Część 97.
Draco był wyuczony, by hamować i powstrzymywać swoje emocje, tak, by inni nie mogli nic wyczytać z jego twarzy, ale teraz tak bardzo targało nim przerażenie, że każdy kto go mijał mógł to doskonale ujrzeć. Zaciskał dłonie, szedł dość niepewnie i był blady jak ściana.
Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji. Nie do końca wiedział jak się zachować, co powiedzieć, zrobić... Dlatego szedł na całość.
Pomimo, że powszechnie uznawany był za szkolnego podrywacza, była to nieprawda. Ta łatka została do niego przyszyta tylko ze względu na stereotypy. Wręcz przeciwnie, upatrzył sobie jeden cel, do którego teraz bał się odezwać.
Żadna dziewczyna nie wprawiała go w taki dziwny stan. Była trochę inna niż reszta, ale wcale go to nie odrzucało.
Zobaczył ją, stojącą na korytarzu w towarzystwie Ginny Weasley i jakiejś Krukonki. Miał już te swoje naście lat, musiał wziąć się w garść! Podszedł bliżej.
-Hej Luna-odchrząknął nieśmiało. Blondynka odwróciła się w jego stronę z błyskiem w oku.
-Cześć Draco-odparła spokojnie-Wszystko w porządku? Wydajesz się blady.
-To nieistotne, możemy pogadać?-zapytał nerwowo. Dziewczyna skinęła głową i przeprosiła znajome. Odeszli na bok, a Malfoy zacisnął jedną pięść nerwowo-Nie chciałabyś może wyskoczyć ze mną w sobotę na jakiś spacer? Moglibyśmy wziąć koce oraz coś do jedzenia i picia, zrobić sobie mały piknik, choćby przy jeziorze-wyrzucił z siebie i natychmiast poczuł się lepiej. Lovegood od razu się rozpromieniła.
-Miło, że proponujesz. Oczywiście z chęcią z tobą pójdę-powiedziała wesoło-Jesteś osobą, przy której czuję się sobą. Nie muszę niczego udawać.
-Dobrze to słyszeć-odetchnął chłopak z ulgą i posłał jej nawet delikatny uśmiech-Czyli jesteśmy umówieni.
***
Bardzo ciężko było dobudzić Rowleya, ponieważ wszyscy uważali, że zrobi to 'w swoim czasie', ale Cecil i Severus doskonale wiedzieli, że jeśli nie zrobią tego na siłę, okaleczony chłopak będzie chciał zamknąć się w sobie już na zawsze. To był długi i bolesny proces dla obu stron, ale w końcu zobaczyli otwarte oczy pełne cierpienia. Nie chciał nic mówić, wolał milczeć. Davis wzięła Snape'a na stronę.
-Trzeba podchodzić do tego delikatnie, ale utrzymać go tak długo jak będzie się dało. Nie może się zatracić w przeszłości-mruknęła.
Rowley leżał na poduszkach i patrząc w jeden punkt na ścianie nawet nie mrugał. Rany bolały z każdym oddechem, nie mówiąc już nic o delikatnym ruchu. Podeszła do niego Davis, pamiętał jej twarz z czasów, kiedy jeszcze uczył. Rok temu? Czemu to akurat ona miała się nim zajmować? Nic nie rozumiał, chyba nie była magomedyczką. Snape wyszedł, a ona podeszła do niego i usiadła na krześle obok łóżka.
-Czy chciałbyś się czegoś napić? Wiem, że tak. Kroplówki to dno, czasem nie pomagają, szczególnie, że dawno nie piłeś, hmm?-mówiła bardziej do siebie, ale Rowley dokładnie pamiętał, kiedy walczył o ostatnią kroplę wody u stóp Voldemorta. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz na samą myśl, co nie uszło uwadze bystrej dziewczyny. Najdelikatniej jak mogła położyła dłoń koło jego zabandażowanej i uśmiechnęła się-Wszystko będzie dobrze, cała szkoła czeka na twój powrót. Podobno na razie na stanowisku nauczyciela OPCM będzie Remus Lupin. Lubię go, ale nie było nikogo lepszego niż ty . A Umbridge... długo by gadać, babsko torturowało uczniów.
Ta nowość zaskoczyła McLevisa, ale dalej nic nie mówił. Po co? Będąc na łasce Voldemorta nauczył się, że czasem brak wypowiedzi jest lepszy, przynajmniej nie kończy się zaklęciem paskudniejszym od ostatniego. Nie musiał do nikogo gadać, nie musiał na nic reagować. Chciał tylko zasnąć i się już nie obudzić.
-Severus bardzo się obwinia-powiedziała nagle dziewczyna-Spędza przy tobie więcej czasu niż przy Bellatrix, co jest niezłym wyczynem, bo trudno go było od niej oderwać, po tym wszystkim co się działo. Swoją drogą dużo cię ominęło i być może będziesz chciał trochę posłuchać?
Nie odpowiedział, właściwie nie spodziewała się niczego innego. Wzięła głębszy oddech, zdając sobie sprawę, że musi być cierpliwa bardziej niż by chciała.
-Wiem, że jest ci ciężko, wiem, że prawdopodobnie z chęcią wywaliłbyś mnie z tego pokoju, ale jest lepiej, rozumiesz? Twoje ręce, które były spisane na straty powoli się regenerują, oparzenia i rany też, choć może w nieco dłuższym tempie. Wiem, że najgorsze są rany w duszy, nawet nie mogę sobie wyobrazić choć cząstki tego co przeżyłeś-mówiła, a wyrazy jej się plątały-Ale masz dla kogo żyć, naprawdę. Wszyscy chcą, byś stanął na nogi.
Odpowiedziała jej cisza. Nieprzerwana, głucha cisza. Zamknęła oczy i zaczęła się zastanawiać, że tak naprawdę bardzo jej zależy, żeby usłyszeć jego głos. Ledwie znała Rowleya, w większości ze strony nauczyciela, ale czuła ogromną potrzebę uratowania go. Musiała próbować dalej. Zerknęła na jego twarz, cały czas patrzył w jeden punkt, próbując maskować ból. Usiadła bliżej.
-Gdy cię tam znalazłam, myślałam że nie żyjesz, to była moja pierwsza misja i bardzo to przeżyłam, ale wtedy poczułam oddech i nadzieja wróciła-zaczęła ostrożnie-Był tam jeszcze jeden mężczyzna, o ile pamiętasz?-teraz McLevis spojrzał w jej stronę-Alexander, prawda? Domyślam się, że mogliście mieć jakiś kontakt, pewnie jesteś choć w jakimś stopniu ciekawy co z nim.
Wyczuła to napięcie, wiedziała, że mężczyzna chciał usłyszeć tę historię. Odetchnęła z ulgą, wręcz niezauważalne.
-Jest w świętym Mungo-powiedziała-Był wygłodzony, odwodniony i w ogólnie niezbyt dobrym stanie, ale poradził sobie. Po dwunastu latach siedzenia w zamknięciu, powoli przyzwyczaja się do normalności.
Skończyła i choć wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi, przez chwilę i tak na nią czekała. W końcu wstała i wzięła jakąś fiolkę, odkorkowała ją i skierowała się do Rowleya, by mu ją podać. Mężczyzna posłał jej spanikowane spojrzenie i próbował za wszelką cenę się odsunąć. Najprawdopodobniej trauma dała o sobie znać.
-Hej, hej, już w porządku!-dziewczyna odstawiła miksturę na szafkę-To tylko eliksir na lepszy sen, zmęczyłeś i potrzebujesz odpocząć-patrzył na nią przerażony, oddychając ciężko. Cecil zobaczyła dużą łzę spływającą po jego policzku i delikatnie zbliżyła rękę, by ją zetrzeć. Wzdrygnął się, ale jej pozwolił-Będę przy tobie, kiedy zaśniesz, dobrze? Nie pozwolę, by przytrafiło ci się coś złego.
I wtedy to się stało. Próbował coś powiedzieć! Oczywiście wyszedł z tego cichy i niezrozumiały pomruk, ale to był najpiękniejszy dźwięk jaki Cecil usłyszała. Jej oczy zamigotały i chciała krzyczeć z radości, ale się powstrzymała. W zamian tego sięgnęła po fiolkę i pomogła Rowleyowi ją wypić. Serce waliło jej w piersi, kiedy położył się spokojnie na poduszki i patrzył w jej oczy.
-Cieszę się, że postanowiłeś zostać-szepnęła, gdy przymknął powieki i zaczął zasypiać.
***
Draco spojrzał na Lunę idącą wesoło obok niego. Była śliczna. Jej uroda nie należała do standardowych, była bardzo delikatna, miała ogromne oczy i gęste, jasne włosy. Podobała mu się jej inność.
-Daj ten koszyk, jest dość ciężki-powiedział z uśmiechem.
-Przesadzasz, poza tym ty już coś niesiesz, a jakby było mi ciężko mogłabym użyć magii.
-Cóż...-Draco zerknął przed siebie. Pogoda im dopisała, oczywiście było już chłodno, szczególnie o tej porze roku, ale przynajmniej nie padało i zapowiadał się piękny wieczór. Chłopak bardzo cieszył się na to spotkanie, choć jednocześnie nerwy przejmowały kontrolę nad racjonalnym myśleniem. Zagryzł wargę i spojrzał do przodu, szukając odpowiedniego miejsca na ich mały piknik-Może tam?
Przy samym jeziorze znajdowała się mała polanka, na której idealnie można było się rozłożyć, więc od razu tam się udali. Luna podbiegła w wesołych podskokach, odłożyła koszyk na bok i magią zaczęła rozkładać koc.
-Hej, spokojnie, zaraz ci pomogę-zaśmiał się Draco. Dziewczyna była dla niego za szybka.
Kilka chwil później siedzieli wpatrzeni w spokojną taflę wody, a Draco zastanawiał się, kiedy zrobić jakiś pierwszy krok.
-Bardzo tu ładnie-powiedziała nagle dziewczyna-Przychodziłam tu zawsze sama, ale nigdy nie czułam tak niesamowitej energii jak dzisiaj.
-Tak, świetny wieczór, cieszę się, że mogę go spędzić z tobą-Ślizgon spojrzał na dziewczynę, ona na niego, Uśmiechnęli się do siebie i właśnie, gdy chłopak przemógł się do powiedzenia tego, co chciał, usłyszeli szelest krzaków. Draco odwrócił gwałtownie głowę i znalazł kpiące spojrzenie starszych uczniów. Doskonale ich znał, wielcy potomkowie Śmierciożerców, pokazujący wszystkim naokoło swoje poglądy.
-No no, Malfoy-prychnął jeden-Ale że z Lovegood?
-Nic wam do tego, możecie już sobie iść-blondyn wstał ze zdenerwowanym wyrazem twarzy.
-Bo ty tak mówisz? Przynosisz hańbę rodzinie-warknął kolejny-Czarny Pan już dawno powinien był się tobą zająć w odpowiedni sposób.
-Dobra Wright, starczy-westchnął blondyn akceptując swój los-Rozejdźmy się i będzie w porządku.
-Nic nie będzie w porządku-mruknął Ślizgon o nazwisku Hughes-Co tam u ciebie Lovegood?-podszedł do dziewczyny spokojnie stojącej obok-Gdybyś tylko nie była taka psychiczna, to buźkę masz nawet nawet-prychnął i dotknął jej policzka. Odsunęła się, a Draco tylko widząc co się dzieje, rzucił się starszego ucznia. Niestety, dwóch stojących z tyłu chwyciło go tak mocno, że mógł się tylko szarpać-Patrz, chce o ciebie walczyć, powinnaś być szczęśliwa, że cieszysz się takim zainteresowaniem.
-Po prostu go zostawcie-warknęła dziewczyna, a w jej oczach błysnęła nieustępliwość. Hughes najwyraźniej poczuł się jeszcze bardziej sprowokowany, bo przyciągnął blondynkę do siebie, wbrew jej woli.
-Nie dotykaj jej!-Draco szarpnął się bezskutecznie, a za chwilę ogłuszył go cios w brzuch. Przeklął pod nosem, ale prawie od razu z powrotem się wyprostował-Ona jest od was młodsza, do cholery!-warknął. Lovegood tymczasem odepchnęła od siebie Hughesa, ten wpadł na pień drzewa z tyłu, co oczywiście tylko bardziej go rozjuszyło. To był ten moment, w którym każdy był rozkojarzony, więc Draco wydostał się z uchwytu dwóch starszych uczniów i stanął zasłaniając Lunę przed ciosem wymierzonym w nią. Zachwiał się w bok, westchnął boleśnie i wyprostował się, by oddać, niestety mimo wszystko był zbyt wolny i pięść walnęła go w mostek, co odcięło mu oddech. Próbował zaczerpnąć powietrza, na próżno. Hughes spojrzał na niego nieco przestraszony, ale szybko zakrył to maską złośliwości.
-Może to cię czegoś nauczy, dzieciaku-prychnął, po czym posłał w jego stronę serię ciosów i kopnięć. Luna panicznie wymacała swoją różdżkę w trawie i wymierzyła w oprawców.
-Tylko spróbuj go jeszcze raz dotknąć-warknęła-Znam sporo bolesnych zaklęć, chyba nie chcecie żebym musiała je demonstrować?
-Doskonale wiemy, czego uczy się na drugim roku, dziewczynko-Wright zaśmiał się kpiąco.
-Świetnie, doceniam, ale nie wiecie jakich zaklęć uczył mnie mój opiekun, profesor Snape. Zresztą, podejrzewam, że nie chcecie mieć z nim do czynienia-syknęła, cały czas zerkając na dławiącego się Dracona. Starsi chłopacy nie byli już tacy pewni siebie, powoli się wycofali, a dalej po prostu biegli. Blondynka opuściła różdżkę i kucnęła koło Malfoya-Wszystko w porządku?-pomogła mu stabilnie usiąść. Położył ochronnie rękę na brzuchu i starł stróżkę krwi kapiącą mu z nosa.
-Tak, jest w porządku, ale nie wiem jak przeżyję z myślą, że ty dałaś sobie z nimi radę, a ja nie-posłał jej uśmiech. Delikatnie go objęła, co było miłym zastępstwem kopania.
-Musimy to zgłosić nauczycielom. Chodź, pomogę ci wstać-podnieśli się i wolnym krokiem ruszyli w stronę zamku. Odpowiednie kroki zostały podjęte od razu po ich przyjściu. Do Dumbledora przez samą profesor Sinistrę, która pierwsza ich zobaczyła, został skierowany wniosek o zawieszenie trójki uczniów w prawach. Nauczycielka zabrała Lovegood i Malfoya ze sobą do pokoju, w którym często spędzała czas żeńska część grona pedagogicznego, więc gdy tylko tam dotarli, wylała się na nich fala współczucia, litości i ogólnego poruszenia.
Draco czuł nagłą potrzebę ucieczki, ale nikt nie chciał go wypuścić, póki nie uspokoił się krwotok z jego nosa. Gdy wreszcie powiedzieli, że mogą wyjść, chłopak prawie stamtąd wyleciał, chcąc znaleźć się jak najdalej od nauczycielek. Luna dogoniła go.
-Chciałam Ci podziękować-powiedziała łagodnie.
-Za co? To chyba ja powinienem dziękować tobie-prychnął chłopak-Wieczór totalnie się nie udał.
-Stanąłeś w mojej obronie, przyjąłeś na siebie cios-wyszeptała blondynka. Zatrzymali się-I to się liczy najbardziej-stanęła na palcach i dała mu buziaka w policzek.
-Taaaak...-wydukał onieśmielony Ślizgon-O Merlinie, musimy iść do Snape'a. On nas zabije.
-Dlaczego? Ojciec nie jest znowu taki zły, wystarczy w odpowiedni sposób przedstawić mu sytuację.
-Jaką sytuację?-zapytał ponury, niski głos za nimi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top