Część 81.
-Nie zauważyłeś, że z Draconem dzieje się coś niedobrego?-Bella leżała przytulona do Severusa-Najpierw ta próba samobójcza, teraz wydaje się nieobecny. Bardzo się o niego martwię.
-Czego można się spodziewać, po miesiącu spędzonym z Czarnym Panem-mruknął Snape-Zachowywałabyś się inaczej?
-Nie, nie sądzę-zawahała się i zamilkła na chwilę-Narcyza i Lucjusz wydają mi się trochę zaślepieni.
-Zaślepieni? Czym?-Snape przyjrzał jej się uważnie i zauważył, że przez te wyjątkowo duże, kobiece oczy przebiegł cień beznadziei.
-On ich mamił, Sever. Miał na to całe wakacje-wyszeptała-Rozumiesz, obiecywał bezpieczeństwo syna, za oddaną służbę i tak dalej. Nie mając perspektyw, człowiek chwyta się wszystkiego.
***
Perspektyw nie miał również Rowley, który tępo wpatrywał się w ścianę swojej celi. Już dawno stracił poczucie czasu, zupełnie nie mając pojęcia ile dni minęło od jego pojmania. Nie był jakimś tchórzem, nie bał się tych wszystkich zapowiedzi jego bolesnej śmierci. Poza tym nie był w tym wszystkim sam.
Przez długi czas za ścianą znajdował się Alexander-mężczyzna zagadka, zresztą bardzo podobny do niego samego, tylko siedział tu od dwunastu lat. Potem Czarny Pan stwierdził, że właściwie towarzystwo źle wpływa na nich nawzajem i wepchnął Rowleya do celi dość oddalonej i dużo mniejszej.
McLevis przyjął wszystko z pokorą, nie wyduszając z siebie ani słowa. Jedynie jego czekoladowe oczy wyrażały determinację i nieuległość. Voldemortowi najwyraźniej się to nie podobało, bo gdy dwa dni później na powrót odwiedził lochy, sesja tortur zdawała się gorsza niż zwykle.
Rowle był dość mądry, by zdawać sobie sprawę, że coś się szykuje i miał rację.
-Już niedługo pierwszy września, a Potter, który zaginął tydzień temu, według gazet dalej się nie znalazł-syknął Czarny Pan i popukał ostrym paznokciem w żuchwę-Nie powiem, że mnie to bawi. A ciebie?
-Zapewniam, że zaśmiewam się dzień i noc z przebiegłości dzieciaka-mruknął wyzywająco McLevis. Solidny cios wylądował na jego policzku z nieprzyjemnym dźwiękiem, a mężczyzna zastanowił się chwilę, czy aby nie wybiło mu to szczęki.
-Co wy takiego widzicie w tym chłopcu, że czujecie potrzebę wspierania go, bycia po jego stronie?-zapytał czarnoksiężnik. Rowley wzruszył ramionami, choć zdawał się być całkowicie poważny.
-Cóż, na pewno niesie za sobą lepsze perspektywy-kolejny nastawiony policzek. Młody mężczyzna nawet się nie zachwiał-Przecież pytałeś.
-Sam kopiesz sobie grób, chłopcze-ostrzegł Voldemort-Mam dziś dla ciebie trochę niespodzianek, cieszysz się?
-O niczym innym nie marzyłem-westchnął chłopak-Czasem dobrze być zaskoczonym przed śmiercią.
-Zamierzam podzielić się z tobą wiedzą, której nikt nie posiada. Chcę, byś umierał powoli, w boleści, wiedząc iż na drugim świecie spotkasz niedługo swoich przyjaciół, swojego Pottera-Czarny Pan nachylił się i syknął mu do ucha. Rowley drgnął, ale siedział w tym samym miejscu. Po czarnoksiężniku mógł się spodziewać dosłownie wszystkiego, więc musiał liczyć się z długimi kazaniami o jego potędze i sile. Nawet uśmiechnął się na tą myśl. Ciekawie byłoby umrzeć podczas trwania takiego 'kabaretu'. Nie brał tych słów na poważnie.
-Ile minęło dni odkąd tu siedzę?-spytał na odchodne-Trochę mi się dłuży.
-A żebyś wiedział, że sześć-Voldemort obrócił różdżkę w palcach-Najwyraźniej twoi bliscy przestali cię szukać, ojej.
-Nie mam bliskich, kazałeś ich wymordować-warknął Rowley, przybierając pozycję bardziej obronną.
-Doprawdy?-Czarny Pan udał, że się zastanawia-Nie pamiętam, nic dla mnie nie znaczyli.
Spodziewał się, że McLevis rozjuszony tymi słowami skoczy w jego stronę, więc w porę machnął różdżką. Na nadgarstkach, kostkach i szyi mężczyzny pojawiły się ciężkie łańcuchy. Brunet spojrzał przerażony, zachłystując się brakiem powietrza. Jego czekoladowe oczy natychmiast przeszkliły się z bólu, a ze ściśniętego gardła wydostał się cichy jęk z niemą prośbą o pomoc. Zadowolony ze swojej roboty Voldemort, kopnął go z całej siły w brzuch, po czym z satysfkacją zaklęciem pozbawił mężczyznę ubrania-Ojej, trochę zimno? Będzie tylko gorzej, bo zbliża się jesień. A zamierzam zabijać cię powoli.
Dopiero wtedy Rowley poczuł w sobie jakiś lęk. Czując tylko ucisk, nie mógł nabrać powietrza, więc powoli kręciło mu się w głowie.
Czy ktoś w ogóle zauważył jego zniknięcie? Nie sądził, raczej nikt nie miał ochoty odwiedzać jego norweskiego domku. Jedyną nadzieją było spotkanie Zakonu na którym z oczywistych względów się nie pojawił. Tylko wtedy mogli zauważyć jego nieobecność. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie tak było.
W obecnej chwili wolał jednak zginąć-doskonale wiedział, że gdyby ktoś jakimś cudem go uwolnił, Voldemort by nie odpuścił i ścigał go do końca.
Śmierć byłaby wybawieniem.
-Skoro i tak niedługo zamierzam cię zabić-zaczął Voldemort, transmutując stary, podarty koc w krzesło i siadając na nim-Pomyślałem, że podzielę się z tobą rzeczami, o których nikt nie wie. Chcę, byś znał moją potęgę, żebyś wiedział, że wszyscy umieracie na próżno.
-Więc zaczynaj-wychrypiał Rowley, wyzywająco patrząc Czarnemu Panu w oczy.
-Słyszałeś może o czymś takim jak horkruksy?-zapytał czarnoksiężnik, a McLevis mimo swej bladości i tak wydawał się jeszcze bielszy-Rozumiem, że tak. To świetnie, mogę pominąć dużą część opowieści. Nie kusiła cię nigdy nieśmiertelność?-zapytał, ale nie doczekując odpowiedzi, kontynuował-Mnie tak. Bardzo. Toteż musiałem długo szukać jakiegoś sposobu, by przedłużyć sobie życie, by stać się wszechmocny i największy.
-Wiesz, że to trochę chore?-wystękał Rowley próbując nie udusić się przy tym łańcuchami wokół szyi.
-Nie sądzę-Voldemort uniósł brwi-Chory jest wasz kult wokół dziecka, myśląc, że bachor będzie w stanie ze mną walczyć. Biedny Harry Potter jest tylko zwierzyną, kolejną ofiarą. Nawet nie będziesz w stanie mrugnąć, a on już będzie razem z tobą po drugiej stronie.
-To dziecko pokonało cię jako niemowlę-wychrypiał Rowley, chwilę później czując na sobie siłę jednego z zaklęć torturujących. Miał wrażenie, że zaraz się udusi, a ból obejmujący klatkę piersiową wyjątkowo go męczył. Po tym incydencie czuł upływ resztek sił, które mu zostały. Teraz wisiał bezwładnie na łańcuchach. Voldemort zbliżył się do niego i nachylił, a McLevis mógł poczuć na policzku ten ciepły, spokojny oddech.
-Gdyby mnie pokonał, nie torturowałbym cię teraz-syknął Czarny Pan, po czym gwałtownie się wyprostował i cofnął-Naprawdę zdajesz sobie sprawę, że umierasz przez jakiegoś bachora?
-Tak-Rowley jęknął cicho, gdy przed jego oczami pojawiły się mroczki, a zbawienna ciemność jakby go wołała.
-Tak więc podejmuję się wyzwania, że zginiesz nienawidząc go.
Mocne uderzenie w głowę zakończyło na ten dzień cierpienie bruneta, który bezwładnie zawisł na łańcuchach.
***
Molly podała obiad, jak zwykle o tej samej porze. Artur wrócił z Ministerstwa, więc stół był pełny, a nawet należało go powiększyć o jedno miejsce. Tego dnia wyjątkowo prawie nikt nie był ponury. Snape przybrał na twarz tą samą maskę co zawsze, rozmyślając jak Albus rozwiąże problem zaginięcia McLevisa. W końcu mężczyzna dalej się nie odnalazł, a nauczyciel OPCM musiał być.
Harry wesoło gawędził ze wszystkimi braćmi Weasley, a Ginny cały czas zaczepiała Bellatrix. Kobiecie najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo udzielała wszystkich odpowiedzi na zadane pytania. Wśród całego stołu tylko jedna osoba się wyróżniała.
Draco nie jadł, od dłuższego czasu jedynie grzebał widelcem w ziemniakach. Nie umknęło to czujnemu oku Molly, która postanowiła go trochę poobserwować. Chłopak po jakimś czasie odłożył widelec na talerz, odsunął krzesło i odszedł od stołu. Zaniepokojeni dorośli posnuli za nim wzrokiem, ale z początku nikt nie wiedział jak na to zareagować. Bellatrix już chciała się podnieść, kiedy Snape powstrzymał ją gestem dłoni i sam wstał.
Malfoy opuścił Norę i udał się pod jedno z dużych drzew w pobliżu. Usiadł opierając się o pień, po czym przymknął oczy. Z daleka ujrzał ojca chrzestnego zmierzającego w tą samą stronę, ale nie miał już siły wstawać. Mimo wszystko zrobił to i pobiegł jak najdalej mógł. Wiedział, że Snape sobie odpuścił gonienie go, wiedząc że nie ma to sensu. W ciągu ostatnich kilku tygodni, zaczynając od pobytu w swoim domu, Malfoy jadł mało, albo prawie nic. Kiedy znalazł się tutaj, wszyscy pochłonięci zdrowiem Harry'ego nie zauważyli jego problemów. To nie tak, że Draco miał o to żal. Wręcz przeciwnie, sam martwił się o Gryfona, chcąc by jak najszybciej powrócił do sił. Słysząc historię o tych wstrętnych mugolach, którzy doprowadzili go do takiego stanu, miał ochotę zamienić się z nim miejscem, byleby tylko zabrać trochę jego cierpienia.
Nie zdawał sobie sprawy, że sam również wiele przeżył w ostatnim czasie.
Znalazł się teraz w jakimś polu, z dala od Nory, wydawać by się mogło, że całkiem sam. Zirytowany kopnął jakiś kamyk i spacerowym krokiem ruszył dalej. Od dłuższego czasu planował na chwilę uciec gdzieś dalej, więc wziął ze sobą nawet różdżkę.
Doskonale znał drogę powrotną, więc o to nie musiał się bać. Szedł spacerowo już około piętnastu minut, gdy w zbożu coś się ruszyło. Drgnął, próbując nie zwracać na to uwagi, ignorować. Wiedział, że ktoś go obserwuje, ale musiał poznać wroga i jego taktykę, zanim mógł podjąć jakieś kroki. Cóż, spodziewał się, że prędzej, czy później ten ktoś na niego wyskoczy.
Draco prawie zachłysnął się, widząc Śmierciożercę. Ten wydawał się niemal tak samo zaskoczony patrząc na niego.
-Malfoy? Ty tutaj?-spytał mierząc w niego różdżką. Blondyn zaklął pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że jeśli informacja iż był niedaleko Nory dotrze do Voldemorta, niemałe kłopoty czekają na niego, Bellę, a tym samym Severusa. Zbladł, sięgając po różdżkę do kieszeni-Coś mi się tu nie podoba, bachorze-warknął sługa Czarnego Pana, mocniej w niego celując. Otworzył usta, szykując się do krzyku, który miał zawiadomić innych, ale żaden dźwięk nigdy nie wyszedł z jego ust.
Draco spanikował, nie wiedząc co zrobić. Przez moment zastanawiał się, czy aby nie zabić mężczyzny. Presja wywarta przez Voldemorta sprawiła, że nie widział w tym nic złego, tylko obronę własną.
Na szczęście nim zdążył porządnie przemyśleć decyzję, czy choćby machnąć różdżką, koło niego przeleciało błękitne światło.
Śmierciożerca padł na ziemię i mruknął coś niewyraźnie, a na ramieniu Dracona ktoś położył dłoń, mocno szarpiąc go przy tym do przodu. Chłopak spojrzał w górę, widząc surowy wyraz twarzy ojca chrzestnego, ale obaj musieli biec do Nory, wiedząc iż w zbożu czaiło się więcej Śmierciożerców, którzy jeszcze ich nie zauważyli.
-Co mu zrobiłeś?!-wydyszał Malfoy.
-Rzuciłem na niego zaklęcie zapomnienia-mruknął Snape, dalej ciągnąc za sobą chłopaka. Blondyn był wyjątkowo wiotki, od utraty wagi-Obliviate.
-Ach-odparł Ślizgon, chcąc dodać coś jeszcze, ale wtedy koło nich mignęło zaklęcie. Zatrzymali się i odwrócili w tamtą stronę. Snape zaklął widząc sześciu mężczyzn wychodzących ze zboża, z niemałym zaskoczeniem na twarzach.
-Biegnij-zakomenderował, ale Draco stał w miejscu nie wiedząc jak się poruszyć-Powiedziałem biegnij!-ryknął Severus-I zabierz stamtąd wszystkich.
Na te słowa Malfoy odzyskał przytomność umysłu, a jego głowa zaczęła pracować. Zawrócił wprost do Nory, którą już widział. Koło niego przeleciało kilka zaklęć, ale żadne nie było celne. Po długim, męczącym biegu wparował do domu, zaskakując tym wszystkich. Zdyszany schylił się i oparł ręce o kolana, ale nie marnował czasu. Na migi wskazał kominek.
-Szybko, wynosimy się stąd-sapnął. Nikomu nie trzeba było powtarzać-Śmierciożercy.
Najpierw Molly wpakowała tam Harry'ego, potem Ginny, Rona i zwróciła się, żeby odprawić Draco, ale ten odsunął się, wyjmując różdżkę i stając w drzwiach. Jego oczy szukały Snape'a, ale z tej odległości nie widział nawet walki. W tym czasie z sieci Fiuu skorzystali inni synowie Weasleyów.
-Właź tam Draco-Artur chwycił zdeterminowanego chłopaka za rękę i siłą popchnął go do kominka. Molly spojrzała oczekująco na Bellę.
-Idźcie, ja nie zostawię Severusa samego-Bellatrix dobyła różdżki. Rudowłosa pokręciła głową i odciągnęła ją od drzwi.
-Tu liczy się zdrowie twojego dziecka-powiedziała, a czarnowłosa spojrzała na nią przestraszona, nie wiedząc co robić-Severus wróci.
-Pójdę mu pomóc, tylko już idźcie-dodał stanowczo Artur, a Molly z Bellą w końcu przekroczyły bezpieczny próg.
***
Remus podskoczył, słysząc szum z salonu ich domu przy Grimmauld Place 12.
Wbiegł tam, nie spodziewając się takiej ilości osób, dodatkowo przerażonej, wyraźnie nie wiedzącej co mają zrobić.
Ujrzał same znajome twarze i przez chwilę bardzo się ucieszył, jednak radość tą przerwała obawa o powód nagłej wizyty. Rodzeństwo Weasleyów, Malfoy i Potter patrzyli na niego intensywnie.
-Co się stało?-zapytał prosto z mostu. W tym momencie przez kominek weszły Molly z Bellatrix. Ta druga była wyraźnie blada, zaskoczona, ale szybko wyzbyła się tego, siadając w wygodnym fotelu.
-W okolicach Nory pojawili się Śmierciożercy-powiedziała i spojrzała na siostrzeńca-Draco, chodź do mnie. Muszę sprawdzić, czy nic ci nie jest.
Blondyn podszedł do niej niechętnie, zapewniając, że wszystko w porządku. W tym czasie do Remusa dołączył Syriusz, który kazał nowo przybyłym rozgościć się i uspokoić. Zawołał skrzata, prosząc o aż piętnaście herbat, po czym poprosił Molly o wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.
Bella uniosła koszulkę Dracona, napotykając wzrokiem wystające żebra. Podniosła spojrzenie na siostrzeńca, który udawał że interesuje się tym co mówi pani Weasley.
-Draco...-szepnęła kobieta z żalem-Obiecaj mi, że o tym porozmawiamy.
W tym momencie przez kominek wpadł Artur. Sam.
-Gdzie Sever?-zapytała Snape.
-Nie chciał mnie słuchać, kazał mi tu przyjść i groził mi zaklęciem!-mężczyzna wydawał się oburzony. Remus pokręcił głową.
-Cały on.
Po pięciu nerwowych minutach Mistrz Eliksirów pojawił się w salonie. Jego szata została rozerwana w niektórych miejscach i wydawał się dość blady, ale nie ranny. W jego oczach błysnęła dzika iskra, gdyż był jeszcze mocno pobudzony.
-Wszystko w porządku?-zapytała Bellatrix podchodząc do niego. Opiekuńczo objął ją ramieniem i kiwnął głową.
-Nikt wam już nie zagraża. Zadbałem o to.
Harry podszedł chwiejnie, do ojca i również się do niego przytulił. Mężczyzna poklepał go po plecach.
W salonie zrobiło się nieco spokojniej.
~×××~
To co dla mnie ważne, czyli opinieeeeee ❤️
Głowa mnie boli i to piszę, zamiast odpoczywać. To jest poświęcenie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top