Część 74.

Czas pożegnań był bolesny. Wiedzieli chyba o tym wszyscy uczniowie Hogwartu, spoglądając na swoich przyjaciół. Harry natomiast nie mógł prawie oddychać, gdy z każdą chwilą coraz bardziej uświadamiał sobie, że już niedługo wróci do domu ciotki i wuja. Dumbledore przy uroczystym, ostatnim śniadaniu wygłaszał jakieś puste przemowy, a Potter wyszedł z Wielkiej Sali, nie mogąc słuchać tych kłamstw. Nie uszło to uwadze Snape'a, a nawet samego dyrektora.

Severusowi nie dane było długo się żegnać z synem. Podczas gdy Harry odbywał długą drogę pociągiem, mężczyzna jakiś czas później skorzystał z sieci Fiuu wprost do Londynu. Tam na stacji 9 i 3/4 oczekiwał przyjazdu uczniów. Zebrało się już wiele rodziców, by powitać swoje pociechy. Między innymi Weasley'owie, z którymi ponury mężczyzna chwilę porozmawiał. Gdy pociąg zaczął wjeżdżać, na peronie zrobił się ogromny szum ze strony zatęsknionych bliskich i podczas gdy wszyscy pchali się do przodu, Molly położyła rękę na ramieniu Severusa.

-Cokolwiek by się działo, nasze drzwi będą dla was otwarte-oznajmiła-Nie pozwól, by Harry'emu stało się coś u tych zwyrodnialców.

-Nie mam zamiaru-obiecał czarnowłosy i szybko uciął, bo w ich stronę już biegła gromada rudzielców i Harry.

-Chodźmy, Potter-zaczął ostro mężczyzna-Nie będę czekał, poświęcam swój prywatny czas.

Wybraniec chwycił swój bagaż i ruszył za energicznie poruszającym się Mistrzem Eliksirów. Co jakiś czas lekko się do niego uśmiechał, ale wiedział że w takim miejscu Snape niezbyt mógł mu odpowiedzieć tym samym. Wyszli na dworcowy parking, gdzie już z daleka w oczy rzucał się otyły mężczyzna z papierosem w ręku, nerwowo patrzący na zegarek.

-Harry, jeśli będzie się działo coś poważnego, ja przybędę. Myśl o mnie-szepnął Severus-Kocham cię, synu. Pewnie cię nie poznam jak zobaczymy się następnym razem.

-Pewnie nie-odparł chłopak, a jego głos drżał z nerwów i emocji. Uporczywie wpatrywał się w samochód Dursleyów stojący na jednym z miejsc parkingowych.

To miał być koniec i jednocześnie nowy początek czegoś innego. Vernon w ciszy wyciągnął rękę po bagaż Harry'ego, podczas gdy Snape groził czymś Petunii. Kobieta zaklęła i wsiadła z powrotem do pojazdu, próbując zignorować mężczyznę. Ruszyli, a Potter przez długi czas rzucał ojcu pożegnalne spojrzenie przez szybę. Severus zamknął oczy i odszedł, gdy tylko samochód oddalił się na tyle, że już nie widział syna.

Droga na Privet Drive 4 minęła w ciszy, ale wszyscy zdawali się wyjątkowo spięci. Gryfon siedział skulony na fotelu i obserwował znajome widoki zza szyby. Nie tylko on bał się wracać do domu. Draco, który miał świadomość, że przez wiele czasu będzie tam Voldemort, również miał obiekcje przed powrotem. Koniec końców podobno Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać urządził swoje nowe lokum w starym domu Riddle'ów. Taki zwrot mógł oznaczać tylko jedno-coś knuł. Ale Potter nie miał zamiaru się zadręczać. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczuł, że bardziej od Voldemorta boi się swojego wujostwa. Im bliżej ich domu się znajdowali, tym bardziej ściskał w dłoni różdżkę, dokładnie zdając sobie sprawę, że nie będzie mógł jej użyć. Gdy tylko pojechali na Privet Drive pod numerem czwartym, w ciszy opuścili samochód. Harry wręcz modlił się, by tak zostało, ale gdy tylko zaczęli po kolei wchodzić do domu, wuj szarpnął go za ramię do środka.

-Szybciej smarkaczu-fuknął-Mamy sobie do pogadania.

***

Okropny, pełen niepokoju tydzień wakacji minął, a Severus kręcił się po Hogwarcie. Bellatrix zauważyła, że jest jakiś przygnębiony i wyrzuciła go z pokoju, więc spacerował od niechcenia. W szkole nie zostało wielu nauczycieli-on, Dumbledore, Pomona i Trelawney. Wymarzony skład. Oczywiście oprócz tego, jeszcze kilka innych osób.
Sprout całe dnie poświęcała Lunie, która choć co prawda nie potrzebowała tyle uwagi, była przynajmniej zajęta i nie plątała się pod nogami dyrektora, bo nie wiadomo co on by jeszcze kazał z nią zrobić. W kwestii jakiegokolwiek zaufania do Albusa, Severus się nie wypowiadał. Unikał staruszka, a na korytarze w okolicy jego gabinetu w ogóle nie wchodził.

-Dzień dobry mój ulubiony profesorze-Severus usłyszał za sobą rozbawiony głos. Gwałtownie się odwrócił.

-Davis. Ty przypadkiem nie skończyłaś już tej szkoły? Co tu robisz?-widząc jego byłą już uczennicę, Snape uniósł brwi pytająco.

-Cóż, wydaje mi się, że cała ta szkoła się ode mnie nie uwolni-zaśmiała się Cecile-Przyszłam złożyć do pani Pomfrey podanie na praktyki.

-Praktyki?-zdziwił się czarnowłosy-Już?

-Pewnie pan nie uwierzy, ale dostałam się na uczelnię magomedyczną! Zajęcia w lekko przyspieszonym tempie są prowadzone przez trzy miesiące, a potem w resztę roku idzie się właśnie na praktyki-powiedziała dziewczyna, a w jej oczach mignęły rozemocjoniwane iskierki-Były też grupy, które mają na odwrót, ale chyba sam pan wie, że u mnie wiedza teoretyczna przeważa nad praktyczną.

-Miałem nieprzyjemność się o tym przekonać-odparł sucho Snape, próbując zgasić zapał Davis. Jednak ona wydawała się nie przejmować ironicznym komentarzem i ciągnęła dalej.

-No właśnie-zachichotała-Dlatego wybrałam grupę, na której będę musiała nauczyć się więcej manualnie. Praktyki odbędą się właśnie u pani Pomfrey!

-Świetnie-mruknął Snape-Nie sądzę, by jakikolwiek uczeń chciał trafić w twoje ręce.

-Prawdopodobnie załapię się na odbieranie porodu pana żony, więc proszę się nie naprzykrzać-Cecile uśmiechnęła się złośliwie. Tak naprawdę Mistrz Eliksirów lubił tą dziewuchę. Miała w sobie wiele pozytywnych emocji, w przeciwieństwie do niego i choć była totalnym beztalenciem w eliksirach, z innych zajęć dostawała najwyższe stopnie i mogła pochwalić się niebywałą wiedzą.

-A co tam pomiędzy tobą a tym niedojdą Clarkiem? Jesteście razem?-powoli ruszyli w stronę Skrzydła Szpitalnego.

-Nasze ścieżki się rozeszły, kiedy wybraliśmy drogi życiowe-mruknęła cicho-Postanowił iść do Ministerstwa, a ja nie mogłam znieść myśli, że będzie pracował w tym zakłamanym miejscu. Pokłóciliśmy się i rozstaliśmy. Nie życzę mu źle, ale jak dla mnie praca w tamtym miejscu to samobójstwo.

-Coś w tym jest, choć nie wszyscy to potwierdzą-westchnął Snape-Wiele osób jest zaślepionych złudnym dobrodziejstwem Ministerstwa. Nie widzą prawdziwego problemu, jakim jest Voldemort.

Cecile skrzywiła się na imię czarnoksiężnika, ale nic nie powiedziała.

Tymczasem Severus poczuł nieprzyjemne łaskotanie na szyi, więc dyskretnie wyjął swój naszyjnik spod kołnierza, obserwując jego żóltawy kolor. Zacisnął zęby, wiedząc że nie może jeszcze reagować. A co jeśli Potterowi działa się poważna krzywda, tylko chłopak był tak do tego przyzwyczajony, że dla niego było to prawie jak nic? Mężczyzna wzdrygnął się i wiedział, że musi poprosić kogoś o pomoc.

***

Harry przycisnął do siebie obolałą rękę i delikatnie ją rozmasował. Był już wieczór i po całym dniu sprzątania domu, miał umyć samochód. Chłopak praktycznie nic nie mówił, bo każde jego słowo było karane. Minął już prawie miesiąc wakacji, więc wszystko powoli szło do przodu. Potter zmienił się w trakcie tego czasu. Jego sylwetka uzyskała bardziej męską budowę, barki poszerzały, a twarz nabrała młodzieńczych rys, w przeciwieństwie do rozpieszczonego Dudleya, który jeśli nie chodził ze swoją bandą, wylegiwał się na kanapie.

Gryfon chwycił wiadro i szmatę, po czym udał się na dwór. Ostatnie promienie słońca padały na Privet Drive, a w okolicy panowała cisza. Harry naprawdę przestał mówić. Nie czuł takiej potrzeby. Nawet na pytania ciotki lub wuja wolał nie odpowiadać, bo z reguły źle się to kończyło. Nowe siniaki i rany pojawiały się regularnie, ale Snape dalej nie przychodził. Być może ułożył sobie lepsze życie bez niego i aktualnie jadł z żoną uroczystą kolację? Harry porzucił tą myśl wraz z nadejściem wuja, który kontrolował jego pracę.

-Co to za kundel?-zapytał Vernon, chwytając miotłę i wymachując nią w stronę stojącego za Harrym psa. Czarnego psa. Gryfon nie wiedział, jak nie mógł go zauważyć-Zajmij się nim-Dursley wycofał się do domu i trzasnął drzwiami, a uradowany Potter odwrócił się w stronę animaga. Teraz zamiast psa stał tam wysoki mężczyzna ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, ciemne jeansy i glany. Włosy zaplótł w luźną kitkę i uśmiechał się radośnie.

-Harry-wziął chrześniaka w objęcia. Chłopak wczepił się w niego i mimo, że pod naporem siły zaczęły go boleć wszystkie siniaki, nie puszczał.

-Syriusz...-głos Pottera był zachrypnięty i cichy, ale pełen nadziei-Co tu robisz? Skąd masz taki nowy styl?

-Podróżowałem z Remusem tu i tam...-parsknął mężczyzna-Chciałem cię wziąć, ale wtedy Snape powiedział mi co nakazał Dumbledore. Wiesz, to było miesiąc temu. Twój... Ojciec poprosił mnie bym cie obserwował jak wrócę z podróży. Toteż od kilku dni jestem stałym bywalcem tego miejsca.

-Dlaczego nie ujawniłeś się wcześniej?-zapytał chłopak z wyrzutem.

-Przykro mi, Dumbledore się dowiedział i odstawił szopkę, żebym nawet nie próbował tego robić-westchnął mężczyzna-Ale przecież ja mu nie podlegam i razem ze Snape'em oraz Remusem postanowiliśmy, że ci się pokażę.

-A tata? Co z tatą? Czemu on do mnie nie przyjdzie?-Harry wyszeptał.

-Wiesz, Dumbledore jest czasem nieobliczalny. Rozumiesz, odwala mu-zaczął Syriusz-Trochę groził Snape'owi. Dlatego ja jestem tu za niego. Przez ostatnie kilka dni zbyt dużo naoglądałem się jak cię tu traktują. Jak biją, poniżają, jak ty zamykasz się w sobie. Podjąłem decyzję, że zabieram cię stąd.

-Nie możesz...-wyszeptał Potter spuszczając wzroku na ziemię.

-Harry, co ty gadasz?!-zdziwił się Syriusz, po czym położył ręce na barkach chrześniaka-Nie pozwolę byś tu został.

-Nie chcę, żeby ojciec miał kłopoty-syknął Gryfon-Jeśli mnie zabierzesz, dyrektor połączy fakty i... Groźby nie będą już groźbami.

-Nie ma takiej opcji, dzieciaku. Idź po rzeczy-prychnął Black, ale Harry wyszarpnął się spod jego rąk z furią.

-Powiedziałem nie-warknął-Przepraszam Syriuszu, ale jeśli ojciec uzna za stosowne, sam po mnie przyjdzie. Skoro na razie tego nie zrobił, ja się stąd nie ruszę. Obiecałem sobie i jemu, że dam radę. Nie będę jak jakiś słaby dzieciaczek uciekał od problemów.

-Ale Harry...

-Żegnaj, Syriuszu. Dziękuję, że tu byłeś. Teraz proszę, daj mi dokończyć pracę.

Black zniknął, a chłopak opadł na ziemię, próbując nie zanieść się płaczem. Był już starszy i nie powinien ukazywać negatywnych emocji. Na jego nieszczęście właśnie w tym momencie wyszedł wuj Vernon, chcąc zawołać, że już czas zrobić kolację. Mężczyzna stanął jak wryty, a furia pojawiła się w jego oczach.

-Ty prawie nic nie zrobiłeś!-warknął agresywnie i podbiegł do Harry'ego, skutecznie stawiając go na nogi-W tej chwili do domu, ty darmozjadzie.

-Przepraszam wuju, zrobiło mi się słabo-próbował chłopak, ale już nie raz się przekonał, że jego słowa nie miały znaczenia.

-Do domu, gówniarzu. Teraz!-szarpnął go za bluzę, którą Gryfon miał na sobie i wepchnął do domu. Tego wieczoru Wybraniec odbył wybitnie długą 'rozmowę'. Kiedy pas wuja uderzał jego plecy w akompaniamencie śmiechu ciotki oglądającej komedię, wszystko wróciło. Harry zdał sobie sprawę, że jest słaby i mały w porównaniu z potęgą Dursleyów i tak naprawdę nikt po niego nie przyjdzie.

Ojciec kłamał, przeszło mu przez myśl, a ochotę na płacz zastąpił histeryczny śmiech, przerywany jękami bólu.

-Mamo, mamo!-usłyszał głos Dudleya-Harry'ego już opętało, chodź zobaczyć!

Jego śmiech jeszcze wzrósł, a lekko zaniepokojony wuj Vernon zaczął bić mocniej. W końcu wycieńczony czarodziej opadł na podłogę.

***

Severus lubił, gdy napalona Bellatrix go całowała, ale to nie był dobry moment. Pieczenie na szyi nie zwiastowało niczego dobrego, a brak możliwości zobaczenia o co chodzi, był przytłaczający. Żona ugryzła jego płatek ucha, a on wzdrygnął się z przyjemnością. W końcu trafiła się okazja, żeby zatrzymać tą miłą, choć nerwową chwilę. W jedyne, malutkie okno w ich pokoju zapukał dziób sowy. Bella westchnęła rozżalona, ale Snape w końcu się od niej odkleił. Otworzył okienko i zabrał list przyczepiony do nogi ptaka. Rozwinął go i zaczął czytać.

Severusie!

Wybacz, że przeszkadzam Ci w wakacje. Wiem, że pewnie robisz ciekawe rzeczy i tak dalej, ale coś się dzieje. Coś bardzo niedobrego.

Od zawsze Czarny Pan mi ufał. Słuchaj moich rad, pozwalał stawiać się na najważniejszych spotkaniach, umieścił mnie przecież w pozycji szpiega. Ostatnio jednak wezwał mnie do swojej nowej siedziby, Dworu Riddle'ów. Cholera, to było najgorsze spotkanie dotychczas. Wypytywał mnie o tak podchwytliwe rzeczy, że nie wiedziałem jakie mam mu dawać odpowiedzi.

Cholera, on wie Snape. Jestem pewien, że prędzej czy później oznajmi wszystkim, że należy mnie zabić bo jestem zdrajcą. Błagam, jeśli możesz mi w jakiś sposób pomóc-zrób to. Tylko broń Merlinie ty się w nic nie angażuj. Chodzi mi bardziej o to, żebyś ostrzegł Dumbledora.

Jeśli Czarny Pan każe ci mnie zabić, nie wahaj się. Wolę zginąć niż coś powiedzieć.

R. McLevis

List napisany był chaotycznie, bez sensu. Severus przewrócił oczami i wrzucił go do kominka, na przekór Belli, która ewidentnie chciała go przeczytać.
Mężczyzna chwycił pergamin i nabazgrał na nim szybkie 'przesadzasz', po czym przyczepił go sowie dalej siedzącej za oknem. Przy okazji szybko zerknął na swój naszyjnik.

-Cholera-syknął widząc pomarańczowy kolor kamienia.

-Czy coś się stało?-zapytała z niepokojem Bella.

-Idę do Dumbledora-odparł pospiesznie-Nie zadręczaj się, to ciebie nie dotyczy.

***

Albus Dumbledore widząc przerażenie Severusa, prezentującego mu przebieg sytuacji i tłumaczącego sprawę naszyjników, zaśmiał się głośno.

-Przesadzasz-rzucił tylko, a Snape zbladł, rozumiejąc w jakiej sytuacji postawił Rowleya. Zaklął cicho i oparł głowę na rękach-Coś się stało?

-Nie, tylko przed chwilą ci opowiadałem, że moje dziecko może niedługo zginąć, ale rób co chcesz.

-Ja widzę, że kamień powrócił już do zieleni-Albus uśmiechnął się dobrodusznie i odszedł do drugiej części gabinetu. Snape siedział chwilę myśląc o tym, że teraz martwi się o dwie osoby, po czym kopnął w stół i znów zaklął. Był uziemiony.

~*~

Pisane chaotycznie, jak zawsze.
Czekam na opinie haha

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top