Rozdział IX - Bełt

      Modrowłosa siedziała przy stole, rozmyślając nad tym, co się wydarzyło, a co gorsza, co przyniosły kolejne dwa dni. Orkowie na dobre rozbili obóz przy osadzie. Nikt nie wiedział, co się dzieje, a sam wódź był nieuchwytny. Nie odpuszczał Fist Biniego na krok, jakby bał się, że ork zagraża jego ludowi. Ibwe zmobilizował mężczyzn i zwiększył ilość patroli, które teraz nie kończyły się tylko na ziemiach poza osadą. Wszyscy czuli się, jakby mieli nóż na gardle, a elfkę najmocniej uwierał. Cały czas miała wrażenie, że to wszystko dzieje się z jej powodu. Że gdyby nie ona, topór odszedłby. Zamknięcie w domu nie pomagało jej. Rozmawiała tylko z taurenkami i to od nich dowiadywała się wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz. Bezradność i poczucie winy doskwierało jej coraz bardziej, a jedyna co mogła robić to siedzieć lub pomagać Tseonie w opiece nad dziećmi.
      - Hovu Nhem... - szepnęła widząc starszego taurena w drzwiach. Zerwała się z krzesła, a ten uniósł delikatnie kąciki ust.
- Usiądź dziecko. - Podszedł bliżej i sam zajął miejsce obok niej. - Przyszedłem z tobą porozmawiać.
- Coś się stało? Czy moja obecność zagraża wam? - Urwała, gdy uniósł rękę. Musiał dostrzec, że mogłaby go zalać rzeką pytań, jednak nie mogła nic poradzić na burzę, którą miała teraz w głowie.
- Nie. Spokojnie. Uwierzyli w twoje słowa i znów okazałaś się rozważniejsza od mojego syna. - Pokręciła głową na boki.
- Nie chciałam, żebyście mieli problem przeze mnie. Choć tak mogę okazać swoją wdzięczność.
- Twój pobyt tutaj też nauczył nas wiele. Pomogliśmy sobie nawzajem. - Położy swoją wielką dłoń na jej palcach, okrywając niemal nadgarstek. Dziewczyna uniosła wzrok, a ich spojrzenia spotkały się. Widziała spokój w jego oczach... Czy to znaczyło, że taureną nic nie grozi?
- Czemu orkowie są tutaj tyle czasu? Zamierzają odejść?
- I z tym do ciebie przychodzę - powiedział poważniejąc. - Mają coś do załatwienia i będą pojawiać się przez jakiś czas. To znaczy, że nie jesteś tu bezpieczna.
- W końcu domyśliliby się, że coś jest nie tak - westchnęła.
- Zgadza się. Sądzę, że im szybciej znikniesz im z oczu tym lepiej.
- Rozumiem. - Opuściła wzrok. Poczuła nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Jakby wszystko zacisnęło się i zaczęło skręcać. Czuła się tu dobrze, choć wiedziała, że nie może tu zostać na zawsze. Cały czas czuła, że coś pcha ją dalej. Czasem miała ochotę biec z wiatrem i zobaczyć dokąd dotrze. Jednak w osadzie były osoby, na którym mogła polegać. Tseona, Ibwe... Byli jej pierwszymi i prawdziwymi przyjaciółmi. Chciała, żeby byli szczęśliwi i byłaby w stanie oddać za nich życie. Oni mieli przed sobą przyszłość, a każdy miał ważne zadanie do wykonania. Taurenka musiała wychować dzieci. Musiała wprowadzić je w świat, który mógł je zabić na każdym kroku. Mężczyzna za to... Miał być wodzem. Niósł na ramionach odpowiedzialność, której nie podjęłoby się większość mężczyzn z osady. Widziała szacunek i respekt innych taurenów, gdy patrzyli na kasztanowowłosego.
      - Nadal będziesz jedną z nas i zawsze będziesz mogła tu wrócić. - Skinandi uniosła na niego zaskoczony wzrok. Przez chwilę była myślami zupełnie gdzie indziej. Hovu Nhem od razu to dostrzegł i tylko uniósł kąciki ust. - Gdy tylko się pojawili, powiadomiłem Kidlata. Odpowiedział i w tej chwili Ibwe poszedł się z nim spotkać. Muszą ustalić jak wyprowadzić cię z osady, żeby orkowie nie spostrzegli jego obecności.
- Kidlat tu jest? - dopytała nie dowierzając w to co słyszy. Wrócił po nią? Czy tylko przybył na wezwanie wodza?
- Tak - zaśmiał się tauren. - Nawet jego przekonałaś do siebie, a to nie lada wyczyn.
- Ale... Ja nic nie zrobiłam.
- I może o to chodzi. - Wstał. - Może nie znasz świata i do końca nie znasz siebie, ale masz w sobie blask Skinandi. Dobro, mimo zła, które wyrządził ci świat. Zastanów się nad tym. - Odszedł do drzwi. - Byłaś w stanie poświęcić siebie, żeby ratować Iyalen. - Popatrzył jej prosto w twarz. - Imię Kidlata też wymieniłaś dlatego, że mój syn się wtrącił, prawda?
- Sama nie wiem. - Znów uciekła wzrokiem na drewniany blat. - Działałam instynktownie, ale jedyne o czym myślałam to to, ile osób mogliby skrzywdzić, tylko dlatego, że daliście elfce dach nad głową.
- Właśnie dzięki temu zasługujesz bardziej niż inni, żeby tutaj być. Jednak nie wszyscy to zrozumieją, a już na pewno nie wojownicy topora. - Uśmiechnął się lekko. - Byłabyś idealna na żonę wodza. - Elfka podniosła wzrok nie dowierzając w to co słyszy. - Dobro innych powinno być dla niej ważniejsze niż dobro jej samej. Żegnaj Skinandi, choć żywię nadzieję, że moje oczy jeszcze cię ujrzą. - Wyszedł, a modrowłosa wypuściła z siebie powietrze. Jego słowa krążyły jej po głowie, a łzy zaszkliły się w oczach. Musiała odejść, choć pośród taurenów pierwszy raz od ucieczki poczuła się dobrze. Mimo że była inna, że nie widziała przyszłości w tym miejscu, to te dni sprawiły, że znów się uśmiechała. Mimo trudu i wysiłku jaki musiała wykonać. Gorszych i lepszych chwil. Nawet przez te ostatnie dni... Była bezpieczna i szczęśliwa. Teraz to wszystko miało zniknąć. Znów miała zobaczyć białowłosego trolla. Miała iść przy jego boku, ale dokąd? I czy on tego chciał, czy tylko się nad nią litował? Minęło już tyle czasu, a ona dalej nie potrafiła stwierdzić co tak naprawdę nim kierowało.

      Ibwe szedł zamyślony, a elfka spojrzała na niego i sama też zatopiła się w burzy, którą nadal miała w głowie. Nie potrafiła ich ułożyć, a gdy myślała o niebieskoskórym, czuła się jak dziecko, do którego ją porównywał.
- Nie mogę iść z tobą, aż do niego - powiedział tauren stając. Dziewczyna przystanęła i przeniosła na niego wzrok. Uśmiechnęła się lekko widząc jego wyraz twarzy.
- I tak za wiele dla mnie ryzykujesz.
- Skinandi... - Przerwał, gdy przyłożyła dłoń do jego policzka.
- Kiedyś znów się pojawię.
- Kiedyś - powtórzył i przytulił ją. - Wolałbym, żebyś została z nami. Ochroniłbym cię.
- Nie. - Uniosła głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. - Musisz chronić swoich ludzi, osadę. Ja dam sobie radę.
- Będę tęsknić za twoim towarzystwem.
- Ja za tobą też przyjacielu. - Wtuliła się w niego. Ibwe wtulił policzek w jej włosy i przejechał ręką po plecach. Trzymał ją w ramionach myśląc tylko o tym jak go nazwała. Powinien być szczęśliwy, ale poczuł ukłucie. Ból przeszywający serce.
- Chce zobaczyć twój uśmiech, gdy znów się spotkamy - szepnął.
- A ja twój. - Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy. - Do zobaczenia. - Mężczyzna pochylił się i musnął jej policzek.
- Wróć do nas w jednym kawałku. - Odsunął się i uśmiechnął lekko. Skinandi uniosła delikatnie kąciki i ostatni raz spojrzała na taurena. Może jej odejście wyjdzie mu na dobre? Teraz i tak nie miała wyjścia. Przeniosła wzrok w drugą stronę. Tam czekał na nią Kidlat i teraz musiała skupić się na tym. Dotrzeć do niego i odejść, żeby chronić osadę. Ruszyła i po chwili usłyszała ciężkie kroki mężczyzny.
- Żegnaj Ibwe - powiedziała pod nosem i ruszyła szybkim krokiem.

      Troll ziewnął przymykając oczy. Mlasnął cicho myśląc o posiłku, którego dziś nie zjadł. Wolał nie rzucać się w oczy w okolicy, a młody tauren oczywiście nie pomyślał, żeby coś przynieść. Uniósł powieki i spojrzał w górę. Gwiazdy były już doskonale widoczne na granatowym niebie. Co on tu robił? I tak nie miał nic lepszego do roboty, więc przybył na wezwanie, ale czemu znowu brał sobie tą elfkę na głowę? Z nią większość dróg była niedostępna, a wiele miast i kierunków zamkniętych przed nim. Przynosiła same problemy, a jednak tu siedział. Może chodziło o to, że nie miał nic ciekawszego do roboty? Żadnego konkretnego zadania, które musiałby wykonać? Poza tym zawsze miał jeszcze jaszczurkę w kieszeni i miał zamiar ją teraz wykorzystać. Było jeszcze jedno miejsce, gdzie mógł się zaszyć z modrowłosom i zniknąć jej z oczy, gdy ta obróci wzrok, gdy będzie miał jej dość.
      Jaszczur podniósł łeb, po czym zerwał się na nogi. Białowłosy nie potrafił powstrzymać kącików ust, które uniosły się. Gad podbiegł do elfki, która pojawiła się pomiędzy drzewami.
- Ginto - zaśmiała się Skinandi i próbowała powstrzymać zwierzaka, który o mało na nią nie wskoczył. Zaczęła go drapać, gdy tylko wtulił w nią. - Ja też się cieszę, że cię widzę - powiedziała cicho i przeniosła wzrok na niebieskoskórego.
- Nie będę tak skakać na twój widok, jeśli na to liczysz - powiedział wstając. Dziewczyna nie odpowiedziała. Podrapała jaszczura i podeszła do trolla, który przyglądał się jej badawczo.
- Od Tsaony. - Wystawiła mu mały węzełek. - Uznała, że Ibwe nic ci nie przyniósł.
- Nie przyniósł. - Poczekał aż spojrzy mu w oczy. Jedną rękę położył jej na głowie, a drugą wziął jedzenie. - Ty też nie pomyślałaś dzieciaku.
- Ale niosłam to aż tu - odpowiedziała niezadowolona. Kidlat zaśmiał się i wrócił na skałę. Usiadł po turecku i rozwiązał supeł.
- Więc jak żyło ci się u taurenów? - spytał biorąc pierwszy kęs
- Wiesz jak tam jest, więc po co pytasz? - Zajęła miejsce obok niego.
- Wiem, ale ja to ja, a ty to ty.
- Mieli mnie inaczej traktować, bo jestem elfem?
- Elfką - poprawił ją i oderwał kawałek mięsa i zagryzł pajdą chleba.
- Więc uważasz, że patrzyli na mnie jak na ten kawałek mięsa? - dopytała, a białowłosy spojrzał na posiłek i skrzywił się lekko.
- Nie obrzydzaj mi dobrego jedzenia. - Ledwo dokończył zdanie i dostał w ramię.
- Jesteś okropny! I wredny i... - Urwała widząc jego uśmiech. - I nie wiem co tu właściwie robisz!
- Chyba znowu ratuje ci skórę. - Wziął kolejną porcje. - Wszystko na to wskazuje - dodał po przełknięciu, widząc jak dziewczyna gotuję się w środku.
- Zepsułam plany? - mruknęła uciekając wzrokiem.
- Chciałem zajrzeć do taurenów, a tyle ich zobaczę, co Ibwe przez krótką chwilę.
- Nie musisz mnie niańczyć. - Troll uniósł brew i zaśmiał się.
- Nie mam zamiaru. W końcu jesteś moją niewolnicą - stwierdził pochylając się w jej stronę. - Nie sądziłem, że wykorzystasz to, że zdradziłem ci moje pełne imię. A może po to chciałaś je poznać? - Uniósł brew patrząc jej prosto w twarz. Od razu dostrzegł jej spięcie, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Nie po to było mi potrzebne i improwizowałam - odpowiedziała cicho. - Chciałam chronić Tseone i jej córkę.
- Nie tylko je. - Mięso znów znalazło się w jego ustach.
- O co ci chodzi?
- Ty mi powiedz - odpowiedział przegryzając jeszcze mięso.
- Najpierw przełknij, a później mów. - Białowłosy zrobił to i znów uniósł kąciki ust.
- Elfce przeszkadza złe wychowanie? To daj mi zjeść, a nie zadajesz pytania. - Pochylił się w jej stronę, a Skinandi spięła się, gdy ich twarze były kilkanaście centymetrów od siebie. - Co łączy ciebie i Ibwe? - dopytał, a dziewczyna poczuła dreszcz na plecach.
- Łączy? Po prostu się dogadaliśmy.
- Więc czemu nie wyciągnęłaś go stamtąd? - Nie odrywał od niej spojrzenia. Chciałby wiedzieć wszystko co się zdarzyło, gdy nie było go obok. Coś się w niej zmieniło. I nie chodziło o kolor skóry, który był już jednolity. Była inna. Nie była już zagubioną dziewczynką, którą spotkał.
- Bo jego miejsce jest w osadzie. Chce chronić ludzi, a jego ojciec nie jest młodszy z każdym dniem - odpowiedziała, a Kidlat uśmiechnął się.
- Naprawdę go poznałaś. - Odsunął się i przeniósł wzrok na jedzenie. Włożył jeden z ostatnich kawałków jedzenia do ust.
- Wiedziałeś, że nie opuści swoich ludzi? - spytała czując z jednej strony złość, a z drugiej... Sama nie wiedziała co o tyn myśleć. Przed wyjazdem chciał, żeby się do niego zbliżyła, a ona wręcz próbowała odepchnąć taurena. Teraz zachowuje się tak, jakby wiedział, że Ibwe nigdy nie zostawi osady i ojca.
- Czy to ma znaczenie? - Uniósł kąciki ust i odłożył pusty węzełek. - Nie wykorzystałaś go do swoich celów. Z jednej strony jestem zawiedziony, z drugiej znów pokazujesz swoją wartość. - Elfka uniosła brew. Czy on po raz kolejny ją sprawdzał?
- Nie jestem pasożytem. - Wstała zła. - Powiedz, co chcesz wiedzieć, a nie grasz w te swoje głupie gierki.
- Po prostu jestem ciekaw. - Wstał stając na przeciwko niej. - Zmieniłaś się, a mimo to jej nie ściągnęłaś. - Jego dłoń znalazła się przy jej szyi. Przejechał placem po skórzanym pasku, a platynowe tęczówki popatrzyły prosto na niego. Kątem oka dostrzegł ruch między wysokimi skałami, które niemal otaczały to miejsce. Gdy usłyszał dźwięk spuszczanego zamka kuszy, jedyne o czym pomyślał to: Skinandi. Odepchnął ją i poczuł ból przeszywający jego bok. Bełt wbił się tuż pod żebrami.
- Jakim tchórzem trzeba być, żeby atakować z ukrycia? - Warknął nie odrywając spojrzenia od miejsca, z którego mógł strzelać nieproszony gość. Modrowłosa otworzyła szerzej oczy i zerwała się na nogi.
- Kidlat... - Nie dokończyła, bo troll pociągnął ją, kryjąc za sobą.
- Zdradzasz swoich pobratymców zabawiając się z tą elfką! - Chrapliwy głos orka dobiegł zza skał.
- Moja sprawa jakie kobiety wybieram - odpowiedział czując dłonie elfki na swoich plecach.
- Przemieścił się - szepnęła. - Dwie skały na lewo.
- Nie wolno mieszać krwi! Chcesz, żeby mieszkańcy zalali świat?!
- Więc sam zaciągnij pasek i nie gwałć każdej napotkanej kobiety, to kilka mieszkańców mniej będzie chodzić po świecie.
- Biorę to, co mi się należy!
- Wy z topora zawsze uważacie, że wszystko wam wolno.
- Po prostu oddaj mi elfkę albo oboje się z nią zabawmy. Pokaż, że jesteś lojalny.
- Lojalny?! Względem kogo? Ciebie, świnio?
- Topora!
- Przestrzegam praw przodków. Topór mnie nie obchodzi, a elfka należy do mnie. Więc trzymaj łapy przy sobie!
- Jest za skrajną lewą skałą - szepnęła modrowłosa, a Kidlat ułożył dłoń na toporze. - Twoja rana...
- Więc zginiesz, a później zaciągnę ją do taurenów. Chłopcy będą mieć zabawę.
- Wyjdź i walcz jak mężczyzna! Na śmierć i życie, a zwycięzca odchodzi z elfką.
- Więc elfka jest nagrodą. - Zielonoskóry wyszedł zza skał. - Zrobię z ciebie niewolnika i będę kazał patrzeć jak ją pieprzę - zaśmiał się.
- Jesteś ranny - szepnęła elfka czując jak wszystkie wnętrzności zaciskają się w jej brzuchu.
- Idź do Ginto - powiedział cicho.
- Ale...
- Już - powiedział ostro, a dziewczyna cofnęła się. Podeszła do raptora, który od razu stanął przed nią ocierając się łbem o jej bok. Modrowłosa patrzyła jak Kidlat łamie bełt przy skórze i wyciąga dwa topory.
- Trzeba było się pożegnać. - Ork zakręcił młotem i złapał go oburącz.
- Ty pożegnaj się z życiem - odpowiedział białowłosy i obaj doskoczyli do siebie.
      Skinandi zamknęła oczy na pierwszy zgrzyt broni. Przyklękła na ziemi i oparła czoło o bok jaszczura. Znów czuła się jak mała, zagubiona dziewczynka, do której troll porównywał jej na początku. Widywała broń i szarpaniny, ale nigdy nie widziała prawdziwego pojedynku. Do tego ten miał się zakończyć, gdy jeden z mężczyzn umrze.
- Nie chce... - Spięła się, gdy kolejne odgłosy walki docierały do jej uszu. Nie chciała, żeby ktoś giną. Nie była tego warta. Nie mogła żyć za cenę życia innych. - Wygraj proszę - szepnęła słysząc rechot zielonoskórego. Przecież on był ranny. - Kidlat... - Otworzyła oczy i zobaczyła jak topór trolla wbija się między szyję, a ramię orka. Drugim został zdzielony po głowie i padł na ziemię. - Kidlat! - Elfka zerwała się i podbiegła do niego. Mężczyzna złapał się za lewą pierś.
- Naprawdę zamknęłaś oczy? - zaśmiał się. Oddychał ciężko, a ból palił cały bok.
- To nie jest zabawne. - Przytrzymała go, widząc ilość krwi na koszuli. - Czy wy obaj musicie być tak lekkomyślni? - Rzuciła zła.
- Obaj? - Popatrzył jej prosto w oczy. Czy ona mówiła o Ibwe?
- To nie czas na to. Muszę się tobą zająć.
- Nie ma czasu. Musimy zniknąć.
- Zaraz po tym jak zajmiemy się twoimi ranami.
- Naiwna elfka. - Położył jej rękę na głowie. - Nie opatrzysz ich bez ognia.
- Nie potrzebuje go.
- Nie traćmy czasu. - Przeszedł do raptora, a Skinandi od razu pojawiła się przy nim. Pchnęła go na kamień, na którym wcześniej siedział. - I kto jest złośliwy? - spytał krzywiąc się i siadając na nim. Miał ochotę rzucić gorsze słowa, ale ostatecznie ugryzł się w język.
- A ty głupi - odpowiedziała i usiadła obok niego. - Daj mi nóż. Muszę wyciągnąć bełt.
- Skinandi...
- Daj, jeśli mi ufasz. - Popatrzyła mu prosto w oczy wystawiając rękę w jego stronę. Niebieskoskóry przewrócił oczami i dał jej mały nóż. Wiedział, że celowo użyła słowa zaufanie. Patrzył na niebo, czując jak sprawdza w jaki sposób ułożył się grot, po czym mięśnie policzków zadrżały, gdy nacięła skórę. Wyciągnęła bełt i przyłożyła dłoń do rany. - Teraz nie ruszaj się przez chwilę. - Kidlat chciał coś odpowiedzieć, ale nie zdążył czując ciepło zalewające jego bok. Przeniósł spojrzenie na dziewczynę i szerzej otworzył oczy. Jej tęczówki lśniły srebrno-niebieską poświatą.
- Skinandi... - Ich spojrzenia spotkały się. Dziewczyna uniosła lekko kąciki ust i przymknęła powieki delikatnie poruszając ustami. Troll miał ochotę dać sobie w twarz, żeby się ocknąć. Nie potrafił oderwać się od tego światła. Kim była ta elfka? I czy ona właśnie go leczyła?!
     Ruszyli bez słowa. Oboje wiedzieli, że to nie był czas na wyjaśnienia. Białowłosy prowadził raptora, a fioletowoskóra szła tuż obok niego. Ostatni raz obróciła się za siebie, gdy znaleźli się na wzniesieniu. W osadzie taurenów można było dostrzec pojedyncze światła.
- Nie daj się zabić, to jeszcze ich zobaczysz. - Kidlat położył jej rękę na głowie, przełamując dystans, który do tej pory zachowywał. Nadal nie potrafił przestać myśleć o tym, co zrobiła.
- Mogę powiedzieć to samo - odpowiedziała przenosząc wzrok na jego twarz. Ich spojrzenia spotkały się. Przez głowę mężczyzny przeleciała myśl, ale zachował ją dla siebie. Pociągnął ją za włosy i ruszył we wcześniej obranym kierunku. - Wredny troll - mruknęła pod nosem. Białowłosy tylko uniósł delikatnie kąciki ust. Musiał przyznać sam przed sobą, że uwielbiał jej dokuczać i trochę mu tego brakowało, gdy został sam. Przeniósł wzrok na niebo. Nigdy nie pomyślałby, że kilka dni może cokolwiek zmienić.

      Skinandi rozciągnęła się i usiadła przecierając oczy. Trolla nie było, a raptor tylko poprawił się, nadal leżąc przy niej. Dziewczyna podrapała go po głowie.
- Wstawaj Ginto. - Zwierzak zamruczał, ale niechętnie wstał, gdy elfka uciekła mu i zaczęła zbierać obóz. Nie musiała długo czekać na towarzysza, który o dziwo przyniósł owoce zamiast mięsa. - Gdzie je znalazłeś? - zdziwiła się.
- Kupiłem - zaśmiał się. Usiedli, a troll wyciągnął nóż, żeby je podzielić. - Wystarczy iść do oazy, gdzie zatrzymają się obwoźni kupcy. U nich dostaniesz wszystko. - Podał jej dwa kawałki mango.
- Jakoś wcześniej nie przyniosłeś żadnych owoców - odpowiedziała niezadowolona.
- Bo wtedy nie spotkałem żadnych. - Przyglądał się jak wgryza się w owoc. - Nie karmiłem cię mięsem na złość, jeśli o tym myślisz. - Spojrzenie modrowłosej od razu pokierowało się na niego. - A teraz ważniejsza sprawa. O czym powinienem wiedzieć. - Skinandi przełknęła owoc i odetchnęła lekko.
- Wspominałam, że kapłanki miały dar leczenia. - Nie odrywała spojrzenia od owocu, które trzymała w dłoniach. - Po wojnie zaczął zanikać, gdy wiele kapłanek straciło życie, dlatego starannie dobierają kandydatki, żeby osiągnąć jak najlepszą czystość krwi. Na nic się to jednak nie zdaje, bo od dwóch pokoleń pojawia się tylko jedna kobieta z mocą.
- Oni o tym wiedzą? - Przytaknęła lekko głową.
- Gdy byłam mała uleczyłam siostrę, żeby nie płakała. Moja matka powiadomiła o tym radę, gdy tylko skończyłam osiemnaście lat... Po tym jak pojawili się pierwsi zalecający. - Przygryzła lekko dolną wargę. - Kidlat... - Podniosła na niego wzrok, a ich spojrzenia spotkały się.
- Nie denerwuj się tak. - Położył jej rękę na głowie i lekko poczochrał włosy. - Rozumiem, czemu to ukryłaś i sądzę, że nie dowiedziałbym się, dopóki nie byłoby takiej potrzeby. Bardziej interesuje mnie jak Ibwe się dowiedział.
- Podłożył się bardziej od ciebie.
- Myślisz, że będą cię szukać?
- Szukali. Jeden elf pojawił się u taurenów.
- To znaczy, że będą szukać dalej. - Zamyślił się na chwilę. - Wiem dokąd pójdziemy. - Wstał i rozciągnął się. Od razu spojrzał na dziewczynę, która nawet nie drgnęła. - Chyba, że wolisz wrócić do elfów. Zawsze mogę odprowadzić cię do granicy.
- Czasami cię nie cierpię - stwierdziła i wstała. Jaszczur od razu do niej podszedł i zajął resztkami, które połknął. - Nigdzie nie wracam, a to co dziś usłyszałeś, uznaj za wiedzę, która nigdy ci się do niczego nie przyda.
- Czyli nie uleczysz mnie więcej? - Pochylił się nad nią.
- Szybciej wylądujesz w piachu - odpowiedziała mrużąc oczy.
- Dać ci nóż? - spytał łapiąc ją za szyję i patrząc prosto w zdziwione oczy. - Musisz nauczyć się bronić, skoro oni będą chcieli cię dopaść. - Przejechał palcem po obroży i zabrał dłoń. - Idziemy tam, gdzie będziemy mieć czas i spokój, żeby cię trochę podszkolić.
- Dlaczego to robisz? - spytała, gdy troll odszedł o krok. - Jaki masz w tym cel, Kidlat?
- A jaki miał Ibwe? - Stanął bokiem, żeby móc na nią spojrzeć.
- Uznał mnie za członka osady. Reszta powinna być dla ciebie jasna.
- A oni chronią swoich. - Uniósł kąciki ust. - Spytałaś o mój cel. Podróżuje dla samej przyjemności znajdywania go. Skakania od jednego do drugiego. Gdy spotkałem ciebie stałaś się kolejnym celem. - Stanął przed nią. - Niespodziewanym i dużo ciekawszym niż wszystkie poprzednie. - Złapał ją za podbródek. - Znaleźć cel życia osobie, która nie posiada go jak ja. Komuś kto ucieka przed przeszłością, która chce ją dopaść. - Uniósł kąciki ust i pociągnął ją za pasmo włosów. - Możesz iść ze mną, albo zostać tutaj i działać na własną rękę. Wybór należy do ciebie, Skinandi. - Ruszył pierwszy, a Ginto stanął przy modrowłosej i szturchnął ją nosem. Ta uśmiechnęła się lekko i złapała go za lejce. Szybko dogoniła Kidlata i szła pewnie przy jego boku. W tej chwili nie widziała się gdzie indziej i mężczyzna miał rację. Musiała odnaleźć sens własnego życia. Cel do którego będzie mogła dążyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top