Rozdział VI - Oblicza Szczęścia
Skinandi wyprostowała się i poczuła ból w krzyżu. Nie sądziła, że praca fizyczna tak szybko da jej we znaki. Ile była tutaj dni trzy? Cztery? Posłanie było twarde, ale nie chciała narzekać, bo Tsaona wraz z dziećmi wcale nie miała lepszych. Do tego musiała się przyzwyczaić. Dzieci na szczęście też były już w wieku, że same wykonywały najprostsze czynności przynajmniej wokół siebie. Między najstarszym, a najmłodszym była też spora różnica wiekowa, więc najstarsza córka pomagała matce we wszystkich obowiązkach. Samej niewiele brakowało, żeby być już dorosłą kobietą, patrząc na to, że tutejszy wiek sporo się różnił od tego, który obowiązywał u elfów. Kolejny był syn, który codziennie rano wybywał z domu, żeby chodzić na szkolenie. Chciał zająć miejsce swego ojca w osadzie i strzec wszystkich przed nieproszonymi gośćmi. Kolejni dwa synowie mieli kolejno dziewięć i osiem lat. Zazwyczaj trzymali się razem i na wszelkie sposoby próbowali uniknąć obowiązków. Myśleli tylko jak wymknąć się do kolegów, żeby móc się z nimi beztrosko bawić. Sześciolatek chciał iść w śladu starszego z braci i powaga wręcz biła z jego twarzy. Ostatnia była czterolatka, która nigdy nie widziała własnego ojca. Zginął, gdy Tsaona jeszcze nawet nie wiedziała, że jest w ciąży. Dziecko było słodko-gorzką niespodzianką, z którą musiała uporać się kobieta, gdy już została sama. Jednak mała szybko stała się oczkiem w głowie starszej siostry jak i matki.
- Ski! - Elfka obróciła się, gdy mała taurenka objęła jej nogę. Uniosła łeb i wyszczerzyła pożółkłe zęby.
- Ruva... Co tu robisz?
- Szukałam cię. - Modrowłosa uniosła brew przyglądając się dziewczynce. - No bo... - Cofnęła się o krok zakłopotana. - Bo ten...
- Możesz to wykrztusić z siebie?
- Nie masz podejścia do dzieci - stwierdził Ibwe podchodząc do nich.
- Szukał cię! - rzuciła taurenka i uciekła.
- Szukałeś mnie? - dopytała modrowłosa przyglądając się uważnie rozmówcy.
- Chciałem spytać jak sobie radzisz.
- Więc czemu nie spytasz Tsaony? Nie musiałbyś się fatygować aż tutaj - odpowiedziała biorąc kosz z praniem i ruszyła w stronę domu. Wół przewrócił oczami i wypuścił powietrze przez nos. Ruszył za nią zastanawiając się, po co tu właściwie przyszedł. Od kiedy odprowadził ją do taurenki nie miał okazji wpaść na nią. Po co specjalnie fatygował się właśnie dziś?
- Bo chciałem usłyszeć prawdę - powiedział, gdy dorównał jej kroku.
- A jaka jest prawda? - dopytała, a ten zabrał jej kosz z rąk. - Dam sobie radę.
- Dasz, ale widziałem jak się krzywisz przy podnoszeniu go. - Elfka zmrużyła powieki.
- Nie chce litości.
- To nie litość. Skoro idę w tą samą stronę, to mogę go ponieść. - Modrowłosa splotła ręce pod piersiami idąc obok mężczyzny. - Twoje dłonie... - Nie skończył, gdy dziewczyna schowała je za siebie. Jej palce wyglądały jakby od czubków palców aż do kostek, a nawet za nie w zależności od palca, były skryte w cieniu.
- To nie twój interes - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Dobrze wiedziała, co się dzieje ze skórą na jej całym ciele. Ciemniała z dnia na dzień, a same dłonie przy twarz to było nic. Wieczory były dla niej najgorsze. Najpierw widziała swoje odbicie w tafli wody, a później obmywała dwukolorową skórę, która wręcz wywoływała łzy w jej oczach.
- Nie cierpisz mnie za to, że chroniłem swój lud? - Widział jak nagle wyprostowała się, jakby jego słowa poparzyły ją niczym ogień.
- Tego nie powiedziałam. - Uciekła wzrokiem. - Ale nie myśl, że wierzę w twoją troskę. Po prostu mi nie ufasz i wolisz mnie pilnować.
- Spostrzegawcza jesteś. - Uniósł kąciki ust. Czy to nie był powód dla którego tutaj jest? Chciał być pewien, że nie zagraża jego ludziom. Nie miał zamiaru niańczyć jej jak białowłosy.
- Przestałam wierzyć w dobroduszność.
- Więc szukasz innych punktów zaczepienia?
- Więc szukam odpowiedzi, które pokryją się z prawdą.
- Jak uzasadnisz to, że Kidlat ci pomagał? - Zadał pytanie, które zadawał sobie od kiedy tylko tu przybyła. Znał trolla trochę i wiedział, że nie jest obrońcą uciśnionych. Wręcz zazwyczaj zostawał obojętny na kogoś krzywdę. Świata nie naprawi się jednym dobrym uczynkiem, a tylko można narobić sobie wrogów i ściągnąć na głowę jeszcze więcej kłopotów.
- Jego też nie spytałeś? - Posłała mu pojedyncze spojrzenie. Czego on od niej chciał? Czuła się jak na jakimś przesłuchaniu. Rozumiała, że był synem wodza, ale jak ona miała zagrozić jego ludziom? Przecież nawet dobrze noża nie potrafiła w ręce trzymać.
- Spytałem, ale lubię znać wersję dwóch stron.
- Ochronił mnie przed orkiem, więc poprosiłam go o pomoc.
- W zamian za co?
- Informacje o elfach, które będzie chciał znać.
- A jednak cię tutaj porzucił - zasugerował, a modrowłosa przełknęła ślinę.
- Tak. Uznał, że moje informacje nie są warte swej ceny.
- Mimo to przyprowadził cię tutaj, a nie porzucił na pustkowiach.
- Co teraz sugerujesz? - westchnęła.
- Nosisz obroże, ale nie zachowujesz się jak jego własność.
- Orkowie mieli myśleć, że do niego należę.
- Czemu nadal ją nosisz? - Skinandi stanęła i popatrzyła taurenowi w oczy. Nie znała odpowiedzi na pytania, które zadawał. Wręcz sama próbowała to wszystko poukładać sobie w głowie. Czemu Kidlat nie kazał jej ściągać obroży i czemu tego nie zrobiła? Sama chciała znać odpowiedzi na te pytania.
- Powiesz mi, o co ci chodzi? - spytała wymijająco. Nie chciała, żeby dostrzegł jej niepewność i zwątpienie. Robiła coś, bo ktoś jej kazał, czy tym samym nie stawała się niewolnicą? Może o to chodziło trollowi, żeby bezwiednie wykonywała jego polecenia i naprawdę stała się jego własnością?
- Chce wiedzieć coś o osobie, która jest między moimi ludźmi.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Nie potrafiłabym zabić królika, choćby doskwierał mi głów. Nie mówiąc o ludziach, orkach czy taurenach. Życie jest czymś najcenniejszym co mamy i nikt nie powinien go odbierać. - Popatrzyła mu prosto w twarz. Skupiła wzrok na ciemnych tęczówkach, które błyszczały odbijając promienie słońca.
- Wiesz co mnie zastanawia. - Odstawił kosz i stanął przed nią, a ich spojrzenia znów spotkały się. - Jak ktoś tak nieporadny jak ty, miał przedostać się przez ludzkie terytoria?
- Wykorzystałam do tego rodzinę z wozem. - Wół zdziwił się, gdy odpowiedziała niemal od razu. - Wcześniej uciekałam przed kimś, więc mój strój, w którym biegłam przez las, potwierdził moją wersję, którą trochę podkoloryzowałam. Strój kapłanki też zrobił swoje, więc nie wątpili w moje słowa. Przebyłam z nimi większość drogi, a później zdobyłam to. - Poruszyła płaszczem. - Kaptur i noc mi sprzyjały.
- Rozumiem. - Uniósł lekko kąciki ust. Czyli jednak nie była taką ofiarą losu jak na początku sądził.
- Czyli pójdziesz zająć się swoimi sprawami? - Wzięła kosz i ruszyła dalej, a mężczyzna odetchnął. Zaczął się zastanawiać jak Kidlat wytrzymał z tak upartym stworzeniem.
Skinandi podeszła do sznurków tuż koło chaty i zaczęła rozwieszać mokre ubrania i materiały, które miały się nimi stać. Była wściekła i miała ochotę wygarnąć Ibwe parę rzeczy. Co on sobie myślał?! Nie dość, że patrzył na nią jakby był od niej lepszy, to jeszcze cały czas szukał powodów, żeby się jej stąd pozbyć. Może nie umiała za wiele i wszystko trzeba było pokazać jej palce, ale starała się pomóc Tsaonie jak tylko mogła. Czym sobie zasłużyła na takie traktowanie? Może nie była jedną z nich, może... Przecież nie była tylko problemem. Gdyby tak było to Kidlat nie przyprowadziłby jej ty.
- Coś się stało? - spytała taurenka podchodząc do elfki. W jednej chwili widziała niemal pioruny w jej oczach, którymi pewnie rzucałaby, gdyby mogła, żeby po zaledwie chwili zobaczyć w ich miejscu smutek i niemal łzy. - Wyglądasz na zdenerwowaną.
- Bo jestem - mruknęła.
- Ktoś coś powiedział? - dopytała podchodząc do niej i kładąc rękę na ramieniu.
- Przestań proszę. - Spojrzała na nią. - Nie jestem twoim dzieckiem.
- Nie. - Uśmiechnęła się. - Ale nie pytam cię jako dziecka, tylko jak przyjaciółkę.
- Słucham? - zdziwiła się Skinandi. Czy ona nazwała ją przyjaciółką?
- Może jeszcze nie, ale miło mieć inną kobietę obok, z którą można porozmawiać.
- Mamo! - Chłopiec o brązowo-czerwonej sierści podbiegł do nich. - Mogę iść do Svosve? Tato zrobił mu proce i...
- Idź. - Wtrąciła się taurenka, a zadowolone dziecko uciekło. - Nie pamięta go - powiedziała ciszej. Modrowłosa patrzyła na chłopca, ale szybko przeniosła spojrzenie na kobietę. Było widać, że jest jej ciężko zajmować się wszystkim samej, ale robiła to dla dzieci, które były jej jedynym celem w życiu. Pomyślała o młodszej siostrze. Mówiła tylko o kapłankach, którą pragnęła zostać. Gdy nie wybrano jej płakała całymi nocami.
- Tsaona... - Złapała jej dłoń, a ta zacisnęła palce. Pociągnęła nosem, po czym przeniosła spojrzenie na dziewczynę.
- Powieśmy to pranie i zajmijmy się obiadem - zaproponowała z lekkim uśmiechem, a elfka przytaknęła. Nigdy nie widziała tak silnej kobiety, która wzięłaby wszystko na swoje barki. Która uśmiechała się przez łzy, tylko żeby dzieci nie dostrzegły jej smutku. Straciła ukochanego, męża i ojca swoich dzieci. Sama musiała zająć się domem, ogródkiem i zwierzętami, które teraz trzymała u sąsiadów, bo jej mała obora już się do tego nie nadawała. Była sama i miała tak niewiele, a mimo to potrafiła z uśmiechem dziękować Bogom, za to co ma. Elfka wręcz podziwiała ją za to. Potrafiła znaleźć radość wśród trosk, obowiązków i problemów, którymi obdarowywało ją życie.
Hovu Nhem stał przyglądając się dwóm tak różnym kobietą. Mocno ściskał palce na długim kiju, który pomagał mu w poruszaniu się.
- Co tu robisz ojcze? - Podszedł do mężczyzny młody tauren.
- Patrzę na naszą gąsienicę.
- Gąsienice? - zdziwił się.
- Ona się przepoczwarza. - Oparła ciężar na obolałej nodze, ale szybko musiał ją zmienić. - O ilu elfach słyszałeś, którzy wyrzekli się własnej rasy? O ilu istotach, które to zrobiły?
- Przestań odpowiadać pytaniami. To wcale nie pomaga - westchnął dobrze znając ojca i jego zagrywki.
- Ona nie wie kim jest. Czego pragnie czy nawet co może zrobić, a co nie. Zawahała się. - Ibwe przeniósł na nią spojrzenie. - Nie wiedziała czy powinna zareagować czy nie, gdy Tsaona była bliska płaczu.
- Po co mi o tym mówisz?
- Bo ty byłeś tak samo zagubiony jak ona, mój synu. Kidlat pomógł jej, bo też to dostrzegł. Ona nie wie kim jest, a naszym zadaniem jest jej pomóc.
- Masz na myśli mnie? - Przeniósł wzrok na ojca. Najpierw białowłosy, a teraz jego własny ojciec chciał, żeby trzymał się blisko kobiety, którą miał ochotę udusić po wymienieniu zaledwie kilku słów.
- Nie mogę prosić nikogo innego. Zainteresowanie ze strony innych taurenów uznałaby jako zaloty. Ty masz dobry powód, żeby pojawiać się obok.
- Jest uparta i uważa, że ją szpieguje - odpowiedział chcąc uniknąć tej odpowiedzialności. Nie miał zamiaru się z nią użerać. W to ojciec go nie wrobi.
- A nie robisz tego? - zaśmiał się stary wół i zaczął iść w stronę domu.
- Czemu ty i Kidlat tak pchacie mnie w jej stronę? - spytał wyrównując z nim kroku. Miał dość tych gierek.
- Bo obaj wiemy, że tylko ty możesz ją zrozumieć. Z Kidlatem nie przybywała długo, a potrafili zrozumieć się bez słów. Dopuściła go do siebie, więc i ciebie zaakceptuje.
- Mnie i Kidlata popatrzył ogień.
- Więc dowiedz się co było jej płomieniem.
- Jeśli zostanie na tych ziemiach, to poczuje prawdziwy ogień. - Hovu Nhem stanął na jego słowa.
- Więc chroń ją i nie pozwól, żeby ją dosięgnął.
- Więc moim głównym zdaniem nie jest znalezienie sobie żony i spłodzenie dzieci? - spytał wypuszczając zły powietrze przez nozdrza. Czemu znowu wszystko lądowało na jego barkach?
- Nie pogodziłeś się jeszcze ze stratą. Widzę to, choć wykonujesz swe obowiązki sumiennie. - Uśmiechnął się lekko przyglądając się synowi. - Pomóż jej i sam sobie przypomnij kim byłeś. Wtedy wrócimy do rozmowy o moich wnukach. - Klepnął ręką w ramię syna i odszedł. Ibwe odetchnął i spojrzał za siebie. Był już za daleko, żeby zobaczyć elfkę. Czy tylko on nie dostrzegał w niej czegoś, co widzą jego ojciec i Kidlat?
Dni powoli mijały, a Skinandi czuła się swobodniej w obecności taurenki i jej dzieci. Musiała przyznać, że takie podejście do rodziny podobało jej się dużo bardziej niż to, w którym sama została wychowana. Tu dzieci mogły bawić się jak chcą, a śmiech często wypełniał dom. Brudne ciuchy też nie były niczym, co wywołałoby niezadowolenie Tsaony. Modrowłosa podziwiała tą kobietę. Była w stanie oddać wszystko dzieciom, aby tylko zobaczyć ich radość, nie wymagając niczego w zamian. Robiła wszystko, żeby nie odczuły braku ojca, który zginął w obronie osady.
Dziś jednak znów musiała spędzić czas z taurenem, któremu przy ostatniej rozmowie omal nie rzuciła się do gardła. Miał zreperować dach w domu i od razu doprowadzić oborę do porządku, żeby zaoszczędzić Tsaonie czas na spacery do domostwa, w którym przebywały jej zwierzęta. Elfka trzymała łatę czekając na kolejne polecenia woła, który widocznie się z czymś męczył. Przyglądała się mu myśląc nad tym, co trudnego mogło być w naprawie takiego dachu.
- Przydałabyś się na coś, a nie tylko stoisz i patrzysz - warknął zły, a dziewczyna uniosła brew.
- Przed chwilą stwierdziłeś, żebym ci nie przeszkadzała - odpowiedziała urażona jego słowami.
- Bo twoje głupie pytania w niczym mi nie pomogłyby, tylko mnie denerwowały.
- Denerwuje cię fakt, że nie umiesz czegoś zrobić. Chyba że mam tak wkurzający ton głosu, że drażni twoje uszy. - Po tych słowach zobaczyła jego wściekłe spojrzenie.
- Jak jesteś taka mądra i potrafisz kłapać językiem to właź na dach. - Elfka obdarowała go wrednym uśmiechem i weszła do środka nim zdążył coś powiedzieć. Ten odetchnął myśląc o tym, że jedyna drabina po której mogła wejść to ta, na której właśnie stoi, ale postanowił poczekać aż zrobi z siebie idiotkę. Oparł się bokiem o dach budynku i nasłuchiwał odgłosów ze środka. W tym czasie Skinandi ustawiła skrzynki tak, jak dzień wcześniej, gdy taurenka poprosiła ją o sprawdzenie dachu jako tą lżejszą. Weszła na nie i otworzyła małą klapę przez którą podciągnęła się na dach.
- Więc w czym ci pomóc? - spytała siadając na najwyższej płatwie i opierając stopy o prostopadłe krokwie. Mężczyzna uniósł brew i przenosząc na nią spojrzenie po czym zaczął się cicho śmiać.
- Może ty pomyliłaś elfy - zasugerował. - Skoro skaczesz po dachach, to powinnaś być leśną, a nie nocną elfką.
- Zabawne - mruknęła, a Ibwe szybko uspokoił się widząc jej minę.
- Wybacz. Nie chciałem cię urazić. - Od razu sprostował, a elfka popatrzyła na niego niezadowolona.
- A ty nie czułbyś się urażony, gdybym przyrównała cię do orka?
- Czyli masz mnie za niewychowanego wieprza? - Oparł się obiema rękami o dach patrząc prosto na nią.
- Gburowatego woła, który myśli, że wszystkie rozumy pozjadał - odpowiedziała przyglądając mu się. Dziś nie zachowywał się tak jak ostatnio. Nie zadawał pytań i nie obserwował każdego jej kroku i ruchu. Patrzył na nią dopiero teraz, gdy zaczęli rozmawiać. Co się zmieniło od tamtego dnia, gdy niosła pranie?
- Czy nie taki powinien być przyszły wódz? - Zadał kolejne pytanie, będąc ciekawym, co odpowie. Słyszał już tyle zdań o tym jaki powinien być wódz, że kolejna nic nie zmieni, jednak danie jej pola do przedstawienia swojego punktu widzenia, mogła pomóc mu poznać ją i tego jak ona widzi otaczający ją świat.
- Nie wiem jaki powinien być wódź taurenów, jednak żadna osoba, która ma władzę nie powinna jej nadużywać. Nie powinna stawiać się nad swoim ludem i uważać się za mądrzejszego od nich. Powinno się słuchać tych, którzy mają coś do powiedzenia i żyć w przekonaniu, że każdy kolejny dzień może pokazać nam, że wiedza, którą posiadamy to zaledwie ziarenko tego, co powinniśmy wiedzieć - odpowiedziała i zobaczyła uśmiech na twarzy mężczyzny. Teraz to już w ogóle była zbita z tropu.
- Mądre słowa jak na tak młodą osobę - stwierdził i wystawił młotek w jej stronę. - Skoro masz coś w głowie, to teraz trzeba nauczyć cię kilku praktycznych rzeczy. - Dziewczyna zamrugała zdziwiona, ale wzięła narzędzie. Później słuchała uważnie taurena i wykonywała jego polecenia.
Skinandi siedziała na kocu przyglądając się dwójce najmłodszych dzieci. Myślała o wczorajszym dniu i tym jak współpracowała z taurenem. Myślała też o słowach, które padły wcześniej. Miała coś w głowie? Siedziała nad książkami, ale to co powiedziała było jej subiektywnym spostrzeżeniem i opinią. Gdyby powiedziała to pośród elfów pewnie usłyszałaby tylko o powściągnięciu języka i o tym co wypada. Ocknęła się z zamyślenia, gdy taurenka szturchnęła ją lekko.
- Zauważyłaś, że Ibwe pojawia się zawsze tam, gdzie ty jesteś? - spytała cicho, a dziewczyna zmarszczyła brwi. Wolała podziwiać piasek i zielone rośliny, których nie spodziewała się ujrzeć, niż myśleć o mężczyźnie, którego dziś nie liczyła, że zobaczy. Zwróciła uwagę na to, że gdy przechodził przez osadę, wszystkie młode taurenki podążały za nim wzrokiem lub zaczynały szeptać, chichocząc pod nosem. Był jednym z najważniejszych taurenów. W końcu był synem wodza, choć on sam zachowywał się, jakby był jednym z wielu. Nie traktował ludzi z góry, tylko ze względu na swoje urodzenie. Przeniosła wzrok na woła, który zbliżał się do nich. Z ciekawością przyglądała się taureną. Wszystkie rasy porównywała do ludzi, bo w każdej można było znaleźć ich cechy. Kopyta zamiast stóp i zarośnięte łydki. Później uda i tułów niczym ludzki, choć dużo lepiej zbudowany, tak jak u orków. Woły miały też cztery palce jak orkowie. Jeden mniej niż ludzie, ale zawsze jeden więcej niż trolle. Plecy i ramiona obrośnięte sierścią, u Ibwe kasztanową, która kontrastowała ze skórą w kolorze popiołu. Najbardziej wyróżniała się głowa, która wyglądała niczym woła. Stąd te porównania do tych zwierząt. Rogi, podłużny pysk i dwa rzędy potężnych zębów. Do tego odznaczający się nos, którym często wypuszczali powietrze, gdy byli źli. Jak parskające zwierzęta i choć to porównanie nie było na miejscu, to zapadło jej w pamięć.
- Powinnyście wrócić do osady - powiedział mężczyzna bez ogródek. - Ktoś znowu wszedł na nasze ziemię i zwierzęta mogą być niespokojne.
- Już się zbieramy - odpowiedziała Tsaona, a modrowłosa wstała z lekkim westchnieniem i rozciągnęła się wystawiając ręce w górę. - Dzieci! - krzyknęła, a zaraz pojawili się dwaj średni synowie. Na najmłodszego z braci też długo nie trzeba było czekać. - Gdzie Ruva? - Kobieta zaczęła się rozglądać.
- Znajdę ją - odezwała się Skinandi, nim tauren zdążył coś powiedzieć. - Wracaj do domu.
- Ale...
- Pójdę z nią. - Wszedł jej między słowa mężczyzna. Elfka nie była z tego powodu zachwycona, ale widząc zdenerwowanie taurenki przytaknęła lekko głową i uśmiechnęła się uspokajająco.
- No dobrze. - Kobieta uniosła lekko kąciki ust. - Chodźmy. Przygotujemy kolacje. - Odeszła ze swoimi pociechami. Elfka posłała Ibwe tylko jedno spojrzenie i ruszyła w stronę, gdzie ostatnio widziała dziewczynkę.
- Czasem myślę, że masz dwie twarze. - Tauren podążył za nią, a modrowłosa uśmiechnęła się wrednie.
- Słucham.
- Jedną dla mnie, a drugą dla całej reszty.
- Jestem aż tak zła?
- Nie, ale chcesz, żebym tak uważał. - Elfkę zamurowało. Jednak nie przez słowa woła. - Skina... - Nie dokończył, bo modrowłosa podeszła do małej maskotki, która leżała na ziemi.
- Ruva! - krzyknęła rozglądając się. Ibwe od razu podszedł do niej i zaczął wodzić wzrokiem po ziemi. Na piasku zawsze zostają ślady.
- Tędy. - Ruszył na lewo, a dziewczyna podążyła za nim. Czuła jak żołądek jej się zaciska i robi się jej niedobrze. Czterolatka sama na pustkowiu... Miała ochotę iść i krzyczeć za nią, ale skoro Ibwe podążał jej tropem w ciszy, wolała nie narzucać się. Była pewna, że wie lepiej o robić w takiej sytuacji.
Stanęli, gdy zobaczyli taurenke zbierającą kwiaty kaktusa, a kawałek za nią stwora, który zakradał się do swojej zdobyczy. Mężczyzna złapał elfke zakrywając jej usta, gdy ta chciała zawołać dziecko. - Jeśli krzykniesz, to rzuci się na nią. Musimy dobiec przed nią, ale to niemożliwe. - Skinandi musiała odetchnąć przez nos kilka razy nim uspokoiła się i przetworzyła jego słowa. Jedyne o czym teraz myślała, to, że musi ochronić dziecko. Uniosła rękę i delikatnie stuknęła w jego dłoń, którą nadal zakrywał jej usta.
- Dam radę - powiedziała cicho, gdy ją oswobodził. - Ja ochronie Ruve, a ty zajmij się zwierzęciem. - Ruszyła nim tauren zdążył coś odpowiedzieć. Jej chód był niczym szmer piasku poruszanego przez wiatr. Jego ciężkie kopyta narobiłyby hałasu, a tak pancernik piaskowy wciąż był skupiony na swoim celu.
Łowca dostrzegł nieproszonego gościa w ostatniej chwili i skoczył na dziecko. Skinandi udało się jednak złapać małą pod pachy i przeturlać się w bok. Zwierz otrzepał pysk, który wpadł mu w piasek i strzepał się niczym pies. Wyglądał jak żółw, choć jego pysk był bardziej jaszczurowaty. Wypukłość na plecach była pokryta ogromnymi łuskami, które były trwalsze od skał, a na końcu ogona były ostre płytki.
- Uciekaj do domu Ruve - szepnęła i odepchnęła dziewczynkę. - Ej! Tu jestem! - krzyknęła próbując skupić uwagę na sobie. Nie miała pojęcia z czym ma do czynienia. Słyszała tylko pogłoski o tym, co teraz stało tuż przed nią. Patrzyła zwierzęciu prosto w oczy, tylko kątem oka obserwując cień dziecka, które po cichu chciało się przemknąć.
Pancernik zasyczał na nią, ale szybko przeniósł wzrok na małą taurenka, która się oddalała.
- Mierz się z kimś... - Podniosła kamień. - Swoich rozmiarów - dokończyła i rzuciła prosto w głowę zwierzowi. Wściekłe spojrzenie od razu przeniosło się na nią, a ona jedyne co mogła zrobić to przełknąć ślinę. Co ona właściwie robiła? Przecież nie miała walczyć z tym zwierzęciem. Była bezbronna jak dziecko, któremu pomogła.
Odskoczyła do tyłu, a później w bok. Sama zaczęła uciekać, gdy Ruva była już w bezpiecznej odległości. Wtedy coś podcięło jej nogi i tylko ręce uchroniły ją przed wpadnięciem twarzą w piach. Obróciła głowę i od razu obróciła się przodem do stwora, nadal pozostając na ziemi, ale unikając ogona, który uderzył w piach. Pancernik ryknął i zamachnął się drugi raz. Jednak drugi okrzyk był głośniejszy, a kolano taurena uderzyło w bok zwierza, które przewaliło się po ziemi, po czym zerwało się na nogi.
- Wstawaj! - Ibwe posłał tylko pojedyncze spojrzenie elfce, która niemal od razu stanęła na równe nogi. Pancernik ruszył na nich, a mężczyzna wyciągnął nóż napinając mięśnie. Ostrze przejechało po głowie zwierzęcia, które mimo braku łusek, było twarde jak kamień. To cofnęło się i zaczęło okrążać dwójkę obcych, które odebrało jej zdobycz i teraz samo miało się nią stać. Skinandi stanęła przy mężczyźnie, opierając się plecami o jego plecy.
- Czy ten nóż w ogóle go zrani? - spytała szukając jakiegoś sposobu, żeby wyjść z tej sytuacji cało. Teraz była pewna, że nie tylko ona nie przemyślała tego, co robi.
- Tylko gardło i podbrzusze. Reszta ciała jest zbyt twarda.
- To jaki masz plan?
- Ty uciekaj, a ja odwrócę jego uwagę.
- To żaden plan - odpowiedziała niezadowolona, a zwierzę stanęło na przeciwko jej. - Odskocz w lewo na mój znak - powiedziała cicho, sama odchyliła ciało w drugą stronę, co zwierz od razu wyłapał.
- Jesteś...
- Skacz! - krzyknęła, gdy stwor rzucił się na nią i oboje skoczyli w lewo. Ibwe od razu obrócił się w stronę pancernika, który machnął ogonem w powietrzu.
- Co chcesz osiągnąć? - spytał cicho.
- Hmm? - Posłała mu pojedyncze spojrzenie. - To on nas sprawdzał. Chciał zobaczyć, czy obronie się, czy odskoczę, pozwalając zaatakować ciebie. Tego chyba się nie spodziewał.
- Chce nas przechytrzyć. - Przeniósł wzrok na zwierza. Był zły, że nie wziął ze sobą żadnej broni.
- Uda mu się, jeśli czegoś szybko nie wymyślimy. - Spojrzeli sobie w oczy, choć szybko skupili się na pancerniku, który ruszył w ich stronę.
- Jeśli ruszy za mną, to będę robić za przynętę, dopóki czegoś nie wymyślisz - szepnęła i odskoczyła w prawo, żeby uniknąć zębów bestii. Rozdzieliła ich i ruszyła za taurenem. W głowie modrowłosej od razu pojawiła się myśl, że zwierzę atakuje najpierw tego, kogo odbiera za zagrożenie. Ibwe odskoczył dwa razy i przyklęknął na jednym kolanie. Skinandi od razu zauważyła krew na jego nodze. Pancernik musiał go dopaść ogonem. - Niech cię - mruknęła pod nosem i ruszyła biegiem w ich stronę. Zwierz znów szykował się do ataku, gdy poczuł jak coś znajduje się na nim. - Nawet o tym nie myśl - warknęła łapiąc się palcami za głębienie między pancerzami, a skórą głowy. Sięgnęła prawą ręką do jego oczu i przejechała pazurami po jego gałce, a stwór zaczął wierzgać cofając się o dwa kroki.
- Ogon! - krzyknął tauren, a elfka od razu zorientowała się, że tej części ciała nie wzięła pod uwagę w swoim planie. Odbiła się stopami od pancerza i wylądowała na piasku obok stwora, a jego ogon odbił się od pancerza. Wepchnęła mocniej palce i znów uskoczyła przed ogonem. Ten uderzył w bok jaszczura raniąc go, a elfka wylądowała na jego grzbiecie. - Pociągnij go, żeby stanął na tylnych łapach!
- Myślisz, że to takie proste?! - Znów uskoczyła, a jedna dłoń wysunęła jej się z dziury.
- Uważaj! - Dziewczyna odskoczyła od pancernika, a ten ruszył za nią, ale tauren nadepnął jego ogon. Zwierz obrócił się i rzucił zębami na mężczyznę. Ten złapał go za pysk i wbił nóż tuż przy przedniej łapie. Cofnął się, gdy ogon wyśliznął się spod jego kopyta. Odepchnął jaszczura, gdy ten znów skoczył na niego.
- Ibwe! - krzyknęła, nie wierząc co widzi. Ogon jaszczura wbił się w brzuch taurena, w tym samym czasie, co jego nóż w gardło zwierzęcia. Pancernik padł na ziemię martwy, a mężczyzna przykląkł i złapał się za brzuch. - I po co zgrywałeś bohatera?! - Elfka warknęła na niego, a ten uniósł kąciki ust.
- Nawet teraz nie potrafisz być miła.
- Mam być miła, bo dałeś się zabić?! - Przytrzymała go, gdy chciał wstać. - Kładź się. Musimy cię opatrzyć.
- Nie mam zamiaru tu umrzeć.
- Wolisz skonać wracając do osady?
- Nie mam zamiaru dziś umierać. - Wstał, a Skinandi przewróciła oczami. Nie była pewna czy tylko wół stojący przed nią jest uparty jak osioł, czy każdy mężczyzna tak ma.
- Umrzesz. Nawet jeśli dojdziesz do wioski, to tam nie zdołają ci pomóc. Stracisz w tym czasie za dużo krwi.
- Więc mam zostać tu? - Popatrzył jej prosto w oczy. - Może ty mi pomożesz? - Dziewczyna przełknęła ślinę i opuściła głowę. - Więc zejdź mi z drogi. - Modrowłosa spojrzała na swoje dłonie. Obie były już fioletowe. Straciły swój jasny, lawendowy kolor.
- Ibwe... - Zacisnęła je w pięści. Przecież nie mogła dać mu umrzeć. Był wkurzający, ale nie był złą osobą. Dbał o ludzi w osadzie. Chciał dla wszystkich jak najlepiej. - Pomogę ci. - Tauren stanął i spojrzał na nią. Nie był pewny czy słońce jej przygrzało, czy emocje związane z walką jeszcze jej nie przeszły. - Wiem jak ci pomóc.
- Sama stwierdziłaś, że nie można mi pomóc - odpowiedział i poczuł krew zbierającą się w ustach. Zaczął kaszleć i przyklęknął, żeby złagodzić ból. Zdziwił się widząc twarz dziewczyny tuż przed sobą. - Ski... - Zamilkł, gdy jej oczy rozbłysły. Nie potrafił oderwać spojrzenia od jej błyszczących tęczówek. Nie zważał na ciepło, które zaczęło palić jego brzuch. Przyłożył dłoń do jej policzka. - Co się... - Otworzył szerzej oczy czując jakby ogień trawił jego brzuch. Padł na ziemię tracąc przytomność, a Skinandi popatrzyła na niego i delikatnie uniosła kąciki ust.
- Przepraszam - szepnęła i przyłożyła dłoń do jego czoła. - Jesteś rozpalony, więc muszę zająć się i tym. - Jej tęczówki znów się rozjaśniły, a jej palce przymykały od rany do rany, dając im czas na zaleczenie się. Gdy skończyła z brzuchem i nogą przeniosła wzrok na jego twarz. Przyłożyła dłoń do jego policzka czując rosnący strach gdzieś w głębi w sobie. Nikomu nie miała o tym mówić, a tym bardziej pokazywać co potrafi. - Życie za życie - powiedziała cicho i usiadła obok niego. Patrzyła na swoje dłonie, gdy pojedyncze łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Mroczny elf leczący taurenów zamiast swoich. Kapłanka, która była nadzieją dla swoich stała się zdrajczynią. Dlaczego nie pozwolili jej pomagać? Dlaczego wymagali od niej aż tak wielkiego poświęcenia?
Ibwe zmarszczył brwi czując twardą ziemię pod plecami. Nie rozumiał, gdzie jest i co gorsze co się stało. Pamiętał walkę z pancernikiem... Przyłożył rękę do skroni czując ból.
- Wybacz. Byłeś za ciężki, żeby gdziekolwiek cię przenieść. - Mężczyzna otworzył powieki słysząc jej głos i usiadł. Od razu zakręciło mu się w głowie, ale jej dłonie przytrzymały go. Przeniósł spojrzenie na jej twarz i zatrzymał się na platynowych tęczówkach.
- Co ty... - Cofnął się i dotknął brzucha. Nie było na nim śladu rany. Zaledwie zakrzepnięta krew, ale ani śladu po ogonie zwierzęcia.
- Ibwe, uspokój się. - Wystawiła dłonie w jego stronę.
- Nie zbliżaj się. - Zerwał się na równe nogi. - Kim ty jesteś?! - Elfka opuściła głowę. Wiedziała, że nie przyjmie tego ze spokojem, ale jak teraz miała mu to wytłumaczyć?
- Miałam dać ci umrzeć? - spytała cicho. Tauren milczał przez chwilę.
- Jak to możliwe? - spytał, a dziewczyna odetchnęła.
- Usiądź.
- Wolę zostać tu gdzie jestem.
- Skoro tak. - Sama wstała i skierowała wzrok w stronę osady. - Dawne kapłanki miały dar. Potrafiły leczyć. - Tauren otworzył szerzej oczy. Przecież to nie mogła być prawda. Nikt nie mógł mieć takiej mocy. Nikt nie miał jej na tyle, żeby przeciwstawiać się śmierci. - Teraz prawie znikł, ale wciąż rodzą się kobiety z tym darem. - Uniosła dłoń przenosząc na nią wzrok. - Jesteś jedynym, który o tym wie, oprócz wtajemniczonych nocnych elfów. - Zacisnęła pięść i przeniosła na niego wzrok. - Ibwe, proszę. Nie mów o tym nikomu.
- Nie rozumiem. - Pokręcił głową na boki. To wszystko było dla niego za dużo. Wciąż miał w głowie to, że miał umrzeć. Doszłoby do tego, gdyby nie elfka, która stała na przeciwko niego i patrzyła na niego niczym pies proszący o resztki. - Czemu uciekłaś, skoro mogłaś pomóc swojemu ludowi?! - prawie krzyknął, samemu nie rozumiejąc, czemu zdał akurat to pytanie, ale z drugiej strony, gdy się pojawiło, nie potrafił wyrzucić go z głowy.
- Chciałam pomóc, ale oni oczekiwali ode mnie czego innego. - Opuściła spojrzenie. - Gdy byłam mała, moja siostra się zraniła - zaczęła cicho. - Płakała, więc przyłożyłam dłoń do rany i powiedziałam, że wszystko będzie dobrze i że zaraz przestanie ją boleć. Gdy moja matka się dowiedziała... - Ugryzła się w policzek. - Zabroniła mi o tym komukolwiek mówić, więc i tak zrobiłam. Wybranie mnie na kapłankę było tylko kwestią czasu.
- Co jest takiego złego w pomaganiu ludziom? - wtrącił się, nie mogąc pojąć do czego dąży.
- Wiesz co zdziwiło Kidlata najbardziej, gdy dostrzegł tatuaż na moim karku? - Wół otworzył szerzej oczy. Troll od początku wiedział? - Mój wiek - dokończyła widząc jego zamyślenie. - Kapłanki, które mogą opuścić świątynie, nie mogą już rodzic dzieci.
- Dzie... - Nie dokończył czując jak robi mu się niedobrze. Patrzył na młodą elfkę i nie wyobrażał sobie...
- Jestem dla nich tylko klaczą rozpłodową, Ibwe. - Pokręciła głową na boki. - Chodzi tylko o moją krew i to co mogę im dać. - Przymknęła oczy. - Świątynia to więzienie... Tam jesteś ich własnością. Masz robić co chcą i myśleć jak chcą. Gdy tego nie robisz, słyszysz, że możesz odejść. Możesz napiętnować siebie i swoją rodzinę. - Splotła ręce pod piersiami zaciskając palce na ramionach. - Elf musi być idealny - zaczęła cicho. - Elf musi być posłuszny. Może robić tylko to, co przystoi i zachowywać się tak, jak opisuje to etykieta. - Zaśmiała się nerwowo. Przecież to wszystko było teraz tak czytelne jak strona w księdze. - Wiesz... Teraz zdaje sobie sprawę, że nigdy nie widziałam elfa, który odstawałby od tej normy. Nawet jako dzieci byłyśmy wyglądać i zachowywać się tak jak nam kazano.
- Sugerujesz, że ich zabijają? - spytał Tauren próbując poukładać sobie wszystko w głowie.
- Myślę o tym ile kobieta może mieć dzieci. - Posłała mu tylko pojedyncze spojrzenie. - W świątyni są trzy rzędy budynków. Jeden dla młodych elfek, które mają zajść w ciążę. Drugi dla tych, które już są i trzeci dla tych, które już nie mogą.
- A gdzie te, które je wychowują?
- Nie od tego są kapłanki - odpowiedziała cicho.
- Każą wam rodzić dzieci i nie pozwalają wam ich wychować?
- Mówiłam. - Uciekła spojrzeniem w drugą stronę. - Robią z ciebie klacz, a nie matkę. - Ibwe otworzył szerzej oczy. Jak można było tak traktować swoich rodaków? Było jednak coś jeszcze co zaprzątało jego głowę.
- Powiedz do czego dążyłaś zaczynając ten temat. - Elfka odetchnęła i przytaknęła lekko głową.
- Kapłankami zostają kobiety, które mają w sobie krew dawnych kapłanek. Ich dzieci oddawane są do dobrze usytuowanych rodzin, które mają je wychować. - Przymknęła oczy, zarzucając sobie głupotę w myślach. Czemu nie pomyślała o tym wcześniej?! - Ale zapewne rodzą nie tylko kobiety, a straż, która ma nas chronić, też jest wybierana.
- Oni też mają w sobie krew kapłanek, ale... - Urwał, ale szybko zebrał się w sobie. - Przecież w takiej kolei rzeczy brat może sypiać z siostrą. Mogą być zrodzeni z jednej matki!
- Wiem - odpowiedziała cicho.
- Przecież dzieci z takich związków rodzą się napiętnowane, przecież... - Nie rozumiał czemu targają nim takie emocje, ale gdy pomyślał, że ktoś miał potraktować tak jakąkolwiek kobietę. Nie zważał teraz na rasę. Zadaniem mężczyzn było opiekowanie się nimi. Dbanie o nie i ich bezpieczeństwo, żeby te mogły w spokoju wypełniać swoje obowiązki.
- Elf musi być idealny - wydusiła modrowłosa czując jak dławi ją płacz. Ile dzieci pozbyli się? Ile ona miała szczęścia, że nie była jednym z nich? Czemu to wszystko musiało się dziać.
- Skinandi... - Uniosła głowę i zdziwiła się widząc go tuż obok. Tauren objął ją ramieniem i przytulił do siebie. - Płacz. Poczujesz się lepiej. - Zaprzeczyła ruchem głowy, ale łzy same napłynęły jej do oczu. Oparła czoło o jego pierś i przymknęła powieki pozwalając wydostać się pojedynczym kroplą. Ibwe wahał się przez chwilę, ale podniósł dłoń i przejechał po jej głowie. - Tu nikt cię nie znajdzie - szepnął głaskając ją po włosach. Patrzył na nią z góry czując jak kruchym stworzeniem jest. Zrozumiał też słowa ojca. Nie ważne była przyczyna ognia, która nas wypalał. Płomienie były te same i zadawały taki sam ból i rany.
Wrócili do osady, a tauren ciągnął za sobą pancernika.
- Ski! - Ruva podbiegła do elfki i przytuliła się do jej nogi. Modrowłosa spojrzała na mężczyznę, który lekko uniósł kącik ust, po czym wzięła dziewczynkę na ręce, a ta ucieszona objęła jej szyję i wtuliła się.
- Długo wam się zeszło - stwierdził Hovu Nhem wychodząc im na przeciw.
- Coś nas zatrzymało - odpowiedziała tauren i zrzucił ogon z ramion.
- Ski mnie uratowała! - Ucieszyła się mała.
- Doprawdy? - Wódz przeniósł swoje czujne spojrzenie na modrowłosom, która od razu uciekła wzrokiem.
- Odwróciłam tylko uwagę zwierzęcia. - Starszy mężczyzna przeniósł wzrok na syna.
- Długo, żeby teraz opowiadać. - Machnął ręką. - A musimy się zająć nim. - Wskazał na pancernika. - Jestem za rozpaleniem ogniska w środku osady. Powinnyśmy świętować to, że Ruva jest wśród nas. - Roztrzepał lekko włosy małej, która zaczęła chichotać.
- Przygotuje kaszę - zaproponowała jedna z taurenek.
- A ja przygotuję zieleninę! - Kobiety zaczęły się przekrzykiwać.
- Cisza! - Głos Hovu Nhema rozniósł się po osadzie, a wszyscy umilkli w jednej chwili. - Targowe przekupy - stwierdził, a kobiety zmieszały się lub od nosem pomrukiwały niezadowolone. - Niech każdy przyniesie co może. - Uderzył kijem w ziemię. - Jedzenie, wino i bimber. Dziś będziemy świętować! - Taureni zaczęli głośno skandować imię swojego wodza, a ten uśmiechnął się prostując się. Skinandi przyglądała się mu uważnie. Widziała jak kulał na lewą nogę. Zawsze też był zgarbiony, jakby krzyż dawał mu we znaki, a jednak teraz stał niczym jeden z młodziaków. Dumny mimo sylwetki, która powoli wątła. Uniesione kąciki ust dodawały mu łagodności, a jego oczy lekko błyszczały. Był zadowolony i szczęśliwy, że jego lud się radował.
Ibwe spojrzał na elfkę i położył jej rękę na ramieniu. Ta od razu przeniosła na niego zdziwiony wzrok. Zobaczyła jak delikatnie unosi kąciki ust, a następnie odchodzi.
- Do domu! - krzyknęła dziewczynka i pociągnęła modrowłosom za ucho. Skinandi skrzywiła się i popatrzyła na nią niezadowolona. - To boli?
- W ogóle. - Pociągnęła ją lekko za ucho, a taurenka również się skrzywiła. Młoda kobieta nie wytrzymała i zaczęła się lekko śmiać. - Idziemy, bo mama zacznie się martwić, że znowu zniknęłaś. - Poprawiła ją i ruszyła w stronę chaty.
- Ale ty mnie obronisz, gdy tylko będzie mi coś grozić?
- Zawsze, gdy będę w pobliżu - odpowiedziała, a Ruve ucieszyła się, znów do niej przytulając.
- Jesteś moją ulubioną elfką. - Skinandi tylko uniosła lekko kącik ust, żeby nie sprawić przykrości małej, choć sama poczuła się okropnie. Wiedziała, że taurenka nie zrobiła tego specjalnie, a jednak poczuła się osamotniona wśród ich wszystkich. Od początku była intruzem i zawsze nim będzie. Nie ważne jak się będzie starać, nigdy nie będzie jedną z nich.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top