Część 94.

Severus spojrzał na bladą Lunę stojącą przed nim. Nie potrafił rozgryźć dzieci, nigdy nie wiedział o co im chodzi, ale teraz widział, że dziewczynka jest wyjątkowo spięta. Jego wzrok nieco złagodniał, gdy czekał aż coś się wydarzy.

-A więc?-zapytał w końcu-Co się dzieje?

-Cóż, ja nie wiem jak to powiedzieć-zaczęła szeptem, a jej policzki stały się czerwone-Ale nie wiedziałam z kim porozmawiać, więc w ostateczności postanowiłam zwrócić się do pana.

-Nie musisz się wstydzić. Jako twój opiekun, jestem tu by cię wysłuchać-wzruszył ramionami.

-To dziwna sprawa-Lovegood wypuściła ciężki oddech-Zaczęło się kilka dni temu, gdy podczas lekcji strasznie zaczął boleć mnie brzuch.

Severus już wiedział dokąd ta rozmowa zmierza i szybko układał w swojej głowie jakiś scenariusz.

-Ale dzisiaj...-dziewczynka zawahała się-Dzisiaj stało się coś bardzo dziwnego.

-Chyba rozumiem co chcesz mi przekazać-Snape wyprostował się przy biurku i w myślach głęboko westchnął z rezygnacją. Musiał coś wymyślić-Jak sądzę, nikt nie zdążył opowiedzieć ci o dojrzewaniu?-pokręciła głową-Tak się domyślałem-odchrząknął-Cóż, jak dorastamy, w naszym ciele zachodzą pewne... Zmiany. Dość nieoczywiste na pierwszy rzut oka, ale na przykład płci męskiej mutuje się głos. Pewnie pamiętasz jakim dzieciaczkiem był Harry jeszcze rok temu. Teraz wygląda doroślej. Ma szersze barki i tak dalej... U was, dziewcząt...-zatrzymał się, nie wiedząc jak do tego podejść. Cholera, że też przyszło mu uczyć bachory o dojrzewaniu. Gdyby Albus lub Minerva się dowiedzieli... Wzdrygnął się na tę myśl. Na szczęście wtedy do pokoju wparowała Bella niosąca coś do jedzenia-Któż nie opowie ci tego lepiej jak nie sama kobieta, hmm?-powiedział szybko. Bellatrix spojrzała na nich pytająco, ale dość szybko zrozumiała przesłanie. Machnęła ręką, przełknęła to co jadła i uśmiechnęła się.

-Chodź do drugiego pokoju, skarbku-zaśmiała się-Mam ciasteczka, a tata chyba czuje się skrępowany opowiadając o takich rzeczach.

-Tata?-zapytała ostrożnie dziewczynka. Bella skinęła głową i spojrzała na Severusa.

-Skoro i tak już jesteśmy na etapach takich rozmów-westchnął ciężko-Jeśli chcesz, możesz tak mnie nazywać. Jeśli jeszcze sprawia ci to ból z powodu wspomnień, nie zmuszaj się.

-Dziękuję-szepnęła i posłała im delikatny uśmiech.

***

Cecil chwyciła swoją torbę, poprawiła wiązania glanów, kupionych niegdyś w mugolskim sklepie i szybko związała włosy. Aurorzy stali obok niej, wyglądając niezwykle dojrzale, wręcz groźnie. Znów poczuła dreszczyk emocji i uśmiechnęła się do siebie. Wtedy wszedł Clark, pierwszy raz nieubrany w typową dla siebie marynarkę.

-Mam nadzieję, że wszyscy wypoczęci i gotowi. Posiadłość jest duża, więc czeka nas ciężka praca, by odkryć wszystkie ukryte miejsca-oznajmił-Pamiętacie plan. Rozglądamy się czy nikogo nie ma, wtedy wchodzimy głębiej, Davis i Taylor schodzą na najniższe piętra, sprawdzić czy nikogo tam nie ma. My przeszukujemy górę.

-Jasne-odparło kilka osób i jeden po drugim zaczęli się aportować w parach.

-Chodź do mnie, Cecil-Carl uśmiechnął się zadziornie. Przewróciła oczami, ale złapała jego dłoń i w następnej sekundzie skręciło jej się w brzuchu. Wylądowała na trawie i z żałością odkryła, że z jej fryzury już wydostały się pojedyncze pasma. Ściągnęła je z twarzy i szybko znalazła aurora do którego została przydzielona do pary. Chłopak sam był młody i najwyraźniej zestresowany.

-Pierwsza akcja?-spytała na rozluźnienie atmosfery, gdy szli w stronę wyłaniającej się posiadłości. Skinął głową-A to nie jesteś przynajmniej sam-zaśmiała się, choć tak naprawdę zmartwiła faktem, że nie przydzielono jej kogoś bardziej doświadczonego.

Dwór był mroczny, drzewa, krzewy i inne rośliny otaczające go jakby martwe, uschnięte. Ciemna aura ciągnęła się za nimi, gdy tylko przekroczyli zepsutą bramę.

-Tu działy się niedobre rzeczy...-szepnął ktoś, a Cecil wyraźnie to czuła. Gdy otworzyli ogromne drzwi wejściowe, uderzył ich dziwny zapach. Dziewczyna nie mogła go z niczym utożsamić i było to co najmniej irytujące. Chwyciła swoją różdżkę mocniej, a inni Aurorzy rozpierzchli się, by przeszukać teren. Ona z Taylorem i nieszczęsnym Carlem stali na razie przy wejściu. W końcu ktoś do nich wrócił.

-Korytarzem na wprost są schody do dolnej części. Idźcie się tam rozejrzeć-powiedział i wrócił do swoich zajęć.

-To ja będę tu na was czekał-westchnął Clark z udawanym smutkiem. Cecil pokręciła głową z dezaprobatą, ale to ona pierwsza ruszyła we wskazanym kierunku. Im niżej schodzili, tym mroczna atmosfera stawała się jakby gęstsza. W końcu znaleźli się na ostatnim stopniu i już stąd widzieli, że znajdują się w lochach. Taylor otworzył szerzej oczy, a dziewczyna trąciła go lekko, by szli dalej. Pierwsze cele były puste, ale dopiero gdy weszli głębiej, mogli zobaczyć jak daleko ciągnie się cały podziemny kompleks. Cecil czuła, jakby zaraz miała zasłabnąć. Chłopak pokazał jej, by była cicho, więc się do tego zastosowała.

Poprawiła torbę, wyciągnęła przed siebie różdżkę i ruszyli dalej. Każdy krok wydawał się wiecznością, szczególnie, gdy ktoś mignął jej w jednej z cel, szturchnęła Aurora i powoli z przerażeniem zaczęła się odwracać w tamtą stronę. Na ziemi leżał... Człowiek? W pierwszej chwili nawet nie mogła tego ustalić. Z jej ust wydostał się cichy jęk przerażenia, gdy zobaczyła jego stan. Był prawie nagi, ale i tak całe ciało pokrywały krew, opuchlizna i sińce. Taylor stał obok niej równie zaskoczony.

-Och Merlinie-szepnęła-Muszę sprawdzić, czy on żyje. Alohomora!

Wpadła do środka, w panice otworzyła torbę, nie za bardzo wiedząc od czego zacząć. Przystawiła dłoń do ust mężczyzny i odetchnęła z ulgą czując oddech.

-Idź zobacz resztę-zwróciła się do Taylora, a chłopak niemal natychmiast wybiegł. Wyjęła z torby kilka grubych gaz i rzuciła szybkie Aquamenti, by je namoczyć. Wtedy delikatnie zaczęła przemywać twarz mężczyzny, brudną na tyle, że nie można było jej zobaczyć. Czuła jak drży wykonując tą czynność, a jednocześnie wiedziała, że musi się ogarnąć i zachować profesjonalnie. Gdy umyła mężczyźnie większą część twarzy, świadomość powoli do niej dotarła. Doskonale znała tę osobę.

-Profesor McLevis-szepnęła do siebie z niedowierzaniem. Nie miała czasu na dłuższe myślenie-liczyło się szybkie działanie. Miał gorączkę, a jego ogólny stan był fatalny. Zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle przeżyje przeniesienie. Zerknęła na jego dłonie i uderzyła w nią zimna fala. Był... Całkowicie wyniszczony, wychudzony i zdawało się, że umarł już dawno. Sapnęła, gdy niespodziewanie zatrząsł się pod jej dotykiem, a w następnej chwili otworzył oczy szeroko i poderwał się do góry, próbując z nią walczyć.

-Cii, ciii...-szarpała się z nim najdelikatniej jak mogła. Skąd miał tyle siły?-To tylko ja, Davis. Nic ci już nie grozi...-szeptała, aż w końcu wpadł w jej ramiona z przyduszonym szlochem. Łagodnie głaskała go po plecach, aż poczuła, że znów jest nieprzytomny. Wyczuwała tylko słaby oddech na swojej szyi. Ułożyła go z powrotem na ziemi, na prosto i włożyła swoją różdżkę za ucho-Będzie dobrze, tylko się trzymaj-nie zdawała sobie nawet sprawy, w której sekundzie przestał być jej profesorem. Chciała płakać z bezsilności, ale była aspirującą magomedyczką, nie mogła się teraz poddać. Zaczęła od usztywnienia rąk, potem przeszła do obrażeń klatki piersiowej, która wydawała się zapadnięta. Rowley był wygłodzony, co pokazywały nie tylko wystające żebra. Wyglądał przerażająco.

Dziewczyna chciała właśnie zobaczyć, czy nie ma żadnych krwotoków zagrażających życiu, ale ktoś wpadł do celi. Przerażona sięgnęła po różdżkę widząc mężczyznę około pięćdziesiątki, który też nie wyglądał najlepiej, ale nie miał żadnych mocno krwawych śladów. Miał dość długą brodę i teraz patrzył w stronę McLevisa ogromnymi oczami. Zaraz za nim wpadł Taylor.

-Spokojnie, to Alexander. Jest jego ojcem-tu skinął głową w stronę Rowleya.
Alex upadł na ziemię obok syna i wiedział, że lepiej go teraz nawet nie dotykać.

-Och, jak się pan czuje?-zapytała Cecil z troską.

-Cóż, spędziłem w tym miejscu dwanaście lat-odparł mężczyzna nie spuszczając wzroku z nieprzytomnego Rowleya. Dziewczyna otworzyła oczy szerzej.

-Taylor, musimy ich stąd jak najszybciej zabrać-szepnęła przestraszona-Chce mi pan powiedzieć co się właściwie stało?

-To Voldemort-wycedził mężczyzna, cały czas przyglądając się poważnie rannemu synowi. Auror i dziewczyna spojrzeli na siebie przerażeni-Przychodził tu codziennie, robił mu same okropieństwa. Słyszałem jego krzyki...

-Ale już w porządku, bo tu jesteśmy-Davis bardzo delikatnie położyła mu rękę na ramieniu, ale nie reagował źle na dotyk-Czy jest pan w stanie pójść do góry, tam przywyknąć do światła i wtedy teleportować się z Taylorem?

-Myślę, że tak. Nie jestem ranny w żaden sposób.

-Dobrze, idźcie-powiedziała monitorując parametry życiowe Rowleya-Teleportuję nas pod Hogwart.

-Dlaczego nie do Munga?-Auror spojrzał na nią pytająco.

-Słuchaj, on jest spanikowany, kiedy się wybudzi, widząc kolejne nieznane miejsce, może mieć atak-wyjaśniła krótko-Musi być w miejscu, które zna.

-Myślę, że dziewczyna ma rację-Alexander spojrzał na nią ufnie-Ale obiecajcie, że mnie do niego zabierzecie.

-Oczywiście-zapewniła Cecil-Ale idźcie już i powiedzcie wszystko Aurorom.

Taylor pomógł wstać wychudzonemu mężczyźnie i opuścili celę. Tymczasem Davis zdjęła z siebie płaszcz i transmutowała w ciepły koc. Na dworzu było zimno i nie mogła dopuścić do wychłodzenia organizmu byłego profesora, a zaklęcia ogrzewające mogły nie wystarczyć. Poza tym miała teleportować się pod szkołę i nie chciała, by któryś z uczniów przypadkiem zobaczył całą skalę obrażeń.

Najdelikatniej jak potrafiła owinęła zmasakrowane ciało mężczyzny i mentalnie przygotowała się do przeniesienia ich oboje. Złapała jego ramię i machnęła różdżką.

Zakręciło jej się w głowie i poczuła, że chce wymiotować, ale wtedy usłyszała bolesny skowyt z lewej strony i nie mogła się skupiać na sobie.

-Expecto Patronum-szepnęła i zaraz koło niej zjawiła się wiewiórka-Wezwij tu madame Pomfrey, Snape'a i dyrektora. Szybko!

Spojrzała na twarz Rowleya. Płakał przez sen, więc łagodnie starła łzy ściekające po jego twarzy. Zmienił się zupełnie i było to wręcz przerażające.

Sprawdziła jeszcze oddech i puls na wszelki wypadek, gdy zobaczyła trzy osoby biegnące w jej stronę. Poppy przyspieszyła, a Snape nagle się zatrzymał, jakby niedowierzając w to co zobaczył.

-Pomóżcie-Cecil chciała krzyknąć, ale z jej ust wyszedł jedynie cichy, niemrawy szept.

-Merlinie, jak? Skąd?-Poppy upadła na ziemię koło nich. Odrzuciła koc na bok i odsunęła się gwałtownie. Dumbledore kucnął koło nich i położył dłoń na jeszcze nieco brudnym od krwi czole mężczyzny.

-Ministerstwo wezwało mnie na pierwszą akcję, nie miałam o tym nikomu mówić-zaczęła pospiesznie dziewczyna-Mieliśmy przeszukać jakiś rzekomo opuszczony budynek. To prawdopodobnie był dwór Voldemorta-przełknęła nerwowo ślinę i spojrzała z zapałem na dyrektora-On go tam torturował. Jego stan... Merlinie, jest tragiczny. Bałam się, że nie przeżyje podróży, ale tam nie mogłam dla niego dużo zrobić. Nie zabrałam go do Munga, bo wiem, że znajome otoczenie będzie lepsze, jeśli się wybudzi.

-Dobrze się spisałaś, kochanie-Poppy machnęła różdżką i pod Rowleyem pojawiły się nosze, które natychmiast lewitowała. Całą czwórką biegli z nieprzytomnym mężczyzną, mając nadzieję, że nikogo nie spotkają.

-Był tam jeszcze jego ojciec, ale został z Aurorami-mruknęła Cecil. Snape spojrzał w jej stronę.

-Jego ojciec nie żyje-oznajmił.

-Wybacz, ale się z tym nie zgodzę. Nie dość, że byli nieco podobni, czułam tam ojcowską miłość-odparła stanowczo-Alexander McLevis, dobrze pamiętam.

Dyrektor zmarszczył brwi, ale dalszą drogę spędzili w ciszy. Gdy w końcu dotarli do skrzydła szpitalnego, w którym nikogo nie było, położyli Rowleya na łóżku. Dyrektor i Snape zaczęli jakąś żywą dyskusję, a Poppy zgromiła ich spojrzeniem.

-Idźcie za drzwi, bo mi przeszkadzacie.

-Dobrze, ale zaraz tu wrócę-warknął Severus. Czuł się poniekąd winny temu co stało się chłopakowi. Razem z Dumbledorem kontynuowali rozmowę na zewnątrz, a magomedyczka zabrała się za rozpoznanie wszystkich obrażeń.

-Och, biedaczek-szepnęła widząc ich skalę.

-Czy on przeżyje?-spytała Davis.

-Nie mogę tego powiedzieć-szepnęła kobieta-Był torturowany od miesięcy, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Obawiam się, że oprócz blizn na ciele, zostaną te w jego duszy...

-Ale da radę, pomogę mu-powiedziała Davis z zapałem. Poppy uśmiechnęła się smunto pod nosem. Dziewczyna była pełna nadziei.

-Tak tak, Cecil...-westchnęła-Muszę iść po eliksir, ale do składziku w którym są rzeczy, których prawie nie używamy. Chwilę mnie nie będzie, monitoruj go.

-Oczywiście-Davis skinęła głową-Będę tu dla niego cały czas-zapewniła.

Pomfrey szybko opuściła pomieszczenie, bo każda minuta była na wagę złota. W tym czasie Cecil zerknęła na zasinioną i zakrwawioną klatkę piersiową McLevisa, który z trudem brał każdy kolejny oddech. Nie spodziewała się, że nagle otworzy oczy i zacznie się prawie dusić.

Zaczął się kręcić, uciekać od jej dotyku i w panice machał głową na wszystkie strony, cicho krzycząc.
Dziewczyna złapała jego twarz dłońmi i kciukami zaczęła kojąco rozmasowywać spięte mięśnie.

-Jesteś w Hogwarcie-szepnęła, gdy powoli przestawał się wiercić-Już nikt cię nie skrzywdzi-dodała i zauważyła, że wpatruje się w jej oczy z nieodgadnionym wyrazem. Posłała mu pokrzepiający uśmiech, nie wiedząc co więcej może teraz zrobić-Musisz zasnąć.

Wtedy Rowley się ożywił. W jego oczach mignął zapał, chęć powiedzenia czegoś.

-Dyrektor... Snape-wydusił-Teraz.

-Musisz zasnąć, odpocząć od bólu...-chciała wyjaśnić, ale zaczął się szamotać i ciężko oddychać-No już, już...Nie hiperwentyluj, to bardzo niebezpieczne. Musisz się uspokoić, madame Pomfrey zaraz przyniesie coś przeciwbólowego.

-Muszę im powiedzieć...-mówił dalej-Umrę, ale muszą wiedzieć...

Te słowa dały jej nieco do myślenia i w końcu zawołała Snape'a z Dumbledorem. Dwaj wymienieni mężczyźni wpadli do środka z najgorszymi podejrzeniami. Zaraz znaleźli się przy łóżku.

-Obudziłeś się-Snape posłał mu grymas i delikatnie położył dłoń na jego ramieniu-Będzie dobrze, rozumiesz? Przeżyłeś gorsze rzeczy. To moja wina... Ja...

Lecz McLevis nie słuchał. Miał tylko jedną misję do spełnienia, zanim opuści świat.

-Horkruksy, sześć-wydusił z siebie i wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni-Dziennik Riddle'a, pierścień Gaunta, medalion... Slytherina... Czarka Hufflepuff-zatrzymał się na moment, by wziąć drżący oddech. Jego głos powoli zanikał-Diadem Ravenclaw i wąż, stworzył go ostatnio-mówienie sprawiało mu ogromny wysiłek, a na czole pojawiły się kropelki gorączkowego potu.

Cecil spojrzała na nich przerażona.

-Co to znaczy?-spytała ściszonym głosem.

-To, że jeden z naszych problemów został rozwiązany-odparł Dumbledore, a na jego twarzy zakwitł zatroskany uśmiech-Teraz musimy tylko postawić naszego dzielnego pacjenta na nogi-dyrektor spojrzał na Cecil, która dalej delikatnie głaskała policzek byłego nauczyciela. Niestety, ten był już bardzo daleko.

×××

Hi guys
Życzę zdrówka❤
Czekam na opinie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top