Część 98.

-To dziwne, że plotki jeszcze się nie rozeszły-prychnął Draco-Myślałem, że profesor McGonagall od razu do ciebie poleci wuju.

-Do rzeczy. O co chodzi?-syknął Snape.

-Zostaliśmy, że tak powiem, napadnięci przy jeziorze przez starszych uczniów-mruknął chłopak niepewny reakcji nauczyciela. Ten stał spokojnie, zaciskając zęby-No trochę mnie pokiereszowali, ale jest w porządku, Lunie na szczęście nic się nie stało.

-Mówili o nim okropne rzeczy-wtrąciła się dziewczyna, jakby chcąc nieco rozjuszyć mężczyznę-Że jest hańbą dla rodziny, że Voldemort powinien zrobić z nim porządek i że nie powinien się ze mną widywać-Mistrz Eliksirów wciągnął ostro powietrze i Lovegood doskonale wiedziała, że osiągnęła cel.

-Nazwiska-powiedział ostro mężczyzna, a Draco przewrócił oczami.

-Hughes, Wright i McAbell-westchnął.

-Mogłem się spodziewać, że niedługo oprócz gadania przejdą do czynów. Nieraz wspominałem dyrektorowi, ze trzeba coś z tym zrobić. Cóż , po raz kolejny ma efekty swojej ignorancji-warknął-Idę zrobić z nimi porządek.

-Tylko żebyś nie naraził się na gniew Czarnego Pana, wuju-ostrzegł chłopak. Severus zgromił go wzrokiem.

-Co jak co, ale gdy dowie się, że to wszystko dotyczyło w dużej mierze ciebie, raczej przyzna mi rację-prychnął Snape i odwrócił się tak gwałtownie, że jego szaty omal nie uderzyły Luny. Zebrała się w nim ogromna furia, bo cała trójka znajdowała się w jego domu, od kiedy tylko przekroczyli mury szkoły, zaczęli głosić swe wątpliwe poglądy, ale zwykle uchodziło im to na sucho. Dobra passa już się skończyła, szczególnie, że chodziło o jego córkę i chrześniaka. Wparował do salonu Ślizgonów, skierował się do pierwszego napotkanego ucznia i kazał mu przyprowadzić całą trójkę przed jego oblicze.

-Hughes, Wright i McAbell-powitał ich ostro. Wokół zebrała się mała grupka gapiów, ale nie interesowało go to-Wydaje mi się, że musimy pogadać. Najlepiej tutaj, przy wszystkich. Niech każdy słucha.

-Nie wiem do czego pan dąży, ale niedługo kolacja-prychnął Hughes. Snape zlustrował go poważnym spojrzeniem.

-Być może twoja ostatnia w tej szkole-skwitował zaskakując tym wszystkich-Jesteście w Slytherinie, potężnym domu o ogromnych możliwościach. Być może niektórzy z was uważają, że nie powinni się tu znaleźć, że tu nie pasują-spojrzał na swoich podopiecznych-Ale zawsze jest powód, Tiara nie popełnia błędów. Inni biorą nas za mrocznych czarodziei, być może jest w tym odrobina racji, ale cechą, która nas wyróżnia, to lojalność wobec swoich. Każdy z was-wykonał duży ruch ręką-Dosłownie każdy, ma tu swoje miejsce. Jako opiekun zauważyłem, że na przestrzeni lat nawet najbardziej awanturujący się uczniowie są bardzo zobowiązani do ochrony innych Ślizgonów-zatrzymał się na chwilę i spojrzał na trójkę stojącą przed nim-Dopóki nie pojawiliście się wy. Od pierwszych lat sprawcy podziałów i awantur.

-Nie rozumiem o czym pan mówi-wydukał zdenerwowany McAbell.

-Już bardziej rozumiałem wyrażanie swoich poglądów, ale nigdy-spojrzał na wszystkich-W żadnym przypadku, nie zaakceptuję atakowania drugiego ucznia, nawet jeśli nie jest z tego samego domu-zapadła kompletna cisza-Dziś zaatakowaliście Dracona Malfoya i Lunę Lovegood, młodszych od was. Teraz stoję przed wami ja, proszę, zaatakujcie i mnie.

To było niesamowicie dziwne słyszeć taką przemowę od Snape'a, który zwykle po prostu dawał szlabany lub odejmował punkty. Hughes wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili najwyraźniej odpuścił i spojrzał w podłogę.

-Nie macie teraz odwagi? Można było się tego spodziewać. Wiedzcie tylko, że dzisiejsza sytuacja już nie ujdzie wam na sucho, a jeżeli dowiem się, że kogokolwiek innego również zastraszaliście, z pewnością pożegnanie się ze szkołą-powiedział na tyle ostro, że cała trójka się skuliła-Wyjdźcie na zewnątrz i poczekajcie tam-natychmiast spełnili jego polecenie, a on spojrzał na resztę swoich uczniów-Jestem waszym opiekunem i możecie przychodzić do mnie z każdą sprawą, są od tego również prefekci. Jeśli ktokolwiek doświadczył przemocy, czy to fizycznej, czy psychicznej, zawsze na was czekamy. Jeśli ktoś chce porozmawiać odnośnie tej trójki, zapraszam dziś po kolacji do mojego gabinetu. Nikt nie ma prawa was krzywdzić-zakończył poważnie i rozejrzał się po wszystkich, licząc na to, że każdy zrozumiał-Powtórzcie wszystkim których nie było.

-Dziękujemy, profesorze-dziewczyna z siódmego roku posłała mu uśmiech. Skinął głową i opuścił pomieszczenie. Przed wejściem czekali na niego trzej uczniowie.

-Idziemy do dyrektora, w tej chwili.

***

-Woah, czy ktoś wie co się stało profesorowi Snape'owi?-zapytała dyskretnie Hermiona siadając do kolacji-Minęłam go na korytarzu jak odprowadzał jakichś uczniów i był wyjątkowo wkurzony.

Ron wzruszył ramionami, a Harry zmarszczył brwi. Widział dziś ojca tylko moment, ale nie wydawał się zdenerwowany, wręcz przeciwnie, miał swój zwykły, neutralny choć sarkastyczny humor.

-Ślizgoni są dziś wyjątkowo inni-stwierdził głupawo Ron. Granger przewróciła oczami.

-Bystre spostrzeżenie-prychnęła-Faktycznie, zachowują się nieco inaczej, ale to chyba dobrze. Zresztą zajmij się lepiej jedzeniem.

-Nie ma Dumbledora i ojca-szepnął do nich Harry-Co jasno oznacza, że coś się wydarzyło.

-Och, przestańmy spekulować-warknęła zirytowana Gryfonka-Lepiej spójrzcie na Draco-wskazała głową Ślizgona wchodzącego właśnie do Wielkiej Sali. Miał siniaka na twarzy i ochronnie trzymał rękę w okolicach mostka, ale był dość wesoły-Może on coś wie.

-Bił się z kimś?-Ron trochę się ożywił. Wizja bójki wyjątkowo to cieszyła.

-Och, ja cię zaraz uderzę-zaśmiała się dziewczyna.

Gdy kolacja dobiegała końca, do sali przyszedł w końcu dyrektor, a zaraz za nim Snape z dumnie uniesioną głową.

-Oho, czyli jednak coś się stało-westchnął Harry i przejechał ręką po włosach-Znam ten wyraz twarzy.

Dyrektor podszedł na środek sali ze słabym uśmiechem i odchrząknął, dość głośno, bo użył odpowiedniego zaklęcia, tym samym ściągając na siebie uwagę innych.

-Jestem niestety zmuszony wytłumaczyć wam pewne sprawy, które według mnie powinny być oczywiste, ale jak się okazało, nie dla wszystkich-zaczął dość poważnie jak na niego-W tej szkole nie używamy przemocy. Ani fizycznej, ani psychicznej. Co innego jak ćwiczymy zaklęcia w klasie, nie mają na celu nikomu zaszkodzić. Ostatnio byliśmy świadkami rozgrywających się w naszej szkole dramatów. Wszyscy dokładnie wiedzą, co robiła profesor Umbridge względem wielu z was i myślę, że była to dla nas duża lekcja, z której nie wszyscy wyciągnęli wnioski.

Potem mówił też coś o tym, że każdy ma się czuć w Hogwarcie bezpiecznie i dobrze, ale Harry nie słuchał, szukając wzrokiem Dracona, który w tym samym momencie patrzył łagodnie na Lunę siedząca przy innym stole. To wszystko było dziwne.

Po kolacji Severus Snape udał się do swojego gabinetu, szczęśliwy, że udało mu się nakłonić dyrektora do wyciągnięcia konsekwencji wobec jego trzech Ślizgonów, którzy zatarli wszelkie granice. Usiadł w fotelu z myślą, że gdy sprawdzi wszystkie eseje będzie mógł spędzić miły wieczór z żoną, gdy nagle rozległo się bardzo ciche pukanie do drzwi. Zmarszczył brwi, ale podszedł do wejścia i otworzył. Stał tam pierwszoroczny chłopiec, jeden z jego Węży. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego, zresztą prawie przez całe życie był. To jeden z tych dzieciaków, które przypominały nieco Longbottoma bądź jakiegoś nieporadnego Puchona.

-Czy coś się stało panie Taylor?-wpuścił go do środka. Chłopak zagryzł wargę i zacisnął usta, widać, że ciężko było mu coś z siebie wydusić, ale Snape cierpliwie czekał.

-Mówił pan dziś, że jeśli ktoś jeszcze padł ofiarą przemocy, można się do pana zgłosić-wyrzucił to z siebie, a wyraz twarzy Severusa złagodniał.

-Oczywiście, usiądź sobie i opowiedz o wszystkim-zapowiadał się długi wieczór.

***

Cecil była dziś wyjątkowo podekscytowana. Od rana krzątała się po skrzydle szpitalnym, właściwie nie wiedząc w jakim celu. Rowley obudził się około jedenastej i od tamtej pory przyglądał się jej poczynaniom-i tak nie miał nic lepszego do roboty.

-Będziesz miał dziś gościa-Davis nie wytrzymała i usiadła obok niego. Posłał jej zmęczone i pytające spojrzenie, ale ona mocno zacisnęła usta-Przepraszam, nie mogę ci powiedzieć. To niespodzianka. Pewnie już niedługo przyjdą. Przebadam cię do tego czasu.

Stan mężczyzny nie uległ większej poprawie, ale chociaż złamania i rany powoli się stabilizowały. Nic jeszcze nie mówił, często wpadał w panikę i czasem wieczorami płakał, ale dziewczyna starała się być zawsze obok niego. Nie przeszkadzała mu jej obecność, wręcz bawiła go myśl, że tak wokół niego skakała.
Teraz chwyciła jego prawą rękę i bardzo ostrożnie zdjęła bandaż.

-Patrz, sińce nieco zbladły-mruknęła z uznaniem, choć wiedziała, że to nie jest prawda. Tak naprawdę były tego samego koloru, ale chciała mu dac choć trochę nadziei-Spróbujesz poruszyć palcami?-zapytała. Jego oddech nieco przyspieszył-Oczywiście rozumiem, nie mmusisz. Wiem, że to boli. Zobaczmy twoje oparzenia, hmm?

Badanie ciągnęło się w nieskończoność, a Rowley powoli tracił siły, gdy w końcu ktoś zapukał do drzwi. Stanął w nich Severus.

-Witaj, Rowle-posłał mu krzywy uśmiech-Pewnie jestem ostatnią osobą, którą chcesz zobaczyć. Pewnie sobie myślisz, że nie warto mi już ufać-mruknął Mistrz Eliksirów. 'Wcale nie' przemknęło McLevisowi przez myśl-Mam nadzieję, że odpokutuję swoje winy dzięki osobie którą przyprowadziłem.

Drzwi otworzyły się szerzej i stanął w nich drugi mężczyzna. Jego rudawe włosy i broda były teraz naznaczone siwizną, ale wcale nie wydawał się stary. McLevis pomyślał raczej, że to na skutek stresu.
Doskonale znał tę twarz, choć była wychudzona i nieco inna, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd.

-Cześć Rowle-wyszeptał mężczyzna. Głos należał z pewnością do Alexandra.

Wtedy młody chłopak zaczął łączyć fakty i z przerażenia zachłysnął się powietrzem. W panice zarejestrował, że Cecil próbuje go uspokoić, ale on nie wydawał się skłonny do zrobienia tego. Przed nim we własnej osobie stał jego zmarły ojciec.

Alexander od razu podszedł bliżej, siadając na łóżku syna, delikatnie wyciągając w jego stronę rękę.

-Już dobrze, wszystko ci wyjaśnię-wyszeptał. Cecil i Severus powoli wycofali się do tyłu, by dać im trochę prywatności, ale w razie czego być pod ręką-Tyle lat... Tyle lat spędziłem w jego norze, że z początku wcale cię nie rozpoznałem, ale gdy wyjawiłeś mi kim jesteś... Boże, tak się cieszę, że jestem tu teraz z tobą, synu.

Rowley miał ostatnio zszargane nerwy, więc dość szybko zaczął cicho płakać. Alexander delikatnie wziął syna w ramiona i pocałował jego gorące czoło. Chłopak nie mógł się uspokoić, co było dość widoczne, kiedy zaczął coraz szybciej oddychać. Cecil ledwo wystała w miejscu, a powstrzymywała ją tylko silna ręka Snape'a zaciśnięta na jej nadgarstku. Spojrzała na niego wkurzona, ale spotkała tylko groźniejsze spojrzenie, więc się wycofała.

-Ta... Tato, to tak boli-wyszeptał nagle młody McLevis, cały się trzęsąc.

-Tak, wiem Rowle, ale musisz dać radę-Alexander delikatnie zaczął kołysać syna w ramionach-Dla mnie, dopiero cię znalazłem, dla tej młodej damy w drzwiach i Severusa oraz wielu innych osób! Potrzebujemy cię. Wróć do nas.

×××

Nie spodziewaliście się tak szybko haha

Btw chcecie może zobaczyć mój ryjek w setnym rozdziale? Będziecie już wiedzieć kto tworzy tę powaloną historię.

Love u all

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top