Część 75.
Harry obudził się lekko zdezorientowany, patrząc w nisko osadzony sufit. Doskonale wiedział gdzie się znajduje i że nie jest to stary pokój Dudleya, w którym do tej pory mieszkał. Gryfon podkurczył nogi i rozejrzał się w ciasnej przestrzeni. Schowek pod schodami... Widocznie Dursleyowie dalej go jakoś nie zagospodarowali, skoro stało tu łóżko i leżały stare książki. Na ten moment chłopak się tam ledwo mieścił, był za wysoki. Z nadzieją szarpnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Zaklął pod nosem i wziął drżący oddech. Spojrzał na łóżko i odkrył, że koc pod którym spał, był pokryty krwią. Wybraniec wygiął rękę do tyłu i delikatnie przejechał po dolnej części pleców. Była cała pocharatana, pokryta nowymi i dawnymi bliznami oraz strupami. Chłopak położył się na boku. Był wycieńczony. Musieli go tu przenieść i zdjąć z niego odzienie, bo został w samych jeansach.
Harry nie chciał o niczym myśleć. Przede wszystkim czuł się zdradzony i oszukany. Przez Dumbledora, nawet przez własnego ojca. Snape mu obiecał-kiedy coś będzie nie tak, on przyjdzie. Było cholernie nie tak, a on nie dał znaku życia. Pocieszyła go tylko wizyta Syriusza, ale jak dowiedział się, że jego tatę szantażują niewiadomo czym, od razu zrobiło się nieprzyjemnie. Ktoś zaczął z impetem schodzić po schodach, z których posypał się kurz. Harry zakrztusił się i prawie nie słyszał szczęku otwieranego zamka.
-Wyłaź, Potter-ten głos należał do nikogo innego jak samej Petunii.
-Odsuń się najdroższa, pozwól że mu pomogę-Vernon zajrzał do środka i pociągnął chłopaka za ramiona. Gryfon otworzył oczy szeroko i krzyknął z bólu, gdy niektóre rany znów się otworzyły-Zamknij się i do roboty. Nie będę tego tolerował.
Harry zbladł i smętnie ruszył do kuchni. Na odczepnego, jego myśli skupiły się na czymś innym. Najpierw myślał o zajęciach jakie chce dobrać w trzeciej klasie, a potem jego głowę zaprzątał tylko Malfoy. A dokładniej jak on się trzyma.
***
Draco zapiął ostatni guzik koszuli i przeczesał włosy grzebieniem. Nie był już małym uroczym blondynkiem-powoli zaczął wyglądać jak młodzieniec. Bardzo wyprzystojniał, nie dało się ukryć. Wyglądał na dumnego syna arystokraty, ale w rzeczywistości to co działo się w jego środku było dalekie od ideału.
Blizny na ciele i duszy nie goiły się łatwo, a Czarny Pan zostawiał ich po sobie wiele. Właściwie Draco już się przyzwyczaił, że co tydzień jak Voldemort przekracza próg ich domu, to na pewno nie wyjdzie zanim nie potestuje czegoś nowego na młodym Ślizgonie. To był właśnie ten dzień. Wtorek.
Czarny Pan znów miał zawitać, a Malfoy totalnie ignorując swoich rodziców, postanowił nie stawić się na spotkaniu. Nie był niczyją własnością, do nikogo nie należał, choć wielokrotnie Voldemort mu to powtarzał. Chłopak stał się młodym buntownikiem, który chciał iść przez życie własną ścieżką.
-Draco, proszę... Ten ostatni raz bądź z nami-szepnęła Narcyza, próbując pogłaskać syna po głowie. Chłopak się wyrwał.
-Mamo! Czy ty nie widzisz do czego ten chory psychol doprowadza? Nikt nie będzie mnie już krzywdzić, ani was. Nie mam zamiaru podawać się jak na tacy-prychnął blondyn, a za nim Lucjusz uśmiechnął się pod nosem-Ja tam nie wiem co o tym uważacie, ale spadam do Hogwartu.
-I po kim ty masz taki charakter?-zapytał jego ojciec-Raczej nie po twojej uległej mamusi...
-Lucjuszu!-oburzyła się kobieta-Nie nastawiaj go przeciw mnie.
-O czym ty mówisz, droga żono?-mężczyzna zrobił niewinną minę-A teraz tak na poważnie. Draco ma rację. Nie mam zamiaru, żeby mój syn był torturowany. Leć już do salonu, odwiedzisz Severusa.
Chłopak nie zwlekał dłużej. Zbiegł na dół i właśnie miał skorzystać z Fiuu, gdy tuż za nim rozległ się syczący, ponury głos.
-Widzę, że gdzieś się wybierasz. Przykro mi, że muszę wmieszać się w twoje plany-czerwone oczy Voldemorta zlustrowały go uważnie-Chodź, porozmawiamy...
Draco niemal zachłysnął się powietrzem, ale stał w miejscu. Czarny Pan najwyraźniej zdziwił się na ten widok, a jego gadzia twarz przybrała ciemny odcień.
-No chodź, Draconie-szepnął.
-Nie-wypadło z ust blondyna, zanim zdążył pomyśleć. To był najgorszy pomysł jaki mu przyszedł do głowy, ale jednocześnie jedyny.
-Słucham?-ton czarnoksiężnika nie znosił sprzeciwu, a mimo to nastoletni chłopiec właśnie mu się opierał-Najwyraźniej musimy porozmawiać inaczej.
Krzyki, które następnie nadeszły, ściągnęł do salonu Narcyzę i Lucjusza.
Tego popołudnia Draco Malfoy stracił całą pewność siebie i już nie chciał podążać własną ścieżką. To, co dotychczas próbował osiągnąć, stało się bezsensowne i niepotrzebne. Jego dzieciństwo zostało wyparte, a on sam usiadł w kącie łóżka i się stamtąd nie ruszał.
Przestał mówić.
Chciał też przestać oddychać.
Spędził tak cały tydzień, w którym codziennie przychodziła Narcyza, próbując zmusić go do lekkiej rozmowy. Kończyło się to fiaskiem.
Ale tego dnia przyszedł Lucjusz. Nic nie mówiąc usiadł obok syna i pociągnął go w ojcowskie objęcia. Tak po prostu. Niby nic wielkiego, a Draco niemal natychmiast wczepił się w mężczyznę i nie chciał go puścić.
-Przysięgam, że to się skończy-obiecał Malfoy-Jak najszybciej.
***
To nie tak, że Bellatrix była ciekawska. Ona po prostu musiała wiedzieć co się dzieje z Severusem, a któż był lepszym rozmówcą niż dzieci?
Dorośli żyli w kłamstwie, domysłach i intrygach, a bachorki mówiły wszystko co mają na myśli.
Wyczajenie gdzie Luna chodzi popołudniami nie było trudne. Zaraz po obiedzie czmychała wprost do gajowego. Po herbatce u Hagrida wracała dłuższą ścieżką koło jeziora i właśnie tam Bella chciała z nią porozmawiać.
Czekała jakieś pięć minut, nim pojawiła się mała blondyneczka.
-Cześć, Luna-pomachała jej.
-Dzień dobry-dziewczynka uśmiechnęła się delikatnie.
-Wracasz od Hagrida?-zapytała kobieta z udawanym zainteresowaniem. Lovegood skinęła głową-Pewnie świetnie się trzyma. Ma być profesorem od przyszłego roku.
Rozmawiały chwilę o zupełnych głupotach, po czym Bella powoli zaczęła wchodzić na odpowiedni tor rozmowy.
-Ostatnio Severus zachowuje się strasznie-westchnęła sztucznie-Chodzi przygnębiony, z nikim nie chce rozmawiać... Ale co ja cię będę zadręczać, jesteś tylko dzieckiem.
-Ale dużo wiem-odparła stanowczo blondynka, z dozą błysku w oczach-I myślę, że czas, by pani też się dowiedziała, bo boję się, że niedługo może być za późno.
***
Był wieczór, gdy Dursleyowie postanowili zostawić Harry'ego w domu, a sami udać się na jakieś spotkanie z rzekomymi znajomymi. Gryfon w tym czasie miał standardowo posprzątać dom, a na wypadek powrotu Dudleya z dworu, zrobić mu kolację. Nie było to ciężkie zadanie, więc chłopak zdawał sobie sprawę iż szybko się z tym upora. Spojrzał na chwilę na schody i nie zastanawiając się dłużej, wparował do pokoju wuja i ciotki. Zaczął przeszukiwać stojącą tam komodę, później kufer. Jego różdżka musiała gdzieś być, nie mogła zapaść się pod ziemię, a Dursleyowie nie wyrzuciliby jej przecież do śmieci. Chyba...
Harry na ten moment cieszył się, że Hades przebywał u Weasleyów, którzy obiecali się nim zająć. Kotu w tych warunkach prawdopodobnie odmówiono by jedzenia, ze względu na 'wysokie koszty'.
Chłopak otarł czoło i gdy chciał odetchnąć chwilę od przeszukiwania szuflad, zorientował się, że nie był sam. W drzwiach stał Dudley z szeroko otwartymi oczyma.
-Potter, ty złodzieju!-krzyknął nastolatek i zaczął biec w stronę telefonu. Harry zbladł, po czym zanurzył rękę w kufrze, wyczuwając w niej swoje narzędzie obronne. Przystawił je Dudleyowi do szyi.
-Tylko spróbuj gdzieś zadzwonić-szepnął, przystępując z nogi na nogę.
-Ojej... Nie muszę-szepnął chłopak z udawaną skruchą-Rodzice już wchodzą do domu.
Harry zamarł słysząc wołanie z parteru. Dudley uśmiechnął się złośliwie i prawie natychmiast krzyknął, by zwabić wszystkich na górę. Gryfon chciał schować różdżkę, ale silna łapa kuzyna złapała jego nadgarstek i skutecznie zablokowała. W tym krótkim czasie Petunia już wbiegła na górę. Stanęła jak wryta widząc odgrywającą się tam scenę.
-Boże! Vernon!-pisnęła, a po schodach rozległ się głośny tupot-Vernon! On chciał zabić naszego synka!
Mężczyzna zdyszany przybył na górę i ogarnął sytuację. Dudley puścił rękę Harry'ego i cofnął się do tyłu, gdy dorosły Dursley z głośnym rykiem rzucił się na młodego czarodzieja.
-Potter! Ty zdrajco, ty szumowino! Nikt nie będzie podnosił różdżki na mojego syna!-wrzeszczał czerwony mężczyzna, bijąc leżącego na ziemi chłopaka po twarzy, żebrach i brzuchu. Brunet otworzył szeroko oczy, próbując jeszcze coś powiedzieć w ramach obrony, ale jedynie zachłysnął się, nie mogąc złapać powietrza. Kolejne ciosy w klatkę piersiową odcinały mu możliwość oddechu, a Vernon chyba nie miał zamiaru przestawać-Zginiesz!
-Kochanie, oni nam grozili! Jeśli stanie się mu coś poważnego...
-Mam to gdzieś, Petuniu-warknął mężczyzna-Zamierzasz pozwalać mu używać przeklętej magii i to na własnym synu?
-Masz rację-mruknęła kobieta, między pojękiwaniami zbolałego Harry'ego-Ale nie rób tego tutaj. Dudley musi iść spać.
Dursley w jednym momencie chwycił Gryfona za bluzę tuż pod szyją i rzucił nim w stronę schodów. Chłopak krzyknął, spadając z każdego stopnia po kolej. Na samym końcu uderzył się głową w ścianę i wtedy krawędzie jego wzroku poszarzały. Zapłakał z bólu, ale Vernon nie zamierzał dać mu chwili odpoczynku. Dopiero wtedy zaczęło się piekło.
***
Bella wypiła łyk świeżo zaparzonego rumianku i uważnym wzrokiem przyjrzała się Severusowi, nerwowo chodzącemu po sypialni.
-Zgrzytek!-zawołała kobieta, a gdy stworzonko się pojawiło, kontynuowała-Przynieś herbaty, mocno zaparzonej.
Swoje spojrzenie przeniosła z powrotem na męża, który aktualnie usiadł na łóżku, a głowę oparł na rękach. Gdy skrzat wrócił, Bellatrix z kieszeni swojej czarnej sukni wyjęła małą fiolkę z żółtym płynem. Wlała kilka kropel eliksiru do napoju i odczekała aż dwie ciecze się wymieszają. Z niewinną miną podeszła do Severusa i usiadła obok niego.
-Napij się-powiedziała cicho-Widzę, że czymś się denerwujesz.
Mężczyzna wziął spory łyk, zaraz za nim drugi.
-Chcesz opowiedzieć mi co się dzieje?-zapytała kobieta, głaszcząc mężczyznę po plecach. Ten nie zareagował, ale zacisnął mocno zęby i znów się napił. Severus bardzo chciał zwierzyć się z tego, że kamień na jego naszyjniku przybrał wściekle pomarańczowy odcień, a on nie mógł nic z tym zrobić, bo stary dureń mu zakazał. Chciał opowiedzieć, że tęskni za synem i nie może dalej żyć ze świadomością jego krzywdy.
Ale nie mógł, bo już nikomu na świecie nie ufał.
Był tak zdenerwowany, że dopiero po jakimś czasie spostrzegł, że masakrycznie kręci mu się w głowie i potrzebuje się położyć.
Zachwiał się.
-Coś się dzieje?-zapytała Bella niewinnie-Sever?
-Trochę... Kręci mi się w głowie-mruknął mężczyzna, a kobieta pomogła mu się ułożyć. Po jakiejś chwili jego wzrok zaczął się rozmywać.
-Taki mistrz, a eliksiru w herbacie nie wyczuje-szepnęła Bella z ironią tuż nad jego twarzą.
-Coś ty mi... Zrobiła...-próbował wydukać. Bellatrix poprawiła mu poduszki i delikatnie zaczęła głaskać jego włosy.
-To dla twojego dobra-mruknęła-Wiem wszystko. O tobie i Potterze-mężczyzna w miarę możliwości otworzył szeroko oczy i próbował się podnieść. Powstrzymała go-Nie wariuj, nie zamierzam nic mu nie zrobić. Jedynie pomóc. Tak naprawdę od dawna się domyślałam. Kiedyś weszłam do ciebie przez Fiuu, a on spał na kanapie. Wtedy zaczęłam uważniej przyglądać się tej sprawie. Wiem co się dzieje, Luna mówi, że podsłuchała dyrektora. Cholera, dlaczego mi nie mówiłeś że ten stary drań ci grozi?-syknęła, po czym chwilę się zastanowiła-No dobra, trochę ci się nie dziwię, ale... Chcę pokazać, że możesz mi zaufać. Wiem, że Pottera terroryzują bliscy. Pójdę chyba ich odwiedzić, nie wrócę bez niego. Obiecuję. Ty w tym czasie będziesz uroczo spał, więc nikt ci nic nie zarzuci.
-Bella...-szepnął mężczyzna, a jego oczy same się zamykały.
-Będzie dobrze, jasne?-kobieta nachyliła się nad mężem i delikatnie pocałowała jego blade czoło-Obiecuję.
Gdy była już pewna, że mężczyzna spokojnie śpi, spod jego kołnierza wyjęła rzemień. Kamień do niego przytwierdzony żarzył się szkarłatem.
***
Privet Drive było bardzo spokojną ulicą, co Bella stwierdziła od razu po aportacji. Na nagłe pyknięcie zareagował tylko jakiś kot, który czmychnął w krzaki. Kobieta poprawiła lekko włosy i swoim ponętnym, ale zdenerwowanym krokiem, ruszyła w stronę domu numer cztery.
W lewej dłoni ściskała gorący, zwiastujący nieszczęście naszyjnik. Mimo wszystko miała nadzieję, że nie jest za późno i chłopak żyje. Może talizmany czasem kłamią?
Bellatrix podeszła do drzwi docelowego miejsca i najpierw delikatnie zapukała. Usłyszała cichy krzyk 'już idę!' i zacisnęła różdżkę. W wejściu pojawiła się szczupła kobieta o pociągłej twarzy, która gdy tylko zobaczyła panią Snape, chciała zamknąć drzwi.
Bellatrix rzuciła jednak zaklęcie i Petunia nie mogła nic zrobić.
-Wiesz co to jest?!-czarnowłosa pomachała jej przed twarzą talizmanem. Pani Dursley pokręciła nerwowo głową-Dowód na to, że Potter nie żyje. Wy zwyrole! Zatłukliście bachora na śmierć!
-W tej chwili proszę opuścić to mieszkanie!-rozległ się męski głos z korytarza i zaraz pojawił się tam otyły mężczyzna. Na jego sweterku znajdowały się plamy krwi.
-Jak go zabiłeś?-szepnęła Bella-Jak go zabiłeś?!-uniosła głos, kiedy nie otrzymała odpowiedzi i przepchnęła się na hol. Już miała dosadniej odnieść się do tego małżeństwa, gdy w dłoni Vernona ujrzała zapewne zerwany z szyi chłopca naszyjnik. Mimo wszystko trochę się znała na talizmanach i ich działaniu, więc jej ulżyło.
-Nic mu nie zrobiłem-wyrzekł się mężczyzna.
-Zaprowadź mnie do niego. Teraz-zażądała kobieta. Nie musieli iść daleko, bo Dursley stanął koło schodów i zaczął otwierać zrobione pod nimi drzwiczki. Na białej farbie również znajdowała się krew-Już nie jesteście mi potrzebni-mruknęła i rzuciła dwie Drętwoty.
Otwarcie drzwi do schowka pod schodami graniczyło z cudem, jeśli nie było się czarodziejem. Ilość kłódek i zamków była niesamowita. Bellatrix rozwiązała ten problem Alohomorą.
Bała się tego co zastanie w środku. Martwiła się też o reakcję dzieciaka na nią. Była Śmierciożerczynią, ale usprawiedliwiał ją fakt, że właśnie pomagała swojemu mężowi w odzyskaniu jego przybranego dziecka, o którym dowiedziała się od drugiej przygarniętej, tym razem dziewczynki. Poza tym chciała rzucić tą robotę, jaką było służenie Voldemortowi. Nie kręciło jej to w żaden sposób, a wręcz przeciwnie chciała zabić Czarnego Pana (oczywiście nieoficjalnie).
Kobieta otworzyła drzwi z rozmachem i pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to ręka, która wystawała aktualnie na zewnątrz. Po bladych, szczupłych palcach, spływała sama czerwona ciecz. Bella usłyszała cichy jęk i coś na kształt łkania. Nie chciała działać szybko i pochopnie, więc najpierw delikatnie dotknęła dłoni chłopaka.
-Cześć Potter, zaskoczony?-mruknęła nie czekając na odpowiedź-Nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię zabrać do ojca, naprawdę. Nie mógł urwać się z Hogwartu przez tego starucha, ale bardzo chciałam mu pomóc. Dowiedziałam się o was już dawno, ale dziś Luna tylko utwierdziła mnie, że ta teoria nie jest bezpodstawna. Chcesz do taty?
Odpowiedział jej bardzo cichy szmer, nie była nawet w stanie stwierdzić czy to chłopiec, czy ktoś na górze.
Delikatnie wypowiedziała zaklęcie lewitujące i bez naruszenia ran wyciągnęła Harry'ego. Była to najbezpieczniejsza opcja, by nie zadawać więcej bólu. Gdy tylko całe ciało Gryfona opuściło schowek, Bellatrix zaniemówiła. Było gorzej niż jej się wydawało. Dzieciak był bez koszulki, ale nie było ani jednego miejsca, które nie miałoby ogromnego zasinienia bądź krwistej rany. Kobieta uklękła i opuściła chłopca w swoje ramiona, uważając by nie zrobić mu krzywdy. Trochę się zmienił pod względem wyglądu, jakby wydoroślał.
-Łajdacy-warknęła Bella spoglądając w stronę spetryfikowanych Dursleyów. Czarną rękawiczkę transmutowała w chustkę i otarła nią twarz Harry'ego. Wyglądał okropnie, był cały spuchnięty, czerwony i siny. Delikatnie otworzył usta, ale kobieta nie mogła powiedzieć czy był świadomy-To tylko dziecko!-wrzasnęła w stronę Vernona-Wy również macie syna, prawda? Gdzie teraz jest? Na górze? Niech do nas dołączy, pobawię się z nim trochę-zdawało się, że Petunia drgnęła, co było niemożliwe, ale w oczach małżeństwa pojawiło się przerażenie-Sprawiedliwości stanie się zadość. Albo...-zatrzymała się na chwilę i odwróciła szalony wzrok w ich stronę-Zostawię was Severusowi. Będzie miło zaskoczony, że o nim pomyślałam. Finite incantatem.
Vernon zerwał się z podłogi i rzucił się do przodu, próbując uderzyć kobietę trzymającą nieprzytomnego chłopaka w ramionach. Refleks Bellatrix pozwolił jej na utworzenie magicznej tarczy chroniącej ich dwójkę. W ten sposób Dursley okładał pięściami powietrze, a kobieta siedziała skulona z Harrym w objęciach, czekając na odpowiedni moment do teleportacji.
Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziała gdzie chce ich zabrać. W Hogwarcie nie można było ufać dyrektorowi, choć Poppy mogła pomóc. Należało znaleźć inne bezpieczne miejsce, do którego pielęgniarka by przyszła. W jej głowie był tylko jeden taki dom. Zawinęła Wybrańca w pelerynę i wzięła głęboki, spokojny oddech.
Jedno machnięcie różdżką i już ich nie było.
W oknach Nory światła świeciły od góry do samego dołu, a drzwi wejściowe były uchylone. Prawdopodobnie właściciele aktualnie wietrzyli.
-Pomocy!-krzyknęła Bella zachrypniętym głosem, patrząc na nieruchomą twarz Pottera. Nie musiała długo czekać.
Molly chwyciła Artura za rękę, gdy tylko usłyszała wołanie z ogrodu. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wybiegli tam, prowadząc za sobą całą gromadę dzieci, a nawet kota Harry'ego, Hadesa.
Pani Weasley cofnęła się krok, gdy ujrzała kto siedzi niedaleko. Najstarsi synowie dobyli różdżek i wyszli na przód.
-Musisz mieć problem, skoro się tu pojawiasz, Bellatrix-warknął Charlie.
-Istotnie, mam problem-mruknęła i nawet nie zauważyła, że podbiegł do niej rudy kot, który uważnie obwąchał trzymanego przez nią chłopaka-Uspokójcie się, nie miałabym interesu w tym by was zabić-lekko uchyliła pelerynę, by odsłonić ciemne włosy Pottera i dopuścić do niego powietrza.
-O Merlinie!-krzyknął nagle Ron-Harry?!
-Jak to?-zapytała podejrzliwie Molly-Nie będą na nas działać twoje sztuczki, Bellatrix!
-Mamo, Hades tylko koło niego czuje się tak komfortowo-powiedziała Ginny, która lekko wystąpiła z szeregu.
-Istotnie, to Harry-szepnęła Bella-Musicie mi pomóc-dodała, gdy chłopiec zaczął drgać w jej ramionach. William z Arturem wyrwali się na przód-Zaraz wam wszystko wytłumaczę.
~*~
O
MÓJ
MERLINIE
Ten rozdział wyszedł tak do bani, że jestem załamana. Masakra, miało to wyglądać zupełnie inaczej!
Przepraaaaaszammm
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top