Prolog

      Wnętrze było nieruchome jakby brakowało w nim powietrza. Jedna ze ścian była z szarego kamienia, drewniane ściany wyglądały jakby się w nią zatapiały. Nie było w nim zbyt wiele, ale każdy mebel był pełen stylu, który ukazywał jak wysoko stoją właściciele tego domu. Duże łóżku stało na środku wyróżniającej się ściany. Zrobione z prostych drewnianych belek, na których można było dostrzec wyżłobienia w piśmie elfów. Po prawej stronie owego mebla była mała szafka ze zdobionym blatem i krawędziami wyglądającymi jak winorośl. Po lewej były drzwi do małego pomieszczenia robiącego za garderobę. Przy łóżku stała wąska skrzynia mająca szerokość posłania. Na przeciwko znajdowała się komódka z lustrem i to przy niej siedziała właścicielka pomieszczenia. Młoda, nocna elfka czesała długie, proste włosy nie odrywając spojrzenia od swojego odbicia. Jej lawendowa skóra, wyglądała jakby delikatnie błyszczała w świetle minerałów, które były jedynym oświetleniem pomieszczenia. Wokół panował półmrok. Tęczówki były trudne do opisania. W zależności od natężenia światła raz były bardziej błękitne, a raz platynowe. Długie, szpiczaste uszy wystawały spomiędzy modrych pasm włosów. Ich końcówki sięgały około dziesięciu centymetrów za głowę.
      Dziewczyna odłożyła szczotkę. W jej głowie szalała nawałnica myśli, które musiała zachować tylko dla siebie. Kłótnia między tym czego chciała, a czego od niej wymagano. Przyłożyła rękę do lustra skrywając za nią połowę twarzy.
- Pamiętaj jaki zaszczyt cię spotkał - szepnęła starając przekonać samą siebie. - Odnoś się do wszystkich z szacunkiem i zgodnie z panującą etykietą. Nie odzywaj się niepytana i uśmiechaj, gdy trzeba, a wszystko będzie dobrze. - Odetchnęła lekko i wstała. Długa srebrzysta suknia na ramiączkach opływała jej ciało, a pół golf był przyozdobiony srebrnymi dodatkami. Na jej rękach błyszczały delikatnie symbole namalowane specjalną farbą z dodatkiem minerałów.
      - Skinandi... - Kobiecy głos wydobył się równocześnie z pukaniem do drzwi.
- Tak mamo. - Podeszła do drzwi i otworzyła je. W oczach rodzicielki od razu pojawiły się łzy.
- Wyglądasz tak pięknie. - Przytuliła córkę. - Tak bardzo się cieszymy, że spotkał cię taki zaszczyt. Nasza mała dziewczynka zostanie kapłanką. - Odsunęła się i popatrzyła na swoją dumę.
- Nie jestem już taka mała.
- Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką. - Pogłaskała ją po policzku. - Wiem ile poświęciłaś, ale...
- Bycie kapłanką to zaszczyt. - Uśmiechnęła się lekko. - Dla mnie i dla naszej całej rodziny.
- Zgadza się. - Kobieta również uniosła kąciki ust. - Chodźmy. Nie możemy się spóźnić. - Młoda elfka przytaknęła lekko i ostatni raz spojrzała na swój pokój. Na małe poduszki, w które wtulała twarz i błękitną pościel. Malowidła, którymi przyozdabiała deski. Gwiazdy i księżyc, które malowała na suficie. Na wnętrze do którego sama wybierała meble. Była tu ostatni raz... Od dziś gdzie indziej będzie jej dom.

      Kolejne wnętrze było mniej przyjemne. Drewniane ściany wydawały się zimne i pozbawione, tego ciepła, które przynosiło na myśl bezpieczeństwo. Łóżko było wąskie, a z kamiennej ściany wyrastały minerały. Skinandi siedziała na posłaniu i łkała, chowając twarz w podwinięte nogi. Jej świat niczym lustro rozsypał się na milion drobnych kawałków w zaledwie dobę. Była wściekła i zrozpaczona. Miała ochotę krzyczeć, ale jedynie przygryzała policzki. Czuła upokorzenie i gorąc palący jej ciało. Czystą nienawiść za to co zrobili i co jeszcze chcieli robić. Miała być kapłanką... Miała być dumą. To miał być zaszczyt, więc czemu potraktowano ją w ten sposób?!
      Odgłos kroków sprawił, że elfka uspokoiła się. Otarła policzki i usiadła pewnie. Nie złamie się. Nie będzie posłuszną owieczką, choć teraz bardziej czuła się jak jakaś klacz. Drzwi uchyliły się, a do pokoju weszło dwóch postawnych mężczyzn. Ich fioletowa skóra wyróżniała się na tle srebrnych mundurów.
- Sprowadzają coraz ładniejsze kapłanki - stwierdził granatowowłosy, a srebrzystowłosy uniósł kąciki ust.
- Będziesz rozpaczać z tego powodu? - dopytał przenosząc wzrok na towarzysza.
- Wynoście się - warknęła modrowłosa. Wiedziała, co ją czeka, a od ich uśmiechów robiło się jej niedobrze.
- Każda przez to przechodzi. Nie jesteś pierwsza i nie ostatnia. - Srebrnowłosy podszedł bliżej łóżka i uklęknął na jedno kolano. - Jestem Ceg, a ty?
- Hauv Paus, do usług. - Ukłonił się drugi. Skinandi przymknęła oczu i plunęła w twarz mężczyźnie, który był w jej zasięgu.
- Chcieliśmy po dobroci, ale skoro tak. - Wstał ocierając się. - Musimy to zrobić, czy tego chcesz czy nie. To dla dobra wszystkich.
- Co dobrego w tym widzisz?! - spytała wzburzona.
- Samą przyjemność - odpowiedział jej drugi podchodząc. Elfka znów poczuła strach. Czuła się jak mysz w klatce, a dwaj oprawcy, więksi i silniejsi od niej, mogli robić co tylko chcieli.
- Zostaw mnie! - krzyknęła, gdy poczuła jak mężczyzna łapie ją za nogę i pociąga. - Puszczajcie - syknęła, gdy drugi złapał ją za ręce i uniemożliwił obronę.
- Ja dziś, ty jutro - powiedział srebrnowłosy, a Skinandi znów próbowała walczyć. Szarpała rękami i próbowała kopać, ale elf szybko poradził siebie z dostaniem się tam, gdzie chciał. Gdy przygniótł ją swoim ciężarem, była już całkowicie bezbronna. Obróciła głowę w bok zamykając powieki. Nie reagowała na zaczepki mężczyzn. Po prostu dała mu się posiąść, a gdy ten złapał ja za włosy i kazał jęczeć jego imię, plunęła mu jeszcze raz w twarz, obdarowując nienawistnym spojrzeniem. Po tym wymierzono jej siarczysty policzek, a mężczyźni szybko zniknęli po wykonanym obowiązku. Dziewczyna zwinęła się w kłębek i skryła pod kocem, który dostała. Czy teraz tak miało wyglądać jej życie? Miała być zamknięta w tej jaskini, dopóki nie dopełni obowiązku... Później miała służyć innym, nie patrząc na te lata spędzone w zamknięciu?
- Mamo... - załkała. - Chce wrócić do was.

      Tym razem nie było żadnego pomieszczenia. Był tylko półmrok i zimno, gdzie to pierwsze wcale nie przeszkadzało elfce. Ściskała palce na ramionach i parła przed siebie. Co chwilę pociągała nosem, próbując powstrzymać wodnisty katar, którego miała pełne nozdrza. Nie mogła zawrócić. Na własne życzenie została sama, choć czy wyrzekniecie się siebie miało być tą lepszą drogą? I tak byłaby sama. Może miałaby dach nad głową. Posiłki o stałych porach i bezpieczeństwo, ale... Cena za to wszystko była zbyt wielka. Wytrzymała dwa dni... Gdy przyszli w trzeci wieczór już jej nie zastali. Najpierw nadszedł świt, a teraz znów zapadał mrok. Tyle czasu szła? Kilka razy nawet się potknęła, ale... Ale nie mogła się zatrzymać. Musiała uciec. Być jak najdalej od katów i z dala od rodziny.
      Znów przystanęła i oparła się o drzewo. Zrobiło się jej niedobrze, gdy myślała jaką hańbę przyniosła rodzinie. Wiedziała, że wieść o jej ucieczce już się rozniosła. Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy. Zbyt wiele wylała ich przez ostatnie dni. Musiała być silna. Nie przetrwa na ścieżce, którą obrała, gdy będzie słaba, a łzy to słabość. Otarła nos rękawem płaszcza i uniosła wzrok. Między drzewami było jakieś światło. Ruszyła w ich stronę zakradając się. Nasłuchiwała i gdy usłyszała dziecięce głosy ruszyła szybko do przodu.
- Zatrzymajcie się! - krzyknęła i znów zahaczyła o jeden z wystających korzeni. Padła kolanami i dłońmi na ziemię pełną liści. Podniosła wzrok i zobaczyła, że wóz stanął. Mężczyzna zasiadł z niego i wyciągnął nóż. - Proszę. - Uniosła ręce do góry. - Potrzebuje pomocy. Okradli mnie.
- Kim jesteś? - Męski głos był głęboki i chrapliwy. To jeden z tych, przed którym uciekasz, gdy słyszysz go w ciemnym zaułku. Dziewczyna poczuła dreszcz na plecach, a jej głowę zalały wątpliwości, ale teraz już nie mogła się wycofać. Musiała postawić wszystko na szali. Wolność albo śmierć. Nic gorszego i tak ją już nie czekało. 
- Didan - odpowiedziała i ściągnęła kaptur.
- Elf? - zdziwił się.
- Oswald, co ty wyprawiasz?! - Kobieta podbiegła do młodej elfki. Zebrała pojedyncze pasemka z jej włosów i zaczęła poprawiać płaszcz. Jej wzrok od razu skupił się na szacie skrytej pod prostym płaszczem. - To kapłanka. Zobacz na jej suknie!
- Kapłanka?! - Od razu schował broń, a jego wyraz twarzy złagodniał. Wręcz elfka mogłaby przysiąść, że stoi przed nią zupełnie inny mężczyzna. - Wybacz, ale te lasy nie są bezpieczne.
- Doświadczyłam tego na własnej skórze. - Wstała z pomocą czarnowłosej i uśmiechnęła się do niej lekko.
- Co kapłanka księżyca, robi tu sama? - dopytał mężczyzna.
- Jestem w drodze, do Troflejm.
- Troflejm! - Kobieta pisnęła zasłaniając dłonią usta. - Przecież to prawie na samej granicy z... - Zamarła.
- Tak, wiem. Jednak teraz mnie tam najbardziej potrzebują, a ja, wybrana przez księżyc, muszę podążać wyznaczoną przez niego ścieżką - powiedziała przykładając dłoń do piersi.
- A gdzie strażnicy? - Oswold nadal przyglądał się jej uważnie.
- Oni... - Opuściła głowę. - Było ich tylko dwóch, bo mieliśmy podróżować pod opieką ojca.
- Biedne dziecko. - Czarnowłosa przytuliła elfkę.
- Nigdy nie widziałem tak młodej kapłanki. - Mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Jest nas wiele, jednak zazwyczaj nie opuszczamy świątyni. - Podniosła spojrzenie i popatrzyła mu prosto w oczy. - Uczymy się oddania i poświęcenia, jakie niesie ze sobą rola kapłanki. Jednak tym razem uznano, że młoda krew będzie lepsza niż uległa kapłanka, a ja dostąpiłam zaszczytu zajęcia się tą sprawą.
- Pomożemy ci. - Kobieta uniosła kąciki ust. Jedziemy do Drimden, więc to zawsze połowa drogi.
- Irydo...
- Cichaj. - Popatrzyła na męża nienawistnym spojrzeniem. - Musimy sobie pomagać w tych okropnych czasach. Kto pomyślałby, że doczekamy czasów, gdzie ludzie mają żyć wspólnie z tymi potworami.
- To prawda. - Elfka przytaknęła lekko głową. - Czas wojen był okrutny... Pełen bólu i rozpaczy. Jednak czas pokoju nie jest ich pozbawiony. Tam gdzie pojawiają się bestie, tam pada cień przerażenia. Tam też pojawiają się potrzebujący, którzy liczą na moją pomoc. - Mieszała prawdę z obłudnymi kłamstwami.
- Pomożemy ci. - Mężczyzna podszedł do elfki kładąc jej rękę na ramieniu. Ta skrzywiła się lekko i odsunęła o krok.
- Oswold! - Kobieta szturchnęła męża w ramię. - Nie wiesz, że kapłankom nie wolno mieć kontaktu fizycznego z mężczyznami!
- Ale że tak wcale, przecież...
- Wybacz. - Skinandi opuściła głowę. - Wszelkie przejawy fizyczności są zabronione. Nasze ciało jak i dusza muszą być czyste niczym kropla wody ze świętego strumienia.
- Ciężkie życie wybrałaś sobie kapłanko - westchnął mężczyzna.
- To nasz ojciec wybiera te, które podołają. - Łgała czując jak rozpacz znów ogarnia jej ciało. - Muszę więc być silna dla niego i dla tych, którzy mnie potrzebują.
- Chodź. Powinnaś odpocząć. Możesz przespać się w wozie podczas jazdy. Dzieci przypilnują cię. - Elfka przytaknęła na słowa czarnowłosej i uśmiechnęła się lekko, po czym podążyła za kobietą. Przed wejściem pod brązowy materiał, który skrywał przed wodą i wiatrem, spojrzała w stronę, z której szła. Wsiadając przypieczętowuje swój los. Czy takie miało być jej przeznaczenie? Czy czas z rodziną, był jedynym szczęściem w jej życiu? Co teraz ją czekało? Samotność, ból, cierpienie? Została wyrzutkiem na własne życzenie. Już niedługo żaden elf na nią nie spojrzy, a ludzie będą patrzeć z odrazą. Musiała jak najszybciej znaleźć się na granicy. Tylko ziemię tych ohydnych potworów mogły być dla niej teraz schronieniem. Życie wśród tych, którymi gardziła. Między zwierzętami...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top