Część 92.

Bellatrix weszła do skrzydła szpitalnego jak najciszej się dało, jednak magomedyczki nie dało się oszukać. Stała koło jej łóżka, trzymając ręce na biodrach i patrząc w podłogę. Snape przeklęła pod nosem, ale podeszła bliżej skruszona.

-Nawet nie chcę pytać, gdzie byłaś-Poppy pokręciła głową-Ale było to niesamowicie nieodpowiedzialne z twojej strony.

-Gnój musiał zapłacić, raczej już nie uniknie kary-odparła Bella unosząc głowę wysoko. Musiała poczuć jawną dominację nad starszą kobietą. Musiała czuć, że w końcu ma nad czymś kontrolę.

-Twojemu dziecku mogło się coś stać.

-Wszystko jest w porządku-Bellatrix zacisnęła usta.

-Bo to córka? Nie mów, że jesteś jedną z tych osób czystokrwistych, które muszą mieć pierworodnego syna, a jeśli okazuje się córka, to jest im obojętna-zmrużyła oczy groźnie. Kobieta natychmiast się cofnęła.

-Oczywiście, że nie-syknęła-Kocham to maleństwo, kimkolwiek by nie było.

-To dobrze-mruknęła-Gdy przyszłam w nocy zobaczyć co się dzieje, lewe przedramię było niesamowicie rozpalone. Dostał gorączki i coś mruczał przez sen. Myślę, że powinnaś odpocząć. Połóż się trochę.

Gdy Bellatrix obudziła się drugi raz, wydawało się być przedpołudnie, a na stoliku obok jej szpitalnego łóżka leżała gazeta, ciepła herbata i jakiś rogalik z marmoladą. Usiadła i chwyciła Proroka. Przetarła oczy, ziewnęła, a jej wzrok padł ja Severusa śpiącego obok. Mężczyzna ręką zaciskał kołdrę, a jego twarz wykrzywiał grymas bólu i cierpienia.

Bella zagryzła wargę i wróciła spojrzeniem na gazetę.

Groźny Śmierciożerca w końcu w Azkabanie!

Otworzyła szerzej oczy i natychmiast zagłębiła się w tekst.

Dziś nad ranem do Aurorów dobrowolnie zgłosił się Rudolfus Lestrange-morderca i poplecznik Sami-Wiecie-Kogo. Mężczyzna przyznał się do wszystkich zabójstw, których dokonał. Po podaniu Veritaserum opowiedział również o najświeższym incydencie, mianowicie torturach Severusa Snape'a oraz jego małżonki Bellatrix Snape, o której kilka lat temu również było głośno.

Z zeznań oskarżonego wynika, że kobieta niemal straciła dziecko, a jej mąż w krytycznym stanie przebywa w Hogwarcie.

Lestrange został przekazany Azkabanowi, w którym na razie będzie przebywał bez sądu.

O wszystkich nowych decyzjach w sprawie będę państwa informować
Rita Skeeter

Bella zamknęła oczy i przycisnęła gazetę do piersi. W końcu byli bezpieczni. Jej, Severusowi i dziecku nikt nie zagrażał.

Wyślizgnęła się spod pościeli i usiadła na łóżku męża. Delikatnie głaskała jego włosy, a drugą dłonią dotknęła jego rozpalonego policzka.

Miał nierówny oddech, ale Pomfrey powiedziała ze to z powodu za długich tortur. Mogli mieć tylko nadzieję, że to nie będzie na stałe. Czarnowłosy poruszył się nieznacznie i coś wymamrotał, a Bellatrix spojrzała na niego z oczekiwaniem w oczach. Nic jednak nie nastąpiło.

***

Harry zacisnął pięści patrząc prosto na pustą ścianę. Jego samokontrola powoli puszczała i naprawdę nie miał zamiaru się hamować. Kilka osób próbowało z nim pogadać, ale wprost mówił że nie ma ochoty. Nawet Hermiona i Ron stwierdzili, że lepiej go unikać. Naturalnie, rozumieli go, po prostu nie chcieli podsycać żalu.

Harry wstał z fotela w pokoju wspólnym i pomyślał, że nie zanotował momentu, w którym oglądanie tortur zaczęło sprawiać mu satysfakcję. Zaczął się martwić, bać, że stanie się taki jak Voldemort. Cierpienie Rudolfa, który skrzywdził mu ojca było wyjątkowo zadowalające i nie starał się tego ukrywać.

Chłopak energicznym krokiem ruszył korytarzem.
Chciał rano pójść odwiedzić Snape'a, ale Pomfrey kategorycznie zabroniła mu tam wchodzić. O sytuacji z wczoraj wiedziała już cała szkoła, bo wszystko było opisane w Proroku. Nie zdziwił się widząc Pansy stojącą naprzeciw niemu, jakby tylko na niego czekającą.

Ślizgonka zauważyła, że nowy przyjaciel miał zły humor. Nie utożsamiała tego w żaden sposób z tragedią, która dotknęła rodziny Snape'ów. Przecież na dobrą sprawę, zdawała sobie sprawę, że nawzajem się nienawidzili. Ona natomiast czuła smutek, bo mimo swojego charakteru, Mistrz Eliksirów był dobrym nauczycielem, a jeszcze lepszym opiekunem.

Wydawało się, że Harry trochę złagodniał jak ją zobaczył. Zwolnił, nie był już tak nabuzowany i wziął głęboki oddech.

Podszedł do dziewczyny, która bardzo delikatnie się uśmiechnęła i położyła mu dłoń na ramieniu.

-Hej, wszystko w porządku?-spytała. Skinął głową, siląc się na spokojny wyraz twarzy-Przejdziemy się? Czy jesteś zajęty?

-Nie, nie mam nic do roboty-westchnął-Jak twoja ręka?-ostrożnie złapał jej dłoń i obejrzał zabliźniałe rany.

-Najważniejsze, że nie boli-wzruszyła ramionami-No i łatwo je ukryć przed innymi.

-To świetnie-mruknął z ulgą Gryfon. Skręcili w jakiś przypadkowy korytarz i pogrążyli się w spokojnej rozmowie.

-Słyszałeś co się stało profesorowi?-szepnęła Pansy po jakimś czasie. Zauważyła cień przechodzący przez twarz Harry'ego i zaczęła żałować, że zadała to pytanie. Chłopak ewidentnie mocno się spiął.

-Słyszałem, wiedziałem o wszystkim co się stało, jeszcze przed wami-spojrzał w oczy Ślizgonki, która zatrzymała się z niezrozumieniem.

-Ale... Jak?-dopytywała.

-Ufam ci, Pans-westchnął i potarł skronie-I wierzę, że to co teraz ci powiem, nigdy wyjdzie poza naszą dwójkę.

-Miałeś z tym coś wspólnego?!-Parkinson prawie krzyknęła. Wywrócił oczami i natychmiast pokręcił głową.

-Nie, nie tak jak ty myślisz-mruknął-Ale najpierw obiecaj, że nikomu nie powiesz.

-Na mój honor-przyłożyła dłoń do serca i z zapałem patrzyła na Pottera.

-Wiesz, moi krewni nie zawsze byli dla mnie dobrzy-podrapał się nerwowo za uchem.

-Wiem wiem, ta sprawa była głośna również tutaj.

-No właśnie, ale nie miałem wtedy do nich wracać-Harry zamknął oczy, nie wiedząc czy dobrze robi mówiąc wszystko akurat jej-Od pierwszego roku mam innego opiekuna. Jest nim profesor Snape.

-O Merlinie!-pisnęła Pansy, a w jej oczach błysnęły iskierka-Profesor Snape to twój ojciec?!

-Ciszej!-syknął, choć wydawał się nieco rozbawiony reakcją dziewczyny-Tak, można tak powiedzieć. Przynajmniej tak się do niego zwracam.

-Ojeju, to jest urocze-zaśmiała się-I musicie to przed wszystkimi ukrywać, tak?

-No oczywiście-obruszył się Harry-Wiedzą tylko wybrani.

-Wow, jestem wybrańcem-rozmarzyła się Parkinson-Zupełnie jak ty!

-Dobra, dobra. Żarty na bok-Potter posłał jej uśmiech, po czym jego zły humor wrócił-Chcę teraz do niego iść. Pójdziesz ze mną?

-Jasne. To okropne co im się stało...

-Im? To ojciec najbardziej ucierpiał-warknął niespostrzeżenie Gryfon-Gdyby nie Bellatrix, nic takiego nie miałoby miejsca.

-Hej, ale to przecież nie jej...

-Chodź już, to blisko.

W Skrzydle Szpitalnym stacjonowała akurat jedynie Cecil, ponieważ po ostatnich dniach madame Pomfrey musiała udać się do odpowiednich sklepów, by uzupełnić zapasy. Davis nie zdziwiła się, gdy wpadł tam Harry, aczkolwiek obecność młodej Parkinson już ją nieco zaskoczyła.
Była w trakcie badań Belli, która akurat stała, udowadniając, że wcale się nie przewróci jak wykona kilka kroków.

-Cześć, Harry-zawołała Cecil, ale nagle rozżalony wzrok chłopaka skupił się całkowicie na Bellatrix. Zbliżył się do niej nadzwyczajnie szybko i zignorował stażystkę, a nawet prawdziwy cel przybycia do skrzydła, czyli ojca leżącego łóżko dalej.

-To twoja wina!-warknął Gryfon, mierząc palcem w ciężarną kobietę-To przez ciebie ojciec tu leży!

-Hej hej hej, panie Potter, proszę stąd iść jak chcesz się tak zachowywać-Cecil położyła chłopakowi ręce na ramieniu, by go stamtąd wyprowadzić, jednak odepchnął ją do tyłu. Bella niewzruszenie stała, wiedząc, że takie wybuchy u nastolatków zdążają się dość często i trzeba to po prostu przeczekać.

Harry jednak nie zamierzał się zatrzymywać.

-To wszystko jest twoją winą! Gdyby nie było cię tutaj, ojciec nie musiałby teraz walczyć o życie!-krzyczał i w przypływie furii złapał ją za nadgarstki. Davis ruszyła do akcji w celu zaprzestania tej głupiej scenki, ale wzrok Belli surowo zabronił jej się zbliżać-On nie przeżyje i to twoja wina!

-Harry...-Pansy również próbowała się włączyć, bo widząc zbielałe już dłonie kobiety, wiedziała, że to gruba przesada. Chłopak dalej tylko krzyczał, ale nagle sytuacja odwróciła się, gdy Bella sprawnie wykręciła swoje ręce i to ona trzymała teraz nadgarstki zaskoczonego chłopaka. Cecil oddychała ciężko, próbując jakoś pomóc, ale wzrok Belli był tak opanowany, że wydawało się iż jako jedyna wie co robić.

Harry zaczął się szarpać i szamotać, aż w końcu Bella przyciągnęła go do siebie w szczelnym uścisku. Pozwolił łzom polecieć i w końcu odpuścił szamotania się. Kobieta kojąco głaskała go po plecach i jednocześnie głową wskazała Cecil i Pansy wyjście.

Po jakichś dwóch minutach chłopak ochłonął, a jego oddech uspokoił się. Zawstydzony odkleił się od Belli.

-Ja... Wiem, że moje przeprosiny są niczym w obliczu tego, co zrobiłem-szepnął, pokornie schylając głowę-Nie chciałem tego zrobić, ale...

-Czy ja coś mówię? Masz prawo się na mnie gniewać-kobieta wzruszyła ramionami, usiadła na łóżku i pokazała chłopcu żeby też to zrobił.

-Nie, nie... W ogóle nie miałem prawa myśleć, że to była twoja wina. Jestem okropny-mówił pospiesznie-Ale ja po prostu nie chcę znowu kogoś stracić, a sama myśl, że mogłoby się to stać, jest bardzo przytłaczająca...

-Jak najbardziej rozumiem-Bella pozwoliła sobie położyć dłoń na ramieniu chłopca-Prawdę mówiąc, byłam wczoraj w tej samej sytuacji-te słowa sprawiły, że Harry poczuł jeszcze większy wstyd. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Przecież ona też kochała Severusa. Nie zrobiłaby mu krzywdy.

-Jestem okropny, nie wiem nawet jak za takie coś przeprosić-szepnął zgodnie z prawdą.

-Nie musisz tego robić, doskonale cię rozumiem-pogłaskała jego policzek, jak prawdziwa matka-Jak byłam młoda, to też miałam takie wybuchy. Potem zresztą też-uśmiechnęła się, a Gryfon to odwzajemnił.

-Czasami zapominam, że jesteś dobra, że ocaliłaś mi życie-mruknął.

-Och, dobrze, skończmy te smęty-przewróciła teatralnie oczami-Rozmawiałam dziś z Poppy. Mówi, że Severus reaguje na leki, więc wybudzi się w ciągu najbliższych kilku dni. Rany leczą się prawidłowo.

-To dobrze-Potter uśmiechnął się z ulgą, ale na jego twarzy wciąż było widać napięcie.

-Chcesz pogadać o czymś jeszcze?-zapytała Bellatrix. Sama nie wiedziała, czemu wstąpił w nią tak łagodny duch. Czy to już instynkt macierzyński? Harry zakłopotany spojrzał w jej oczy.

-Ja... Nie mogę mieć nikogo przy sobie. Wszyscy jak najszybciej powinni się ode mnie oddalić.

-A to niby czemu?

-Najpierw zginęli moi rodzice, potem profesor McLevis. Prawie Draco i wiele innych osób, a teraz wy-szepnął masując skronie.

-Nie bądź małym dzieckiem, przecież wiesz, że chociażby ten wczorajszy incydent nie był zorganizowany przez Voldemorta, a dalej nie wiadomo co z Rowleyem...-zaczęła, ale chłopak jej przerwał.

-To nie Voldemort jest problemem, tylko ja-oznajmił poważnie i zacisnął zęby. Bella uniosła pytająco brew-Po prostu gdzie jestem ja, znajduje się nieszczęście. Ile jeszcze osób zginie w moim pobliżu? I dlaczego w ogóle się to dzieje?

-Hej, nie zapędzaj się-prychnęła Bellatrix-Nie możesz tak mówić. Żadne z tych zdarzeń to nie twoja wina, bo nie miałeś z tym nic wspólnego. Jesteś zwykłym nastolatkiem, a na pewno nikt nie obwinia cię o śmierć czy krzywdy tych wszystkich ludzi.

-Naprawdę?-w głosie chłopaka czaiła się delikatna nadzieja.

-Och, oczywiście, że nie!-Bella potargała go po włosach i pokręciła głową-Jak mogłeś kiedykolwiek tak w ogóle myśleć?

Zapadła cisza, po czym Harry nagle usiadł bliżej kobiety.

-Wiesz, nie jesteś taka zła-posłał jej krzywy uśmiech-I jeszcze raz przepraszam, że mogłem cię skrzywdzić.

-Jasne jasne-prychnęła i delikatnie go objęła-Nie dałabym się tak łatwo!

×××

Czekam na jakieś opinie!

Jak wam się podoba ta relacja?

Sorry za długą nieobecność, ale mam pewne problemy zdrowotne i ciężko mi wszystko ze sobą pogodzić 💚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top