Część 83.
Ostatnie dni sierpnia dały się we znaki wszystkim nauczycielom Hogwartu. Decyzja o przydzieleniu szkole nowej nauczycielki, którą miała być akurat Dolores Umbridge, nikomu się nie podobała. Kobieta przyjechała na inspekcję, oceniając miejsce swojej pracy oraz stan innych profesorów. Nie mogła pracować z byle kim. Snape stał w rządku, koło wyprostowanej jak struna Sinistry i, jej absolutnej kopii jeśli chodzi o postawę, Vector. Chyba jako jedyny nie przejmował się zdaniem różowej wariatki, więc w zamyśleniu krzyżował ręce na piersi i patrzył w przód. Umbridge podeszła bliżej i spojrzała prosto w czarne, mroczne oczy Severusa. Nie dało się ukryć, że nie wytrzymała tak długo.
-Czy przypadkiem nie starałeś się o posadę, na której obecnie jestem ja?-zapytała kobieta.
-Owszem, od wielu lat-odparł Snape mrugając leniwie.
-A zechcesz mi powiedzieć czemu?-Dolores dopytywała, podczas gdy Mistrz Eliksirów jedynie uniósł brwi.
-Nie-uciął wzruszając ramionami.
Głupia landryna, dodał w myślach.
Niezadowolona Umbridge podeszła do kolejnej osoby, a Severus odszukał w tłumie stojącej z boku obstawy z Ministerstwa, Lucjusza. Blondyn również na niego patrzył. Być może z lekką nadzieją, być może z bólem i zrezygnowaniem. Według Snape'a, Malfoy zbyt szybko się podawał, a gdy próbował coś zmienić w postawie mężczyzny, ten z reguły rezygnował. Draco wczoraj wrócił do ich dworu, bo Bella zorientowała się w sytuacji na tyle, że okazało się iż Czarny Pan spędza teraz wiele czasu w zupełnie innym miejscu, a tam nikt nie chciał mu przeszkadzać. Chłopak miał spokój i był bezpieczny, a przynajmniej w miarę, bo i tak za tydzień wracał do szkoły.
Harry tymczasem wybłagał Syriusza i Remusa, by poszli z nim na Pokątną. Oczywiście Snape nie od razu chciał się zgodzić puścić go z tą dwójką, ale w końcu doskonale zdał sobie sprawę, że sam nie może udać się z Gryfonem po podstawowe rzeczy, jak choćby podręczniki i tak dalej. Cały magiczny świat szalał na jego punkcie, a każda dziennikarska czarownica koniecznie prosiła o wywiad. Pytania o wuja i ciotkę bardzo dręczyły Pottera, więc po prostu zaczął olewać natarczywych ludzi, ku uciesze ojca.
Dla Snape'a stanie w tym rządku, było najidiotyczniejszą rzeczą, jaką kazano mu zrobić. Wpatrywał się przed siebie, wiedząc jak bardzo Umbridge go znienawidziła za niewykonanie poleceń. Cóż... To on miał Asa w rękawie. Wystarczyło jedno słówko do Voldemorta. Do Wielkiej Sali weszła drobna, uśmiechnięta postać. Luna również zmieniła się przez wakacje, choć może w trochę mniejszym stopniu niż chłopcy. Krukonka przekrzywiła głowę na bok i spojrzała pytająco na Umbridge i Snape'a. Mężczyzna wzruszył ramionami, by pokazać, że nie wie o co chodzi, więc blondynka wolnym krokiem ruszyła do przodu. Umbridge zatrzymała się przy nauczyciele mugoloznastwa, po czym gwałtownie odwróciła się na pięcie, zatrzymując wzrok centralnie na dziewczynce.
-A to kto?-Dolores niepokojąco, ale z gracją ruszyła do przodu-Albusie?
-To Luna, została w Hogwarcie na wakacje, gdyż jej ojciec zginął i nie ma nikogo bliskiego-odparł szybko Dumbledore. Blondynka zmarszczyła brwi, gdy Umbridge znalazła się blisko, a szorstką ręką złapała jej brodę.
-Status krwi?-zapytała urzędniczka sucho.
-Półkrwi-mruknął za nimi Snape. Dolores odwróciła się w jego stronę, nieco niezadowolona, oczekując jakiegoś błędu ze strony dziewczynki-Czy chcesz ją już puścić?-zapytał Mistrz Eliksirów, wychodząc z żałosnego szeregu i podchodząc do dziewczynki-Ja na przykład nienawidzę, gdy ktoś mnie dotyka-warknął cicho.
-W takim razie gratuluję faktu, że twoja żona jest w ciąży-syknęła różowa landryna. Mistrz Eliksirów zmrużył oczy i przyciągnął Lunę do siebie, wyrywając ją ze szpon okropnego babska. Szepnął coś dziewczynce na ucho, a ta posłusznie skinęła głową i w następnej chwili wybiegła z Wielkiej Sali.
-Przyjrzałaś się już nam wszystkim? To w takim razie koniec przedstawienia-warknął Severus, jako pierwszy z nauczycieli opuszczając salę. Policzki Umbridge zapłonęły gniewem, gdy każdy profesor po kolei szedł w tylko sobie znanym kierunku i wracał do swych zadań.
***
Luna energicznym krokiem minęła Irytka, który o dziwo nie planował żadnych psot, bo widocznie udzielił mi się ponury nastrój całego zamku. Profesor Snape, opiekun Lovegood, nakazał dziewczynie iść do lochów, by tam posiedziała w towarzystwie Belli. Blondynka nieco przestraszyła się tej całej, głupiej Umbridge, która miała być teraz jej nauczycielką. Gdy ta tylko się zbliżyła, blondynka szukając ochrony, znalazła wzrok Severus. Był spokojny, ale tylko czekał na odpowiedni moment do rozpoczęcia działania. W momencie, w którym łapa Dolores dotknęła brody Krukonki, przestał być tak pobłażliwy.
Luna zapukała do czarnych drzwi, w zawilgotniałych lochach, a odpowiedziało jej ociężałe westchnięcie i krótkie 'proszę'.
-Dzień dobry-blondynka uśmiechnęła się i zerknęła na Bellatrix, siedzącą w fotelu, w za dużym swetrze należącym chyba do Severusa. Jej włosy były gniazdem, co sugerowało, że dopiero wstała.
-Cześć Kruszyno-mruknęła, ziewając-Co się dzieje?
-Nasza nowa profesorka, Dolores Umbridge tu jest-odparła blondynka, siadając obok zaspanej kobiety-Przypadkowo wpadłam akurat do Wielkiej Sali...
-O nie, tylko nie ona-Bella westchnęła i odchyliła głowę do tyłu-Głupie babsko, które nie wie co gada. Zrobiła ci coś?
-Nie, nie mogła przecież-odparła Luna spokojnie, a czarnowłosej przeszło przez myśl, że dziewczynka nie wie jeszcze nic o świecie-Profesor kazał mi tu przyjść.
-Dobrze zrobił-odparła Bellatrix, ociężale podnosząc się z kanapy-Chcesz coś do picia?
-Jakbym mogła poprosić sok dyniowy-mruknęła nieśmiało blondynka.
-Zgrzytek-zawołała kobieta-Sok dyniowy i coś słodkiego poproszę. Jestem strasznie głodna.
-To co ostatnio, pani?-zapytał skrzat.
-Yhh...-Bella speszyła się na chwilę-A co było ostatnio?
-Lody czekoladowe z polewą karmelową, bitą śmietaną i ananasem.
-Tak. Wtedy też dwie porcje-nakazała. Gdy stworzonko zniknęło, Bella zachichotała-Zawsze miałam słabość do lodów, ale teraz nie ponoszę konsekwencji za ich ciągłe jedzenie.
Luna usiadła na fotelu i spojrzała w podłogę. Wokół panował rześki chłód, który zwykle panował w tej części zamku. Dziewczynką ostatnio spędzała tu dużo czasu, szczególnie gdy odwiedzał ich Harry. Potter wyglądał znacznie lepiej, niż wtedy gdy widziała go po raz pierwszy, a nawet mógł dużo szybciej się poruszać. Raz przyszli również Syriusz oraz Remus i zabrali ją na Pokątną. Razem z Wybrańcem biegali po sklepach, unikając natrętnych reporterów, próbujących go dorwać.
Było nawet zabawnie, bo w każdej alejce znaleźli się ciekawscy.
Luna uśmiechnęła się delikatnie, gdy drzwi komnaty otworzyły się i wszedł przez nie poirytowany Snape.
-Wszystko w porządku?-spytał patrząc na blondynkę. Skinęła głową-Myślę, że nie szykuje się zbyt dobra współpraca z tą kobietą-warknął-Sprawdzała nasze kompetencje i mówiła wszystkie czarne sprawki.
-Wiesz, że nic ci nie może zrobić Sever-Bellatrix podeszła do męża i wtuliła się w niego-Co jak co, ale wystarczy jedno nasze słowo, a... Nie będę mówić przy dziecku.
Lovegood obruszyła się, chcąc coś powiedzieć, ale Bella potargała jej włosy ze śmiechem.
-Przecież żartuję, kruszyno.
***
Rowley zacisnął ręce w pięści i zamknął oczy. Tak naprawdę zastanawiał się ile już tu siedzi, ale miał wrażenie że bardzo długo, a głód, który odczuwał, tylko to potęgował. Chyba jedynie raz dostał coś do jedzenia, a po takim czasie głodówki zmizerniał. Często miewał koszmary i przywidzenia. Samotnie, nie mając już nawet towarzysza w celi obok, powoli tracił zmysły-przynajmniej tak myślał. Voldemort nigdy o nim nie zapomniał, przychodził codziennie, torturując go i wyśmiewając. A silna wola chłopaka powoli podupadała...
I tego dnia Czarny Pan zjawił się w lochach. Wyglądał na rozbawionego, napotykając zlękniony wzrok Rowleya. Mężczyzna instynktownie wbił się w ścianę, jednak czarnoksiężnik zaklęciem przeciągnął go na środek. McLevis pokręcił głową rozpaczliwie, próbując się cofnąć, jednak to nic nie dało. Był przyzwyczajony do bólu, ale dalej próbował go za wszelką cenę uniknąć.
Voldemort złapał go za włosy i odgiął mu głowę do tyłu. W przerażonych, czekoladowych oczach patrzących się w sufit, zaczęły się zbierać pojedyncze łzy. Czarny Pan prychnął zażenowany i puścił zdrajcę.
Rzucił kilka zaklęć od niechcenia, wiedząc, że którekolwiek by to teraz nie były, w stanie w którym znajdował się McLevis, mogły wyrządzić ogromne szkody. Ta myśl go cieszyła, bo sam fakt iż głupi dzieciak miał cierpieć jeszcze więcej, a on nie musiał się przy tym napracować, była pocieszający.
Rowley zapłakał boleśnie i skulił się w pozycji embrionalnej, a kolejne zaklęcie uderzyło.
-Naprawdę nie chcesz mi nic opowiedzieć?-zapytał Czarny Pan-Może coś o Zakonie, hmm? Wtedy może... Okażę ci litość. Co ty na to?
-Nie podpuścisz mnie-Rowley splunął krwią. Voldemort podszedł bliżej i z całej siły kopnął go w klatkę piersiową i głowę. Mężczyzna zacharczał, próbując obronić się przed ciosami. Jego mdlejący umysł zarejestrował tylko, jak czarnoksiężnik kucnął obok i pogłaskał mu policzek. Gdy w następnej chwili Rowley chciał się wyrwać, Voldemort pocałował jego czoło.
Z okropnym uczuciem obrzydzenia, mężczyzna stracił przytomność.
Gdy obudził się kilka godzin później, wokół było inaczej. W celi, w której wcześniej znajdowała się jedynie świeża, zaschnięta krew, teraz stało krzesło, nawet dobrej roboty, obite skórą, ze zdobionymi podłokietnikami. Pierwszym odruchem chłopaka, było rozejrzenie się gdzie jest Czarny Pan, ale gdy tylko wykonał ruch szyją, coś mocno go pociągnęło i zaczął się dusić. Znów był zakuty w łańcuchy, nie tylko na madgarstkach, ale i pod brodą. Spurpurowiał na twarzy, próbując złapać oddech, ale było to niemal niemożliwe. W następnej chwili miał wrażenie, że znów traci przytomność, bądź umiera. Krańce wzroku mężczyzny poszarzały, a on sam zwiotczał w ograniczających jego swobodę łańcuchach.
-Nie tak szybko-odezwał się jakiś głos, który utrzymał chłopaka we względnej przytomności. Nie był to Voldemort, ale ktoś inny. McLevis próbował sobie przypomnieć gdzie ostatnio słyszał ten głos, dochodząc do wniosku, że znowu ma jakieś urojenia.
Wtedy ktoś go dotknął.
-Rowley? To ja, Alexander-szepnął ktoś-Ten tyran pozwolił mi cię zobaczyć, towarzyszu. Już dobrze.
McLevis troszeczkę się uspokoił, gdy Alex podparł go, sprawiając, że mógł swobodniej nabrać oddechu i nie wisiał boleśnie na łańcuchach. Dotyk tego mężczyzny był inny niż Voldemorta. Kojący, ojcowski i jakby znajomy.
Mimo, że Rowley bardzo chciał, nie mógł ujrzeć twarzy towarzysza. Jego powieki cały czas opadały bezwładnie.
Alexander odgarnął mu włosy do tyłu i sięgnął po kubek wody, stojący przy wejściu.
-Masz, pij-przystawił zbawienny napój do jego ust i cierpliwie czekał, aż ciemnowłosy ukoi pragnienie-Boli cię szyja, prawda?
Poprawił zatrzask na karku chłopaka, umożliwiając mu nieco lepszy oddech. Trzymając zmasakrowane ciało syna, Alexander przeżywał najgorsze rzeczy. Pamiętał co prawda, jak widział zabójstwo ukochanej żony, ale było to tylko piętnaście sekund, bo później Śmierciożercy go zabrali. Teraz trzymał swoje umierające dziecko, wiedząc, że Voldemort będzie się świetnie bawił przeglądając później jego wspomnienia.
Samotna łza spadła wprost na policzek Rowleya, który mruknął coś cicho, nieprzytomnie.
-Wiem, że boli cię tak wiele, ale nie mogę nic na to poradzić. Przykro mi-mruknął i poprawił sobie mężczyznę w ramionach-Mam też dla ciebie trochę bułki, ale nie wiem czy będziesz w stanie ją przełknąć.
Aktu gwałtu na umyśle Czarny Pan podejmował się nad wyraz często w ostatnim czasie, a Alexander był w tej kwestii bezbronny. Wiedział, że czarodzieje mają na to jakieś sposoby, ale co on, zwykły mugol mógł zrobić? Zresztą teraz bardziej obchodził go syn, który cierpiał w jego ramionach.
Za co tak właściwie?
Za Alexandra i Casiopeię. Za ich miłość, która była zakazana w środowisku czystokrwistych czarodziei. Za to, że byli nieostrożni.
Teraz cierpiał ich pierworodny.
Mężczyzna oparł głowę na torsie Rowleya.
-Przepraszam, synu. To wszystko nasza wina.
Ciemnowłosy jednak już go nie słyszał, wędrując w zbawiennej krainie spokojnego snu.
×××
Opinie 💚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top