Część 93.

Severus wiedział, że nie może na zawsze zostać w tej przyjemnej, ogarniającej go pustce i nieco tego żałował. Tu panowała cisza, spokój i przede wszystkim nie było żadnego bólu. Ale w głębi duszy wiedział, że ktoś na niego czeka, szczególnie, że co jakiś czas ciszę przerywały ciche słowa kierowane ku niemu. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później musi się obudzić, a śmierć nie była jeszcze jego przeznaczeniem.

Na początku śnił, o wielu nieprzyjemnych rzeczach. Odczuwał ból, strach i żal, które stopniowo znikały. W końcu został sam ze swoimi myślami.

Poświęcił chwilę każdemu ze swoich bliskich.

A wtedy nadeszła chwila jego wybudzenia. Ktoś był obok podczas tego procesu, trzymał go za rękę i szeptał ciche słowa, które brzmiały jak spokojna pieśń.

Cicha muzyka ustała gdy otworzył oczyt. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się wokoło, choc nie do końca wiedział gdzie się znajduje, a jego wzrok był rozmazany i rozdwojony. Stęknął cicho i poczuł pocałunek chłodnych ust na czole.

Bellatrix wiedziała, że gdy nadejdzie moment, gdy Severus otworzy oczy, będzie mu ciężko uświadomić sobie co się dzieje i gdzie jest, dlatego, gdy tylko zauważyła, że jest jakaś zmiana w jego zachowaniu, usiadła obok, chwyciła jego dłoń i zaczęła do niego kojąco szeptać.

Nie wiedziała, czy to pomaga, ale sama czuła się spokojniej.

Dość długo minęło, zanim Severus naprawdę otworzył powieki. Jego wzrok był jak za mgłą, te niegdyś świecące, czarne oczy zdawały się jakieś przyćmione i chwilę zdezorientowany rozglądał się po pomieszczeniu.

Bella złożyła delikatny pocałunek na jego czole i uspokoił swój oddech, czując znajomą obecność.

-Część-szepnęła-Długo spałeś, zaczynałam się martwić.

Spotkała jego spanikowany wzrok, który lustrował jej brzuch. Uśmiechnęła się delikatnie, chwyciła jego dłoń i przyłożyła do znacznego zaokrąglenia.

-Dziecko żyje, wszystko w porządku. Potem ci trochę opowiem, ale sądzę, że jeszcze nie tak obszerne historie-powiedziała cicho-Dam ci trochę wody, pewnie jesteś spragniony.

Fakt faktem, że przez to, że zaschło mu w gardle nie mógł nic z siebie wydusić. Chłód szklanki na jego ustach był tak kojący...
Lekko się zakrztusił, ale od razu poczuł się lepiej.

-Musisz odpocząć. Powiem Poppy, że wstałeś, ale zaśnij trochę-powiedziała Bellatrix.

-Czuję się już dobrze-mruknął cicho-A na pewno nie będę więcej spać.

-Tak myślałam-zaśmiała się Bella-Sprzeciwiasz się, a to znaczy, że faktycznie jest lepiej. Bardzo się o ciebie martwiłam, Harry też.

-Miło z waszej strony-prychnął.

-Muszę powiadomić Albusa, Pomfrey i twojego syna, dobrze?-pogłaskała jego włosy-Pewnie za moment przyjdzie tu Cecil, dotrzyma ci towarzystwa.

-Błagam, tylko nie ona-mruknął mężczyzna sennie i przewrócił oczami. Bella zaśmiała się i w tym momencie do sali weszła wspomniana wcześniej dziewczyna. Szybko ogarnęła sytuację i uśmiechnęła się wesoło.

-W końcu się pan obudził! No ile można było czekać-prychnęła podchodząc do nich. Severus pokręcił głową i ciężko westchnął, a rozbawiona Bellatrix zaczęła kierować się do drzwi-Jak pan się czuje?

-Dobrze-burknął czarnowłosy.

-To świetnie, podam panu eliksiry regenerujące organizm, mam nadzieję, że pomogą w szybkim dojściu do zdrowia-powiedziała wesoło, sięgając po fiolkę-To byłozdecydowanie za długo, proszę pana. Wszyscy się martwili, A Umbridge cały czas wypytywała. Dopóki pańska żona z nią nie pogadała-mruknęła i zmarszczyła brwi-Wtedy przestała się mieszać. Jestem strasznie ciekawa co takiego powiedziała pani Bella!

-Jest dość bezpośrednia-Snape uniósł lekko kąciki ust. Szczerze, czuł się strasznie. Bolało go praktycznie całe ciało, był wykończony i jakby dłużej pomyśleć, chciał spać. Cecil zauważyła lekką zmianę na jego twarzy-Musi pan dużo odpoczywać, trawiła pana bardzo wysoka gorączka przez sporo czasu. Ale z dobrych wiadomości jest to, że Rudolfus siedzi w Azkabanie.

-Naprawdę?-zapytał zaciekawiony mężczyzna.

-Mhm, sam się tam udał i do wszystkiego przyznał.

-Wyjątkowo dziwne-Snape zmarszczył brwi, ale nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo drzwi do skrzydła szpitalnego otworzyły się i wpadło przez nie kilka osób na czele z Harrym.

Chłopak spojrzał na niego z ulgą, westchnął i pospiesznie podszedł do łóżka.

-No w końcu tato. Trochę długo ci to zajęło-posłał mu krzywy uśmiech. Severus nie wiedział ile dni był nieprzytomny, ale zdawało mu się, że Harry w jakiś sposób zmężniał , może dojrzał. Zaciekawiony własnym odkryciem, uważnie przyjrzał się synowi.

-Mamy nadzieję, że czujesz się już lepiej-Dumbledore podszedł bardzo blisko-Uczniowie się stęsknili.

-Och tak, z pewnością-sarknął i usłyszał stłumione chichoty. Rozmowy, które nagle wybuchły w koło, wcale go nie interesowały, a wręcz męczyły. Podczas, gdy McGonagall śmiała się z żartów dyrektora, Snape skrzywił głowę, uważnie przyglądając się dłoni Harry'ego, która była dziwnie czerwona i poharatana. Zmarszczył brwi i spojrzał wymownie na Poppy.

Magomedyczka z wielką chęcią stanęła koło niego, oceniła 'ogólny stan' i zerknęła na odwiedzających.

-Przykro mi, ale myślę, że mój pacjent jest zmęczony-westchnęła spoglądając w stronę drzwi. Rozżalony dyrektor uśmiechnął się smutno.

-W takim razie odpoczywaj, Severusie-powiedział-Moi drodzy, chodźmy. Niedługo obiad.

-Harry niech zostanie-rzucił szybko Snape, unikając zdziwionego wzroku Albusa. Opuścili pokój w ciszy, a Gryfon usiadł obok leżącego ojca.

-Luna nie mogła przyjść, akurat ma zajęcia-uśmiechnął się słabo-Ale bardzo chciała.

-Dobrze, przecież rozumiem-Mistrz Eliksirów wyciągnął rękę i delikatnie złapał chłopaka za dłoń. Wzdrygnął się lekko i spojrzał zdziwiony w czarne oczy mężczyzny-Co się stało, Harry? Co z twoimi rękami?

Szybkim ruchem podwinął mu rękawy i spojrzał na zabandażowane ręce pytająco.

-To nie jest tak jak myślisz, tato-Gryfon delikatnie wyrwał dłoń z uścisku ojca i z powrotem zsunął rękawy.

-Nie tak jak myślę? To wystarczające dowody, że jest coś z tobą nie tak-prychnął pod nosem-Jako twój ojciec proszę cię, żebyś mi powiedział.

-Przecież to nie ja sobie to zrobiłem-Harry przewrócił oczami-Nie ma co roztrząsać.

-Nie ty, więc kto?-Snape posłał jedno z tych zagadkowych spojrzeń. Było trudne do odczytania, zwłaszcza, że raz widziało się tam złość i nienawiść, innym razem smutek u zmartwienie. Mało kto mógł wytrzymać pod tą presją. Gryfon zagryzł wargę

-To Umbridge-mruknął, ale widząc furię w oczach ojca, szybko sprostował-Ale nie denerwuj się, to nie dotyczy tylko mnie.

-A kogo jeszcze?-spytał siląc się na spokój.

-Na przykład Pansy, ale teraz gdy trzymamy się razem, jest łatwiej-odparł chłopak i delikatnie się uśmiechnął. Snape bardzo chciał coś powiedzieć, czuł się winny krzywdy, która spotykała jego dziecko, ale zanim zdążył skleić porządne zdanie, Potter już mu przeszkodził.

-Wiesz, Rudolf zeznał, że ktoś pomógł mu się dostać do Hogwartu, by podmienić kubki-powiedział szybko-Ale nie chce powiedzieć kto.

-Nie mogą użyć Veritaserum?-spytał Severus czując zażenowanie poziomem aurorów.

-Jest inny problem-Harry wzruszył ramionami-Ministerstwo nie wydało zgody.

-Dlaczego?-Snape nagle uświadomił sobie, że zdrajca wciąż może być w pobliżu. Chłopak spojrzał w stronę drzwi i widząc że nikogo tam nie ma, pochylił się nad nim.

-Sądzimy, że była to Umbridge. No bo kto inny? Tylko ona może mieć jakieś układy-szepnął. Severus zerknął na niego z konsternacją i porządnie się zastanowił. Jak najbardziej mogła być to prawda, ale żadne z dzieciaków nie powinno się w to mieszać. Zmarszczył brwi.

-Harry, proszę cię, nie zajmuj się tym-westchnął-To cię nie dotyczy, a chcę, żebyś był bezpieczny.

-Nie dotyczy mnie?!-Potter cofnął się zdenerwowany-Jesteś moim ojcem do cholery.

-Język ci się zaostrzył-Snape uśmiechnął się krzywo-Czyżby za dużo czasu z Bellatrix?

-Możliwe-odparł chłopak wzruszając ramionami-Ciekawe jaki charakter będzie miała wasza córka.

Snape gwałtownie podniósł wzrok.

-Córka?

***

Trzy tygodnie minęły jak burza, a Ministerstwo dalej nie wydało zgody na przesłuchanie Rudolfusa Lestrange przy pomocy Veritaserum. Co dziwne, ludzie nie cieszyli się z tej decyzji. Chcieli mieć czarno na białym wyartykułowane kto, co i dlaczego. Rodzina Snape'ów jednocześnie cieszyła się z takiego obrotu spraw, w końcu głos ludzi był bardzo istotny, ale jednocześnie musieli uważać, bo cały czas w ich otoczeniu był ktoś, kto wpuścił Lestrange'a do Hogwartu.

Mimo wszystko każdy żył własnym życiem.
Cecil Davis spojrzała na Puchona z szóstego roku, który trafił do skrzydła szpitalnego po treningu Quddittcha i cały czas posyłał jej zalotne uśmiechy.

Odwróciła się w drugą stronę, udając że czegoś szuka i przewróciła oczami. Zdecydowanie nie interesowali jej młodsi, a tym bardziej pacjenci. Ostatnio strasznie się nudziła, cały czas zmuszona do siedzenia w skrzydle, nawet jeśli nikogo tu nie było. Poppy szła sobie wtedy na herbatkę do nauczycielek i choć czasem przynosiła jej ciastek czy czegoś do picia, to i tak nie rekompensowało spędzonego tam bezsensownie czasu.

Coś zapukało w szybę i zaskoczona dziewczyna podskoczyła. Otworzyła okno i pozwoliła sowie wrzucić list. Był do niej, z pieczątką Ministerstwa. Pospiesznie otworzyła kopertę i zagłębiła się w jego treść.

Szanowna Pani Cecil Davis!

Uprzejmie informujemy, że dziś o godzinie 15:00 oczekuje się Pani obecności na spotkaniu w pokoju 209. Można się tam dostać za pomocą połączenia kominkowego sieci Fiuu.

Z poważaniem, C. Clark

-Czego oni ode mnie chcą?-fuknęła pod nosem i zgniotła kartkę-Piętnasta jest za dwadzieścia minut-prychnęła i spojrzała na Puchona leżącego na łóżku w rogu-Biegnij znaleźć madame Pomfrey.

-Ale moja ręka...-zaczął, lecz Cecil uniosła dłoń by skończył.

-Chodzić możesz-uśmiechnęła się złośliwie-Przekaż, że zostałam wezwana przez ministerstwo.

Weszła do kantorka, zerknęła w lustro i stwierdziła, że nie wygląda aż tak strasznie. Fartuch rzuciła na krzesło obok, włosy rozpuściła i pióro leżące na stoliku transmutowała w szczotkę. Wzięła głęboki oddech i podeszła do kominka. Upewniła się, że Puchon poszedł po madame Pomfrey i wyraźnie wypowiedziała nazwę miejsca do którego miała się udać.

Ministerstwo zawsze ją przytłaczało, czuła się tu bardzo niepewnie i źle. Wiązała z tym miejscem złe wspomnienia, szczególnie od kłótni z byłym chłopakiem. Carl Clarks zawsze aspirował na wysokie stanowiska urzędnicze, po prostu się do tego nadawał, a gdy jego ówczesna dziewczyna powiedziała mu co myśli o tym miejscu, zdenerwował się. Ufał czarodziejskim rządom bezgranicznie i chciał się im poświęcić. Cecil nie mogła tego słuchać i mimo, że go kochała, wiedziała, że muszą to zakończyć. Teraz, gdy to on podpisał list skierowany do niej, czuła, że udało mu się zająć wysokie stanowisko.

Szybko odnalazła pokój 209 i niepewnie stanęła przed drzwiami, widząc tabliczkę z nazwiskiem swojego byłego. Poprawiła sukienkę i z lekkim ociągnięciem weszła do środka. Carl siedział przy biurku i uniósł znad książki zdziwiony wzrok.

-Wypadało zapukać-rzucił-Poza tym jesteś przed czasem.

Przewróciła oczami i usiadła na krześle.

-Mów lepiej co chcesz, nie zamierzam tu siedzieć dłużej niż to konieczne-odparła.

-A szkoda, bo myślę, że to cię zainteresuje-Clark odłożył książkę i skrzyżował ręce.

-Słucham-mruknęła starając się ukryć swoją ciekawość pod maską zobojętnienia.

-Chociaż raz-syknął chłopak.

-No proszę, używasz ironii? To aż do ciebie niepodobne-zachichotała złośliwie. Przestał się uśmiechać i spojrzał na nią poważnie.

-Nie mieszajmy naszych prywatnych ścięć do spraw zawodowych.

-Szczerze mówiąc to ty zacząłeś, ale niech ci będzie-westchnęła-To po co mnie tu wezwałeś?

-Sprawa jest delikatna-mruknął szukając w papierach jakiegoś dokumentu-Prawie nikt o tym nie wie z osób postronnych, jesteś jedną z pierwszych.

-Czuję się zaszczycona-posłała mu dumny uśmieszek.

-Cóż, dwa dni temu Aurorzy zostali poinformowani o dziwnej, niepokojącej posiadłości-zaczął-Niestety jednak do dziś nie dostaliśmy pozwolenia na przeszukanie jej, czyli straciliśmy cenny czas. Na szczęście godzinę temu wydano odpowiedni dokument, co pozwala nam na rozpoczęcie działań.

-Nie rozumiem jak mogłabym wam pomóc w przeszukiwaniu opuszczonego domu, jestem zwykłą adeptką magomedycyny, a nie wykwalifikowanym aurorem-powiedziała nieco zdziwiona.

-Och, tylko tak mówisz-droczył się Clark-Doskonale wiesz, że twoje zdolności są cenione, a my potrzebujemy do tej misji kogoś młodego.

-Dalej nie wiem jak miałabym się przydać-mruknęła, choć wizja wzięcia udziału w jakiejkolwiek akcji z Aurorami była otworem nie tylko do kariery, ale i przygody, lekkiego dreszczyku.

-Cecil, ta posiadłość jest ogromna. Przypuszcza się, że była wzięta pod użytek Śmierciożerców-sprostował i natychmiast spieszył z dalszymi wyjaśnieniami-Chodzi o to, że nie wiemy, czy nie ma tam jakichś rannych. Aurorzy znają się poniekąd na magomedycynie, ale nie są kształceni pod tym względem. Zaproponowałem szefowi twoją kandydaturę, bo wszyscy wiemy, że idzie ci coraz lepiej. Poparł mnie i dlatego tu jesteś.

Davis musiała przetrawić te słowa, by zrozumieć ich sens. Miała pójść na akcję z Aurorami, być może kogoś uratować, a do tego ludzie mówili same przychylne rzeczy o jej zdolnościach. Aż przeszedł ją dreszcz.

-Woah, nie spodziewałam się-podrapała się po skroni.

-Raczej nikt się tego nie spodziewał-sarknął chłopak-Ja też tam będę, jako nadzorujący przebieg.

-Tego mogłeś nie dodawać-westchnęła-Kiedy jest ta cała akcja?

-Jutro, Cecil. Jutro.


~*~

Tęskniliście? Nie? No cóż XD
Sorry za nieobecność, ale ostatnio przez COVID-19 mam same tragedie wokół siebie.

Czekam na opinie-pozytywne i negatywne.

Obiecuje dużo niespodziewanych (chyba) rzeczy w następnym rozdziale.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top