj. Poszedł w swoją stronę, a ona musiała iść w swoją. Jednak jednego była pewna. Tą stroną nie był Ibwe, choćby znów miała być sama. Jego nie potrafiłaby wykorzystać i nawet nie chciała. Teraz musiała zrobić wszystko, żeby on ułożył sobie życie i nie zniszczył go przez nią.
Elfka była przed domem. Siedziała na drewnianym pieńku i patrzyła na bawiące się dzieci. Najmłodsza trójka ganiała się. Dwójka pośrednich grała w grę, której nazwy dziewczyna nie pamiętała. Najstarsza z nich też siedziała i obserwowała rodzeństwo przy tym cerując dziurę w sukience najmłodszej siostry. Od razu przeniosła wzrok na taurenkę, która biegła w ich stronę.
- Wyglądasz jakby goniło cię stado pancerników - stwierdziła modrowłosa z lekkim uśmiechem, gdy ta stanęła i próbowała uspokoić oddech.
- Gorzej... To topór.
- Do środka... Szybko! - Pierwsza zerwała się Iyalen. Skinandi pomogła jej z dziećmi i wszystkie skryły się w środku.
- Musisz się przebrać. - Kobieta zaczęła przeszukiwać szafkę. - Nie mogą wiedzieć, że mieszkasz pośród nas. - Skinandi nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Przytaknęła tylko i szybko złożyła stare ubrania, gdy je dostała. Pamiętała syna Agila i jego zachowanie w stosunku do niej. Choć to nie było najgorsze. Teraz bardziej bała się o Tseone i dzieci. Zagrażała im. Gdyby znaleźli ją u niej... Nawet nie chciała o tym myśleć.
Minęły dwa dni, a orki nadal gościli w najlepsze w osadzie. Skinandi siedziała pod oknem, przyglądając się bawiącym się w izbie dzieciom. Usłyszała głosy na zewnątrz, ale nawet nie drgnęła. Zerwała się dopiero, gdy Tseona z córką wpadły do domu. Zatrzasnęła za nimi drzwi i przekręciła zamek.
- Jeszcze się spotkamy - zaśmiał się jeden z orków tuż przy drzwiach i uderzył w nie pięścią. Po tym można były usłyszeć śmiechy dwóch albo trzech, którzy oddalali się.
- Nic wam... - Nie dokończyła, gdy zobaczyła jak taurenka tuli zrozpaczoną córkę do piersi. Skinandi zacisnęła ręce w pięści. Była wściekła, ale bezsilna. Tak samo one. Czemu Hovu Nhem na to pozwalał? Nic nie rozumiała.
Zapadał zmrok, a w izbie brakowało tylko Tsaony. Poszła porozmawiać z wodzem, a roztrzęsiona Iyalen starała się zająć rodzeństwem, choć ręce nadal jej drżały. Skinandi siedziała pod ścianą z podciągniętymi nogami. Jej uszy spięły się, gdy usłyszała dźwięki, które wydobywały się jakby z drzwi. Przeniosła wzrok w tamtą stronę i lekko przechyliła głowę w bok.
- Idźcie do drugiej izby. - Młoda taurenka pogoniła rodzeństwo, a modrowłosa kucnęła i przeszła nieopodal wejścia.
Drzwi zaskrzypiały cicho i otworzyły się.
- Gdzie nasza piękna? - Głos orka odbił się echem, a elfka przyłożyła palec do ust patrząc dziewczynie prosto w oczy.
- Wynoś się z mojego domu! - Ta odpowiedziała pewnie, gdy przekroczył próg. - Nie masz tu czego szukać.
- A kto mi zabroni? Nie widziałem, żeby jakiś mężczyzna bronił go. - Zrobił dwa kroki do przodu, a Iyalen złapała za nóż leżący na stole i wystawiła w jego stronę. - Spokojnie. Przecież ci nic nie zrobię. - Uniósł ręce.
- Wynoś się! - krzyknęła, a Skinandi na kucaka zakradła się dwa kroki bliżej niego.
- Czy nie powinno się ugościć nieznajomych w swym domu? - spytał, znów zbliżając się. Miał dziewczynę prawie na wyciągnięcie rąk.
- Nie zapukałeś i nie poprosiłeś o pozwolenie, żeby wejść. Jesteś intruzem!
- A ty jesteś niewdzięczna. - Złapał ją za nadgarstek i wytrącił nóż. - Powinnaś być wdzięczna, że wojownik topora się tobą zainteresował - syknął i pchnął ją na stół.
- Łapy precz od niej! - Skinandi skoczyła mu na plecy i uwiesiła się na jego szyi, przyduszając go ręką. Zielonoskóry zaczął się miotać i wycofał się pod drzwi. Razem wypadli przed dom, a elfka puściła go, gdy przygniótł ją swoim ciężarem. Zerwała się zaraz za nim, ale drugi ork był już za jej plecami i złapał ją za włosy tuż przy głowie.
- Kogo my tu mamy? - zaśmiał się jej prosto do ucha.
- Puszczaj - warknęła, a drugi ork podszedł do nich i uderzył ją z całej siły w brzuch. Dziewczyna nie mogła złapać oddechu przez chwilę, po czym zakaszlała lekko.
- Fist Bini ucieszy się z takiej niespodzianki, nie sądzisz? - spytał ork trzymający elfkę, a drugi uśmiechnął się wrednie.
- Będziesz dziś krzyczeć i to nie raz, więc oszczędzaj gardło - powiedział łapiąc ją za szczękę, a modrowłosa zawarczała wystawiając zęby.
- Później się z tobą zabawimy. Dowódca ma pierwszeństwo, a później są znalazcy. - Puścił jej włosy i pchnął w stronę środka osady. Skinandi spojrzała tylko na wejście do domu. Iyalen stała w drzwiach przyglądając się temu, a dziewczyna poczuła chwilową ulgę. Przynajmniej ona uniknęła jej losu.
- Fist Bini, mamy dla ciebie niespodziankę! - zawołał ork i pchnął elfkę, która upadła na kolana tuż pod nogi dowódcy, który rozmawiał z Hovu Nhemem. Od razu dostrzegła też Ibwe, który wyszedł na przód, żeby widzieć co się dzieje.
- Elfka? - zdziwił się zielonoskóry o kruczoczarnych włosach. - Nie wspominałeś o niej wodzu. - Zwrócił się do taurena.
- Nie uznałem tego za nic ważnego - odpowiedział nawet nie spoglądając na dziewczynę.
- Nie spędziłbym dwóch nocy sam. - Klepnął wodza w ramię. - Ale skoro już się znalazła, to nadrobimy ten stracony czas. - Inni orkowie zaczęli się cieszyć, a Ibwe wyszedł w ich stronę.
- Nie mogę na to pozwolić - powiedział pewnie, a czarnowłosy przeniósł na niego niezadowolone spojrzenie.
- A to czemu?
- Bo mój pan musi wyrazić zgodę - odpowiedziała Skinandi, nim tauren zdążył się odezwać. Nie mogła stać się ich problemem. Nie mogła narazić całej osady.
- Pan? Podnieść ją. - Orkowie stojący za nią, złapali ją za ramiona i postawili na nogi. Dowódca złapał ją za szczękę i uniósł głowę. - Obroża - powiedział z lekkim uśmiechem. - Przyprowadziliście mi niewolnice? - Zwrócił się do żołnierzy, a ci spięli się.
- Nie sądziliśmy, że elf może być niewolnikiem - odpowiedział niepewnie jeden z nich.
- I rzuciła się na nas - dodał drugi.
- Nie wolno wam tknąć wolnej kobiety - wtrąciła się Skinandi. - Tym bardziej, jeśli ta ma dopiero czternaście lat.
- Więc chroniłaś córkę swojego pana? - dopytał dowódca, a ta zaprzeczyła ruchem głowy. - Więc kim jest twój pan?
- Wy zwiecie go Biruske - odpowiedziała.
- My go tak zwiemy? A ty, jak go zwiesz?
- Kidlat. - Ork zaczął się śmiać.
- Mam uwierzyć, że jesteś niewolnicą tego trolla? Jego imiona mogłaś usłyszeć w jednej z wielu oberży.
- Zwie się Kidlat Asul Anak - powiedziała, a czarnowłosy spoważniał.
- Więc gdzie jest teraz?
- Jestem niewolnicą. Nie zadaje pytań, tylko wykonuje rozkazy. Kazał mi tu zostać do swego powrotu, więc to robię.
- I nie myślałaś o ucieczce, żeby wrócić do swoich? - dopytał patrząc jej prosto w oczy.
- Wtedy byłabym elfem bez honoru, bo moje życie należy do niego. Wolę żyć jako niewolnica, niż uciec z podkulonym ogonem. Nie mogłabym wtedy spojrzeć na swoje odbicie.
- Niespotykane. Elfka ma honor, choć została przeklęta przez swoich. - Zadrwił.
- Nie znają prawdy, więc mogą uważać mnie za kogo chcą. Ja postąpiłam zgodnie ze swoim sumieniem i mój pan wie, że mam więcej honoru niż wszystkie spotkane przez niego elfy razem wzięte.
- Puśćcie ją. Skoro jest niewolnicą nie wolno wam jej tknąć, dopóki Biruske wam nie pozwoli. - Przeniósł wzrok na taurena o kasztanowej sierści. - Nie wiem tylko, jaki ty masz w tym wszystkim udział.
- Kidlat to mój przyjaciel - odpowiedział od razu. - I poprosił, żebym miał na nią oko podczas jego nieobecności.
- Rozumiem - mruknął i przeniósł wzrok na Hovu Nhema.
- Teraz wiesz, dlaczego o niej nie wspominałem. Wiedziałem, że ta informacja nie będzie dla ciebie pożyteczna.
- Racja. Tylko straciliśmy na nią czas. - Dowódca machnął ręką i odszedł z wodzem.
- Ja się nią zajmę - zwrócił się do orków Ibwe, a ci niechętnie puścili dziewczynę. - Idziemy - rozkazał, a ta ruszyła pierwsza. Miała nadzieję, że ork uwierzył w jej słowa.
Skinandi nie odezwała się słowem. Wiedziała, że nie mogła. Gdyby ktoś usłyszał jak swobodnie rozmawia z taurenem... Nawet nie chciała o tym myśleć. Weszła do domu i od razu zobaczyła Iyalen w objęciach matki. Dziewczyna podbiegła do niej i przytuliła.
- Powiedz, że nic ci nie zrobili? - załkała. Modrowłosa mimo że starsza, była mniejsza i niższa od taurenki. Pogłaskała ją tylko po plecach, słysząc jak mężczyzna zamyka drzwi, samemu zostając w środku.
- Nie mogli - powiedziała cicho. - Tobie nic nie jest? - Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy, a jej matka podeszła i zamknęła obie w ramionach.
- Dziękuję Skinandi - szepnęła, a elfka spojrzała na nią i uśmiechnęła się delikatnie. - I tobie Ibwe. - Przeniosła wzrok na taurena. - Że ją ochroniłeś.
- Nie musiałem. Sama świetnie sobie poradziła - odpowiedział, a kobiety zaniemówiły.
- Wracaj do ojca - powiedziała modrowłosa przenosząc wzrok na Ibwe. - Muszą wierzyć w to co powiedziałam.
- Skąd znałaś te zasady? - dopytał przyglądając się jej.
- Kidlat wszystko mi wyjaśnił. W Ax Gund udawałam jego niewolnicę.
- Niewolnicę?! - zdziwiła się Tseona. - Czyli ta obroża...
- Nie noszę jej dla ozdoby.
- Powiem patrolowi, żeby zajrzał tu w nocy. Nie powinni się pojawić, ale wolę mieć pewność. - Wyszedł, a Skinandi odetchnęła lekko.
- To jesteś niewolnicą czy tylko ją udajesz? - dopytała Iyalen, a elfka uśmiechnęła się.
- Wiem jak wykorzystać fakt, że mogę nią być na swoją korzyść.
- Najważniejsze, że nic ci nie jest. - Dziewczyna przytaknęła z lekkim uśmiechem, choć czuła jak drżą jej ręce. Użyła jego imienia... Nie była pewna, czy dobrze postąpiła, ale sam powiedział, żeby nie ściągała obroży. Czy to nie było przyzwolenie? Ratunek, gdy będzie mieć nóż na gardle? A może chodziło o coś zupełnie innego? Teraz jednak nie był czas, żeby o tym myśleć. Za dużo emocji kłębiło się w niej, niczym chmury burzowe. Musiała się uspokoić, a później będzie się zastanawiać. Gdy tylko zniknął orkowie, a w osadzie znów zapanuje spokój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top