Część 67.

Harry nie spodziewał się spotkać akurat tej osoby na swojej drodze i mimo bycia w bezpiecznej szkole, w otoczeniu uczniów i przyjaciół, poczuł się zagrożony, a może lekko zaniepokojony. Bellatrix Black spojrzała na niego z góry swymi czarnymi oczyma i przez długi moment nie wykonywała żadnych ruchów. Stali w odległości pięciu metrów, ale Gryfonowi zdawało się cały czas, że kobieta się przybliża.

-Potter! Spetryfikował cię ktoś?-chłopak nie odwrócił się do idącego w ich stronę Dracona. Wręcz przeciwnie, zacisnął pięści i miał ochotę z miejsca rzucić się na narzeczoną ojca. Czuł do niej czystą nienawiść-miała zniszczyć i zaburzyć spokój jego nowej rodziny. Zdrajczyni, która została uniewinniona, gdyż była pod wpływem Imperiusa! Brednie. Współpracowała z Voldemortem, ale teraz wszyscy byli przez niego przekupieni, również Ministerstwo. Być może Harry miał dwanaście lat ale nie był ślepy na takie rzeczy. Nauczyciele często o tym rozmawiali, a to, czego Gryfon nauczył się od Ślizgonów, to by zawsze mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Nawet najkrótsze zdanie mogło mieć jakieś metaforyczne znaczenie.

Draco podbiegł do Pottera, położył mu dłoń na ramieniu i skierował oczy w stronę, w którą patrzył Harry. Zbladł. Oblicze Bellatrix złagodniało delikatnie, a jej napięta twarz rozluźniła się.

Malfoy miał przed oczami czarne scenariusze. W końcu przyjaźnił się z Wybrańcem, a nawet pokazał to przy swojej ciotce, która prawdopodobnie nie wybaczyłaby mu tego i od razu pobiegłaby do stóp Voldemorta.
Bellatrix jednak podeszła bliżej i grono uczniów, które stało obok, zacieśniło się wokół Malfoya i Pottera.

-Witaj, ciociu-szepnął niemrawo blondyn.

-Draconie, cieszę się, że widzę cię zdrowego-Black wyciągnęła rękę i pogłaskała siostrzeńca po policzku-Mam nadzieję, że blizny ci już nie dokuczają.

Chłopak automatycznie zaprzeczył. Jego serce waliło jak młot, gdy Bella odwróciła się w stronę Harry'ego.

-Witam panie Potter-jej oczy były dziwne. Nie miały w sobie jakiejś grozy, zła czy nienawiści, ale coś w rodzaju... Troski? Ciepła?

-Przepraszam-wydukał w końcu Harry-Mam szlaban u profesora Snape'a, muszę iść.

-Chyba wyjątkowo cię nie lubi. Za każdym razem jak przychodzę, masz u niego szlaban-kąciki jej ust uniosły się w górę-Cóż, właśnie się do niego wybieram, więc musi nieco zmienić plany. Chodź ze mną, powiemy mu, że dzisiejsza kara musi zostać odłożona na inny czas.

Gryfon poczuł się dziwnie, jakby cała nienawiść którą jeszcze przed chwilą czuł do tej kobiety wyparowała. Może był to jej dziwny ton głosu, może spokojne spojrzenie. Brunet wystąpił krok na przód, ale ktoś złapał go za rękę.

-Nie idź z nią-jakiś starszy uczeń stanowczo wystąpił na przód-Nie można jej ufać, tak jak Malfoyom.

Bella zachichotała i machnęła dłonią lekceważąco.

-Draco nie słuchaj ich-mruknęła-A co do was, to oswójcie się z tym, że po ślubie z waszym nauczycielem, zamieszkam tutaj, więc będziecie mnie widzieć dość często.

I te słowa ocuciły Harry'ego. Miała mieszkać w HOGWARCIE?!

-Dobra, chłopaki-odchrząknął w stronę zgromadzonych za nim uczniów-Z wielką chęcią pójdę do profesora i powiem mu, że dzisiejszy szlaban się nie odbędzie-stwierdził spokojnym głosem, patrząc Bellatrix prosto w oczy. Energicznie ruszył przed siebie, ale Black znalazła się blisko niego w dwóch krokach.
Nie odzywali się do siebie prawie całą drogę. Dopiero na schodach prowadzących do lochów, czarnowłosa westchnęła głośno.

-Dość chłodno tutaj, nie sądzisz?

-Możliwe-burknął Harry i szedł dalej z wyprostowaną przed siebie głową. Czuł jednocześnie furię i ekscytację. Co powie jego ojciec, gdy zobaczy ich razem? Kiedy stanęli już pod czarnymi drzwiami gabinetu Mistrza Eliksirów, chłopak zapukał dość głośno.

-Wchodź Potter-usłyszeli warknięcie ze środka. Uchylili drzwi-Spóźniłeś się pięć minut, to dość sporo-Snape trzymał Proroka Codziennego.

-Myślę, że ja jestem za to odpowiedzialna-wtrąciła Bellatrix. Czarnowłosy opuścił gazetę na kolana.

-Cóż-zaczął-W takim razie, myślę, że szlaban odrobisz kiedy indziej. Wynoś się.

Bella zerknęła za wybiegającym z gabinetu chłopcem. To on przed laty pokonał Czarnego Pana? Nawet teraz wydawał się mały i niepozorny. Może charakterem nadrabiał, ale dalej był tylko dwunastoletnim dzieckiem. Black przemknęła oczy, wiedząc, że musi działać, choćby miała zdradzić swoje plany Severusowi.

-Hmm? Wszystko w porządku?-Snape siedział na fotelu unosząc jedną brew pytająco.

-Tak, przepraszam. Moje myśli pobłądziły-odparła i machnęła ręką-Cóż, mam nowe przykazy od naszego Pana.

-Słucham.

-Zaplanował, że jeśli będziemy mieszkać razem, będzie korzystniej, więc...

-Zdecydowanie można było się tego spodziewać-wciął się Mistrz Eliksirów-Będziemy mieli nowe mieszkanie, czy jak?

Głos mężczyzny był bardzo obojętny, ale Black ujrzała coś w jego oczach. Jakby pustkę. Przerwała na chwilę to o czym mówiła, a jej skamieniałe przed laty serce miało ochotę rozpaść się na kawałki.

-Zadecydował o tym, byśmy zamieszkali tu.

-W Hogwarcie?!

-No tak. Sam wiesz, że On ma przebicie w Ministerstwie, więc nawet dyrektor nie mógłby się sprzeciwić-Black usiadła blisko narzeczonego.

-Świetnie.

Kobieta zaczęła się wahać. Spojrzała w czarne oczy Snape'a i ogarnął ją strach. Może mówienie mu tego będzie miało tragiczne skutki? Może ucierpi ona albo jej ktoś bliski?

-Severusie muszę ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca-pochyliła się do przodu i swoje dłonie wplotła w palce mężczyzny, który uniósł brew pytająco-W tej szkole dalej jest zagrożenie. Wiem, kto podał nieznaną substancję Finniganowi.

-Zaraz, skąd wiesz o...

-Proszę, nie przerywaj. To dla mnie wystarczająco ciężkie, by to mówić-spuściła głowę-Mój kuzyn Syriusz, ten idiota, cały czas był niewinny.

-Co ty mówisz?-Snape udał zaskoczenie.

-Widziałam... Widziałam Petera Pettigrew.

To zaważyłoby o wielu istotnych rzeczach. Severus szybko przekalkulował w głowie wszelkie możliwości w jakich ten zdrajca i tchórz mógł dostać się do Hogwartu.

-On jest animagiem, nieprawdaż? Zmieniał się w szczura. To właśnie pod postacią tego zwierzaka siedzi w Hogwarcie. Podaje się za Parszywka, tego od Weasley'ów-Bellatrix przetarła twarz jedną dłonią, druga cały czas znajdowała się opleciona palcami jej narzeczonego. Uścisk delikatnie zacieśnił się-To nienormalne i możesz mnie wziąć za wariatkę, ale ostatnio siedziałam w dworze, gdy on przybył. Widziałam jego szczurzą mordę.

Zapadła długa cisza. Black oddychała dość szybko, jakby dopiero co biegła, a Severus przymknął oczy kompletnie zdezorientowany.

-Dlaczego mi to mówisz?-zapytał w końcu.

-Bo też chcę zrobić coś dobrego. Chcę przyczynić się do wygranej sielniejszej strony-odparła podnosząc głowę-Nie mówię, że przeszłam na stronę Dumbledora. Nienawidzę starego dziada, ale to co zrobił mi Czarny Pan...

Dziwny, nostalgiczny sposób wypowiedzi Belli był niepokojący, ale Severus mimo wszystko nie mógł po sobie pokazać, że go to przejęło.

-W każdej chwili mogę pójść do Voldemorta i mu to powiedzieć. Takie wyznanie sprawiłoby, że zabiłby cię na miejscu, a ja miałbym spokój.

-Wiesz o tym jedynie ty-Bella delikatnie wyjęła swoją dłoń z dłoni narzeczonego-Co zrobisz z tą wiedzą, to twoja decyzja. Pamiętaj, chciałam tylko pomóc. Tobie, twoim uczniom.

-Tak, zdecydowanie oni najbardziej mnie interesują-sarknął mężczyzna.

-Myślę, że tak-Bellatrix spojrzała mu prosto w oczy.

-Zmieniłaś się-stwierdził Snape po dłuższej chwili ciszy-Nie wiem co mam o tym sądzić. Ja jestem wierny Czarnemu Panu, a co ty postanowisz, to twoja sprawa. Ja nie będę ponosił tego konsekwencji.

-Och, na pewno-kobieta prychnęła cicho i podeszła do wyjścia-Opiekuj się Draconem. Wydaje mi się, że oprócz Pottera nikt go tu nie lubi, miej to na uwadze.

I wyszła.

***

-Remus, uważam, że to dobry pomysł bym poszedł z tobą!-Syriusz prawie drżał z nerwów targających nim-Skoro Snape mówi, że to ważne to chcę tam być!

-Tupnij jeszcze nóżką-Lupin uśmiechnął się krzywo-Mój drogi-złapał dłoń zdenerwowanego animaga-Niedługo wrócę, podzielę się z tobą wszystkim co Severus mówił. Ale teraz pozwól mi iść, gdyż on nie lubi spóźnień.

Mężczyźni pożegnali się, a wilkołak szybko wszedł do kominka. Po wylądowaniu w Hogsmeade, musiał jeszcze pokonać drogę do chaty. Snape już tam na niego czekał, nerwowo przystępując z nogi na nogę.

-Chodź tu szybko-mruknął mężczyzna, gdy Remus wszedł niezdarnie po shchodach-No już! Nie mam całego dnia.

-Dobra, dobra, jestem przecież.

-Wybacz, że powiem to tak dosadnie, ale sam dowiedziałem się o tym praktycznie przed chwilą-Mistrz Eliksirów przymknął oczy-Peter żyje.

Remus najpierw stanął bez ruchu, potem zaczął się śmiać.

-Nie zamieniaj się w Syriusza, on też tak ciągle gada.

-Nie żartuj sobie z tego, bo ta informacja może uratować twojego ukochanego-warknął Snape łapiąc wilkołaka za ramiona-Żyje i jest w Hogwarcie.

-Przepraszam, Severusie, ale jakoś nie potrafię w to uwierzyć-Remus uśmiechnął się lekko i cofnął do tyłu, by być poza zasięgiem długich rąk czarnowłosego.

-Nic nie rozumiesz, mogłem się tego spodziewać. Pettigrew ukrywa się pod postacią szczura. Prawdopodobnie jest Parszywkiem Weasleya. Ma bliski dostęp do Harry'ego! Wie o wszystkim co mówią, a z pewnością donosi Voldemortowi-syknął na chwilę i przerwał, gdy znak lekko go zapiekł-To on dolał mikstury Seamusowi. Potter i jego przyjaciele są w niebezpieczeństwie.

-Cholera...

-No żebyś wiedział-mruknął Snape i potarł twarz dłońmi-Nienawidzę żyć z myślą, że moje dziecko jest cały czas narażone na niebezpieczeństwo, przecież to wykańczające!

-Damy radę, Severusie. Złapiemy Pettigrew i jeden problem będzie z głowy-Remus uśmiechnął się niemrawo-Przy okazji oczyścimy Syriusza z zarzutów przed całym czarodziejskim światem.

-Dobra, nie mam już czasu-Mistrz Eliksirów uciął szybko napotykamy się tu jutro o piętnastej i ani minuty dłużej. Weź ze sobą tego głupca Blacka, ja załatwię nam jakąś pomoc, zorganizuję plan.

-Świetnie, na pewno nam się uda-Lupin powiedział pewnie, a Snape westchnął i kiwnął głową.

-Oby...



*-*

Wróciłam i czuję, że rozdział był niewypałem hah

Miałam ostatnio ciężki czas, weny w ogóle zero, a czasu jeszcze mniej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top