Część 84.
Harry przybył na peron z pomocą Remusa i Syriusza, którzy tak naprawdę zaproponowali mu, by nie bawił się w jazdę pociągiem, bo wciąż był słaby. Potter jednak musiał już spotkać się z przyjaciółmi, a dłużący się czas oczekiwania chyba by go wykończył. Wkroczył na stację jak bohater. Wielu uczniów witało go z uśmiechem, inni pytali się, czy jakoś nie pomóc i czy wszystko w porządku. Pierwszacy, dopiero zaczynający szkołę, wyraźnie niezbyt rozumieli o co chodzi. Obiło im się o uszy nazwisko 'Potter', ale raczej nie wiedzieli kto i czego dokonał. Przynajmniej ci mugolskiego pochodzenia.
Gryfon odnalazł przyjaciół dość szybko. Hermiona swoim mądrym, choć donośnym głosem tłumaczyła coś Ronaldowi, a ten z wyraźnie sceptyczną miną przysłuchiwał się głoszonym przez nią teriom. Harry zaszedł ich od tyłu. Granger skoczyła przerażona, ale w następnej chwili rzuciła się brunetowi na szyję.
-Tak się martwiłam! Mugolskie gazety ogłosiły twoją śmierć! Przepraszam, że nie mogłam ci jakoś pomóc, albo nawet napisać-tłumaczyła się dziewczyna. Poklepał ją po plecach.
-Wszystko w porządku, przecież nic się nie stało-odparł-Siema stary-zwrócił się do Rona, podając mu rękę.
-Słucham?-wybuchła Hermiona-Nic się nie stało?! Mogłeś zginąć!
-Ale nic mi już nie jest-powiedział spokojnie-Przecież mnie uratowała-Granger zrobiła pytającą minę.
-Nie mówiłem jej dokładnie co się stało, Harry-mruknął Weasley-Nie wiedziałem czy mogę.
-Luzik, spokojnie-Potter machnął ręką-Wsiądziemy do pociągu, znajdziemy wolny przedział i ci wszystko opowiem.
-Dziękuję-uspokoiła się Gryfonka-Strasznie wyrośliście-dodała rozbawiona.
-Ty też jesteś teraz niczego sobie-wypalił Ron, po czym na jego policzkach pojawiły się krwiście czerwone rumieńce-To znaczy... Urosłaś, chodź o wzrost. Tak... Eeee... Wsiadamy?
Rozbawiony Harry pokuśtykał do wejścia i jako jeden z pierwszych wszedł do pociągu. Pustych przedziałów było pełno, ale chłopak znalazł ten, najbliżej Ślizgońskiej części pociągu.
Usiedli w samotności, szukając swoich bliskich, którzy żegnali ich na długi okres czasu. Potter pomachał Syriuszowi i Remusowi, którzy już po jakimś czasie zniknęli. Załadowany pociąg ruszył.
-Uratowała mnie Bellatrix-Harry oderwał się od widoku za oknem i spojrzał na zaskoczoną Hermionę-Paradoks, prawda? Okazało się, że jest po naszej stronie i działa na naszą korzyść. Teraz są z ojcem idealnym małżeństwem i ich dziecko będzie synkiem.
-Merlinie, nie spodziewałam się tego-szepnęła dziewczyna.
-Nikt się nie spodziewał-zażartował Ron-Nawet profesor Snape.
Jechali może piętnaście minut, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Temat zszedł na Dracona.
-Martwię się o niego. Wyglądał strasznie, a zachowywał się jeszcze gorzej-mruknął Potter.
-Nie dziwię się, Voldemort zrobił mu coś w stylu prania mózgu-Granger westchnęła, podpierając ręką głowę-Widzieliście go gdzieś na peronie?
-Ja niestety nie-odparł Ron-A zauważyłbym go na pewno.
-Cóż, ja też go nie widziałem-głos Harry'ego brzmiał na zmartwiony i podenerwowany-Ale wiem, w jakim złym stanie był. Myślicie, że coś mu się stało? Może Voldemort nie pozwolił mu wrócić?
-Nie pleć bzdur. Na pewno jest gdzieś w pociągu, albo rodzice posłali go siecią Fiuu-ucięła Hermiona-Z pewnością wszystko w porządku.
Nie musieli jakoś specjalnie długo czekać, żeby się przekonać, czy aby na pewno Granger miała rację. Po jakichś pięciu minutach drzwi przedziału odsunęły się wyjątkowo cicho i wolno, po czym stanął w nich blondyn. Jego blada skóra oraz sine usta, kontrastowały z czarną szatą. Harry nie czekał długo. Wstał i rzucił się na szyję przyjaciela.
-Draco!-krzyknął wesoło-Bardzo się cieszę, że cię widzę!-ręka Malfoya opadła na plecy Wybrańca, przyciągając go bliżej.
-Też się cieszę-odparł słabo blondyn. Hermionę od razu zaniepokoił ton jego głosu. Obdarzyła chłopaka uśmiechem i wskazała miejsce na fotelu-Przepraszam, nie mogę zostać. Wpadłem tylko na chwilę-szepnął. Potter złapał jego nadgarstek.
-Nadal jesteś potwornie chudy-mruknął Harry-Jesz już normalnie?
-Tak, nie zawracaj sobie tym głowy-odparł Malfoy, próbując zbyć krępujące pytanie.
-Ja się po prostu martwię-Harry położył chłopakowi rękę na ramieniu-Mamy tyle rzeczy do zrobienia, nie chcę żeby coś ci było.
-Jest w porządku-Draco uśmiechnął się delikatnie-Ale muszę już iść do swoich. Przepraszam.
Zostawił ich, z różnymi przemyśleniami.
-Podsłyszałem jak tata i Bella mówili, że próbował popełnić samobójstwo-szepnął Wybraniec. Hermiona pisnęła, a Ron głośno wciągnął powietrze-Strasznie się o niego martwię. To wszystko przez tego psychopatę! Zniszczę Voldemorta, nim zdąży mrugnąć okiem.
***
Voldemort wszedł do celi, zastając Alexandra trzymającego w objęciach Rowleya. Uśmiechnął się złośliwie na ten widok i brutalnie odciągnął ojca od syna. Starszy mężczyzna spojrzał na niego z wymalowaną nienawiścią, ale potem jego zatroskany wzrok spoczął na wiszącym bezwładnie ciele młodego McLevisa.
-Zdechł już?-zapytał Lord. Alex poderwał się na nogi.
-Przestań mówić o nim jak o zwierzęciu, bo to ty jesteś zwykłym psem-warknął, a po chwili zachwiał się pod wpływem mocnego uderzenia w policzek-Proszę bardzo, nadstawiam drugi-dodał.
-Wygadany jesteś ostatnio-stwierdził z rozbawieniem Czarny Pan.
-Zabijasz moje dziecko-odparł mężczyzna-Nie mogę ci na to pozwolić.
-Och, mugolu. Twój heroizm jest niesamowity-czarnoksiężnik teatralnie złapał się za serce-Pokaż nędzniku na co cię stać.
Alexander nie chciał ani się bić, ani walczyć w inny sposób, bo zdawał sobie sprawę, że taka potyczka jest z góry przegrana. Schował twarz w dłonie i zamknął oczy.
-Tchórz-mruknął Voldemort, łapiąc go za koszulę-Nie wiem, czy go jeszcze zobaczysz. Ale usłyszysz jak umiera, gwarantuję.
Wyprowadził mężczyznę do jego oddalonej celi i wrócił do Rowleya. Zasiadł na krześle, które wcześniej tu postawił i napawał się charczącym, głośnym oddechem cierpiącego więźnia.
-Wiesz, prawdopodobnie nikt ci nie mówił czym jest horkruks-zaczął-Nie chodziłeś do Hogwartu, ale nawet gdybyś tam uczęszczał i tak byś nie wiedział. Te głupie pseudo-szkoły, które mają nauczać, tak naprawdę omijają ważne rzeczy. Ja wkrótce sam dowiedziałem się czym jest horkruks. Zapragnąłem rozsczepić moją duszę, by zapewnić sobie nieodwołalną nieśmiertelność. Długo zastanawiałem się, czy zacząć ci to opowiadać, ale doszedłem do wniosku, że i tak zdechniesz. Chcę, żebyś umarł cierpiąc i wiedząc, że żaden bachor wam nie pomoże. Harry Potter nigdy was nie uratuje przed moją potęgą-zaśmiał się głośno, nie zauważając, że Rowley, mimo bólu i rozpaczy, słucha go uważnie-Najpierw wziąłem mój dziennik. Dziennik, w którym spisywałem najważniejsze rzeczy choćby odnośnie Komnaty Tajemnic. Zdaje się, że byłeś tam osobiście? Mogę pominąć całą tą historię. W każdym razie moją pierwszą ofiarą była Marta Warren. Głupia dziewucha się napatoczyła i spojrzała prosto w oczy bazyliszka. To była jej wina, że teraz nie żyje. Nie moja. Choć wizja pierwszego horkurksa była świetna, a czułem wypełniającą mnie nieśmiertelność. Niesamowite wrażenie. Zapragnąłem więcej.
Obolały, bez szans na ucieczkę i przeżycie, wiszący na łańcuchach Rowley, próbował zapamiętać najważniejsze fakty.
***
Severus miał tej nocy dziwny sen. Wspomnienie roześmianej, biegającej po polu Lily, nagle rozpłynęło się i przeistoczyło w widok małej, ciemnowłosej i ciemnookiej dziewczynki. W pierwszej chwili miał wrażenie, że widzi Bellatrix, ale coś mu nie pasowało. Podszedł do dziecka, które wyciągnęło ku niemu rękę i zachęciło do pójścia dalej. Zdezorientowany Snape chwycił jej dłoń i ruszyli. Mówiła coś do niego, cały czas się śmiała, ale on nie mógł nic usłyszeć. Dziewczynka wyglądała na nieznacznie zirytowaną brakiem odpowiedzi, ale potem... Potem wszystko zniknęło.
Obudził się w swoim łóżku, koło ukochanej żony wtulającej się w jego ciało. Okrągły brzuch powoli zaczął im przeszkadzać w wygodzie i komforcie, ale nikt nie śmiał powiedzieć tego na głos. To był ich mały synek.
Na myśl o dziecku, Snape przypomniał sobie jaki był dziś dzień. Pierwszy września oznaczał przyjazd uczniów świeżo po wakacjach, czyli powrót Harry'ego. Severus pocałował żonę w czoło i podniósł się z łóżka. Zegar w salonie pokazywał godzinę ósmą, czyli dość późną jak na standardy wstawania Mistrza Eliksirów.
Mężczyzna wykonał poranną toaletę, przywdział czarne szaty-te co zwykle-i wyszedł sprawdzić przygotowania do rozpoczęcia. Dumbledore, którego spotkał jako pierwszego, wyglądał znacznie lepiej niż ostatnio, kiedy miał kryzys. Najwyraźniej odciążenie z obowiązków mu służyło. Spytał się staruszka o konkretną godzinę przyjazdu uczniów i gdy uzyskał odpowiedź, ruszył dalej. Na zewnątrz było o dziwo słonecznie, ale mimo, że jesień dopiero miała nadejść, liście drzew już były w pomarańczowo-czerwonych kolorach. Nadawało to nieco nastroju.
Mógł się spodziewać, że spotka Lunę, która siedziała na gałęzi jednego z niższych drzew. Pokręcił głową z dezaprobatą i pokazał jej, że ma zejść.
-Co tam robiłaś?-spytał ostro, pomagając jej nieco na ostatniej prostej. Uśmiechnęła się niewinnie.
-Cóż, ukrywałam się przed profesor Umbridge-zachichotała.
-W takim razie rozumiem-odparł Snape-Gdybym był na twoim miejscu, postąpiłbym tak samo.
-Ona nas nie lubi, prawda?-spytała blondynka marszcząc brwi. Severus wzruszył ramionami.
-Ona nie lubi nikogo. Tylko Ministra-mruknął-I coś czuję, że będą z nią same kłopoty.
-Też tak myślę-powiedziała Luna całkowicie poważnie, po czym spojrzała na Snape'a-Ale pan się jej nie da, prawda?
-Ja? Skądże-prychnął Mistrz Eliksirów-Nie pozwolę też jej skrzywdzić żadnego z was. Poza tym pewnie niedługo znajdzie się profesor McLevis.
-Tak pan myśli?-Lovegood ponownie zmarszczyła brwi.
-Oczywiście-mruknął mężczyzna.
-A jeśli jest mu coś poważnego, a nikt nie jest w stanie mu pomóc?-zapytała blondynka.
-Cóż, znam go trochę i myślę, że tak łatwo się nie da-Snape chciał trochę zbyć to pytanie, bo tak naprawdę sam nie wierzył, że z Rowleyem jest w porządku. Liczył, że dowie się czegoś na spotkaniach Wewnętrznego Kręgu. Zerknął na dziewczynkę, której bystry wzrok mówił, że też w to nie wierzy. Zignorował jej spojrzenie i skierował się w stronę zamku. Na jego drodze pojawiła się jednak niepożądana postać.
Tylko jej tu brakowało, pomyślał przelotnie. Umbridge zaszła im drogę.
-Severusie, co tu robisz?-kobieta uważnie rozeznała się w sytuacji.
-Odporowadzam uczennicę tam, gdzie jej miejsce, Dolores-syknął czarnowłosy. Nauczycielka spojrzała na niego tak, że wiedział, że jej nie przekonał.
-Chciałam poprosić profesora, żeby pozwolił mi zostać tu jeszcze trochę. Jest tak pięknie!-Luna pochwyciła wątek i zabajerowała trochę-Ale profesor mi nie pozwala. Mówi, że mam nie zawracać sobie głowy bzdurami i zabrać się za naukę na rzecz czarodziejskiego świata. Jak dla mnie brzmi to bardzo nudno.
-Dobrze mówi-burknęła Umbridge-Hogwart nie może przynieść wstydu naszemu Ministrowi, mam rację? Severusie?
-Owszem-Mistrz Eliksirów skinął głową-Właśnie to jej mówiłem. Lovegood, rusz się i choć ubrać się w coś stosownego na uroczystość. No już.
Rozpoczęcie zaczęło się punktualnie z przybyciem ostatniego ucznia, zagubionego i roztrzepanego drugoklasisty. Pierwsze roczniki jak zwykle czekały na schodach, słuchając McGonagall, tłumaczącej zasady Tiary Przydziału. Snape usiadł wygodnie między pustym miejscem po prawej, na którym zasiadała zawsze Minerva, a Dolores. Wśród tłumu ujrzał Harry'ego, który kierował w jego stronę wzrok pełen miłości dziecka do rodzica. Severusowi było bardzo miło, ale nie mógł odpowiedzieć tym samym. Po pierwsze był szpiegiem, po drugie zepsułoby to doszczętnie jego image. Rzucił mu krótki uśmiech, od razu odwracając wzrok w stronę Ślizgonów, gdzie napotkał żałosny i wymizerniały widok Dracona. Zacisnął zęby, widząc, jak chłopak kuli się pod wpływem takiego tłumu wokół, a jednocześnie zauważył zmianę w zachowaniu Pansy. Dziewczyna, niegdyś psychofanka chłopaka, teraz na spokojnie nachyliła się do niego, położyła mu dłoń na plecach, a on posłał jej nawet słaby uśmiech.
Draco też zauważył dziwną, ale korzystną zmianę w zachowaniu Parkinson. Delikatnie go objęła i zerknęła na niego.
-Źle wyglądasz. Dobrze się czujesz? Może wolisz wyjść na świeże powietrze?-spytała ostrożnie. Posłał jej coś na kształt delikatnego uśmiechu i podziękował za tą propozycję. Dość długą chwilę trwała między nimi cisza, aż w końcu brunetka odezwała się.
-Draco, chcę, żebyś wiedział, iż matka powiedziała mi co działo się w wakacje u was w domu. A raczej mówiła to mojemu ojcu, ale ich podsłuchałam-sprostowała-Widzę po tobie, że miała rację. Przepraszam, że to powiem, ale wyglądasz na naprawdę wykończonego i zmartwionego. Chcę ci pomóc, a pewnie i nie tylko ja. Proszę, nie odrzucaj tego...
-Pansy...-Malfoy posłał jej kolejny uśmiech-Nie musisz się martwić, naprawdę. Powoli wracam do siebie, tak myślę.
-Wyglądasz źle. Powie ci to każdy.
-Trudno, nieistotne. Proszę, nie wracajmy do tego tematu. Dziękuję ci, że ze mną jesteś. Jako przyjaciółka.
-Luzik. Po prostu się martwię. Jestem nawet skłonna tolerować Harry'ego i bandę, żeby było ci lepiej.
-To faktycznie poświęcenie.
×××
Taki... Nie wiem jaki właściwie. Czekam na wasze opinie xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top