Część 64.
Severus na ogół był gburowatym i nieprzyjemnym człowiekiem. Przekonywali się o tym wszyscy jego uczniowie, którzy z lekcji wychodzili wręcz z łzami w oczach lub solidną porcją szlabanów i odjętych punktów.
Nie dziwne więc, że prawie wszyscy odczuwali do niego nienawiść. Były jednak osoby, która ceniły go bardziej niż wszystko inne. Tylko dlaczego ta dwójka była ze sobą aż tak związana?
Lord Voldemort widział w Snape'ie najwierniejszego sługę, gotowego do wielu poświęceń. To on dostawał najmniej kar. Czarnoksiężnik nie miał zamiaru zbyt go uszkodzić, by ten nie odwrócił się od niego. Severus był dobrym strategiem i potężnym Mistrzem Eliksirów. Taka strata zbyt odbiłaby się na szeregach Czarnego Pana.
Harry natomiast kochał Snape'a czystą, dziecięcą miłością. I choć mężczyzna nie lubił dopuszczać do siebie takich uczuć, nie mógł zwyczajnie patrzeć na wysiłki Pottera, który pragnął mu się przypodobać. Było to niemal zabawne. Chłopiec właśnie drzemał, cicho pochrapując, gdy Severus przyszedł przed północą do Skrzydła Szpitalnego. Panowała tam spokojna cisza, ale mężczyzna nie miał dobrych wieści.
Położył dłoń na czole Wybrańca i westchnął, odchodząc do innego łóżka. Lekko potrząsnął ramieniem Dracona, który natychmiast otworzył oczy.
-Czy to już?-zapytał lękliwie.
-Tak-odparł Snape beznamiętnie, ale w środku przeżywał wojnę. Nie chciał zabierać chłopaka pod tron Voldemorta, ale ten wezwał już zebranie i wszyscy czekali.
-Zabierzesz mnie potem stamtąd, wujku?-zapytał blondyn, gdy później wychodzili ze Skrzydła Szpitalnego.
-Głupi bachor-fuknął czarnowłosy-Wątpisz w to?
-Po prostu się boję-wzruszył ramionami chłopiec.
-Najważniejsza jest pokora, ale nie okazuj strachu. Przynajmniej staraj się-upomniał Mistrz Eliksirów-On jest dobrym Legilimentą i wyczyta twoje emocje z łatwością.
We względnej ciszy doszli na błonia, skąd aportowali się przed Dwór. Blondyn oniemiał, gdy ujrzał swój dom, który teraz stał się czymś zupełnie innym, mrocznym. Snape lekko pchnął go do przodu, więc chłopiec posłusznie ruszył. Zanim weszli, nogi i dłonie drżały mu już niewyobrażająco i posłał ulotne, przestraszone spojrzenie czarnowłosemu, lecz wtedy drzwi otworzyły się.
W środku było już pełno ludzi. Niektórzy mieli maski, ale większość odsłoniła twarze. Nie znał wielu, może jedynie swoją szaloną ciotkę, jej byłego męża.
-Przyprowadziłem chłopca zgodnie z poleceniem, mój panie. Nikt nie widział-mruknął Snape popychając swojego Ślizgona do przodu. Dopiero wtedy ten ujrzał mroczne oblicze Voldemorta. Czerwone ślepia wypełniała furia, choć na twarzy malował się przerażający uśmiech.
-Chodź do mnie, dziecko-powiedział Czarny Pan, a Malfoy rzucił jeszcze okiem, czy aby na pewno nie było tam jego rodziców. Nie znalazł ich, co właściwie go ucieszyło-Mój drogi chłopcze. Przyznaj, czy to ty pomogłeś wczoraj w nocy Harry'emu Potterowi dostać się do niejakiej Komnaty Tajemnic, otworzyć ją i unieszkodliwić mojego bazyliszka?
Pytanie było oskarżycielskie, ale Draco chciał być jak jego ojciec chrzestny. Nieugięty.
-Owszem, to byłem ja-krzyki oburzenia rozniosły się po całej sali. Jedni przekrzykiwali drugich, a blondyn miał ogromną ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść, ale nie mógł tego zrobić. Nogi wrosły mu w ziemię, gdy Voldemort wstał i tym gestem uciszył swoich Śmierciożerców.
-Moi drodzy, po co te nerwy?-zakpił i podszedł do dziecka-Przecież nie chciałeś zrobić tego naumyślnie, prawda?
Malfoy biorąc drżący oddech, stwierdził że i tak nie ma nic do stracenia, a wtedy nagły spokój ogarnął jego głowę. Szybko przejął kontrolę nad emocjami, nie wiedząc co się stało.
-Właściwie-zaczął spokojnie-To nikt mnie tam siłą nie zaciągał-powiedział, a kolejne okrzyki rozniosły się za nim. Czarny Pan uciszył je podniesieniem ręki.
-Chyba nie wiesz co mówisz-przyłożył chłodną, kościstą dłoń do rozgrzanego policzka Dracona-Zdajesz sobie sprawę, że to już twoje drugie takie wykroczenie?-syknął-Po raz kolejny przyczyniłeś się do zniszczenia mego planu!
-Wiem-odparł Malfoy trochę ciszej. Uderzenie nadeszło niespodziewanie. Było piekące i sprawiło, że się zachwiał. Złapał czerwony policzek, ale wyraźny uśmiech satysfakcji wkroczył na jego wargi. Jego tarcze w umyśle dalej się utrzymywały.
-Nie chciałem tego robić-syknął Voldemort-Ale nie pozostawiasz mi wyboru, zuchwałe dziecko. Crucio!
Draco od razu upadł. Siła zaklęcia powaliłaby nawet dorosłego. Skrzywił się i stęknął, a gdzieś do okoła usłyszał krzyki dopingu. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku.
Snape zacisnął lewą rękę na nadgarstku prawej, ale starał się nie odwracać wzroku. Bolało go cierpienie chrześniaka i od razu jego myśli powędrowały do Narcyzy i Lucjusza, którzy nieświadomie zostali wysłani na jakiś bankiet z polecenia Voldemorta. Właściwie dobrze, że nie oglądali cierpienia swojego dziecka. Chłopiec kolejny raz stęknął boleśnie, ale ledwie słyszalnie przez Śmierciożerców krzyczących z aprobatą dla ich Pana.
-Causa Timore-syknął czarnoksiężnik, a Draco najpierw skulił się na podłodze, po czym zacisnął dłonie na bokach głowy i zaczął krzyczeć, rzucając się na wszystkie strony. Snape doskonale znał to zaklęcie, sam nie raz go doświadczył. Nieokreślony lęk, strach i panika były jedynymi rzeczami wypełniającymi głowę torturowanego. Malfoy ciężko oddychając odchylił się do tyłu i spanikowany odszukał wzroku Severusa. Ten nic po sobie nie pokazując, wdarł się do myśli dziecka i szybko pomógł odbudować mu tarczę. Chociaż tyle mógł teraz zrobić. Blondyn znów dostał Cruciatusem i jego krzyki nasiliły się. Snape odwrócił wzrok. To było tylko dziecko! Tylko mały chłopak, nieznający świata! Chciał przerwać całą tą scenę, ale nie mógł.
-Och, Draconie, rodzice byliby tacy dumni-skomentował Voldemort, a inni zaśmiali się. Bella zarechotała wesoło i wyglądała na nieźle ubawioną. Nagle Czarny Pan przerwał tortury i uklęknął koło drgającego dziecka. Chłopiec zaczął desperacko odsuwać się od oprawcy, ale czarnoksiężnik zwyczajnie sobie z tego nic nie robił. Złapał go za kark i przyciągnął do siebie tak, że stykali się czołami. Zaczął coś szeptać, ale wokół było za głośno, by Severus mógł cokolwiek usłyszeć. W każdym razie Draco rzucił się w tył, chcąc uciec od śmiertelnego uścisku. W jego oczach zakwitły nowe, świecące łzy, gdy mu się nie udało, a Czarny Pan szepnął coś jeszcze i pocałował go w czoło. Malfoy pochylił się do przodu z odruchem wymiotnym, a Voldemort rozejrzał się po tłumie.
-Rudolfie-zwrócił się do Lestrange'a-Ostatnio dobrze się sprawowałeś, a wiecie doskonale, że za takie rzeczy są nagrody. Twoją, mój drogi, jest rzucenie finałowego zaklęcia.
Mężczyźnie zaświeciły oczy i wycelował różdżką wprost w skulonego na ziemi chłopca.
-Igne Inferiori-szepnął, a Severus stłumił w sobie chęć pobiegnięcia do Ślizgona, gdy ten tylko spojrzał po ludziach zamglonym wzrokiem. Niemal natychmiastowo Draco otworzył usta i wylała się z nich krew. Na jego bladej skórze, wyglądała niemal na czarną.
-Bardzo dobry wybór, Rudolfie-przyznał Voldemort obserwując z boku-Obrażenia wewnętrzne powiększają się z każdą chwilą, zadając osobie jeszcze większe cierpienie.
Na te słowa Draco krzyknął, wypluwając krew na dłonie. Spanikowany zaczął dygotać i wycierać dłońmi usta. Czarny Pan skrzywił się z obrzydzenia.
-Dobrze, koniec przedstawienia. Rozejdźcie się-po kolej postaci zaczęły znikać z komnaty. Wychodząc, Voldemort rzucił jeszcze na odchodne-Możesz z nim zrobić co chcesz, Bella. Jest twój.
-To zaszczyt, panie-kobieta uśmiechnęła się zauroczona i zaczęła iść w stronę dziecka. Kiedy ostatnia osoba opuściła Dwór, Black wyciągnęła różdżkę klękając przy dziecku.
-Bella, tylko spróbuj go tknąć, a...-zaczął Severus idąc i mierząc w jej stronę, ale przerwał, gdy kobieta delikatnie ułożyła wyczerpanego i wciąż krwawiącego wewnętrznie chłopca na swych kolanach, głaszcząc go delikatnie po włosach.
-Jeszcze chwila, skarbie... Będzie dobrze-szeptała, a Snape znieruchomiał. Było to conajmniej niepokojące-Co tak stoisz?!-krzyknęła nagle zrozpaczona Black-On się wykrwawi, pomóż mi!
Mężczyzna ocknął się i rzucił kilka przeciwzaklęć, po czym kucnął koło przyszłej żony.
-Dzielny byłeś-mruknął Severus delikatnie rozpinając koszulę dziecka, w celu zweryfikowania ilości obrażeń. Ten jęczał coś w bólu, a Bellatrix głaskała jego włosy i szeptała mu pocieszające słowa. Szczerze powiedziawszy totalnie zdekoncentrowało to Mistrza Eliksirów. Przez chwilę obserwował siniaki kwitnące na chudym brzuchu i torsie dziecka, po czym ponurym głosem znów zaczął szeptać przeciwzaklęcia. Draco złapał Bellatrix za rękę i ścisnął ją mocno.
-Będzie dobrze-mruknęła kobieta.
***
Harry spojrzał jeszcze raz na Draco i westchnął. Blondyn obudził się około piętnastu minut temu i na razie nic nie powiedział. Co prawda ojciec powiedział Wybrańcowi, że Malfoyowi może być trochę ciężko chociażby mówić, ale cisza gdy chłopak już nie spał, była bardziej niepokojąca od tej jak był nieprzytomny. Potter widział Bellatrix Black skradającą się przez korytarze, a za nią idącego pospiesznie Mistrza Eliksirów, trzymającego coś w swoich ramionach. Harry szedł wtedy do łazienki, a hałasy go zatrzymały. Od razu wiedział, że jest coś nie tak.
Teraz siedział nad milczącym przyjacielem i nie wiedział jak zacząć.
-Draco-szepnął, po czym delikatnie położył dłoń na ramieniu blondyna-Draco, tak mi przykro...
Malfoy powoli odwrócił głowę w jego stronę. Wzrok miał zamglony, zmęczony i wycieńczony, a Harry uśmiechnął się z ulgą.
-Gdybyś nie musiał ze mną iść... Nic by się nie stało! Mogłem cię tam nie brać-Wybraniec schylił głowę.
-Całego... Świata... Nie uratujesz, Potter-powiedział Draco ironicznie-Jest dobrze.
-Wyglądasz strasznie-mruknął smutno Harry.
-Jak ty zawsze-Malfoy zaśmiał się słabo-Nie rozpaczaj tak, nic mi nie będzie.
-Chciałbym, żebyś nie musiał cierpieć na skutek naszej przyjaźni, żebyśmy nie musieli ukrywać iż Ślizgon i Gryfon mogą się przyjaźnić-Wybraniec smutno zwiesił głowę i westchnął. Siedzieli chwilę w ciszy, aż w końcu znów odezwał się blondyn.
-Już nie zamierzam ukrywać naszej przyjaźni-postanowił-Voldemort wypowiedział mi wojnę, więc będzie ją miał. Skoro tak bardzo mu niby zależy na swoich wyznawcach, to nie krzywdziłby ich dzieci. Przestanę maskować swoją prawdziwą osobowość.
-Myślisz, że to dobry pomysł?-Harry zmarszczył brwi, a Draco wzruszył ramionami. Po chwili wykończony Ślizgon znów zapadł w sen.
***
Bellatrix splotła dłonie i patrzyła się w puste krzesło naprzeciwko. Niegdyś zasiadał tam Rudolf, mężczyzna, którego zwykła przez sporo czasu nazywać mężem. Dziś, gdy Lestrange rzucał okrutne zaklęcie na jej siostrzeńca, obiecała się zemścić. Od jakiegoś czasu groził jej, mówił otwarcie co myśli o jej narzeczeństwie, czy też stwierdzał, że pozbędzie się Severusa. Zaczynała się śmiać, ale przecież nie mogła w nieskończoność maskować swych prawdziwych emocji. Gdy pewnej nocy obudziła się, a na policzku poczuła ciepły oddech, wiedziała kto to był. Rudolf pochylał się nad nią i mówił, że wciela swoje plany w życie. Po tym incydencie Bella chciała go zabić jeszcze bardziej, ale Snape jej zabronił. Mimo wszystko zamknęła wszelkie przejścia do Dworu, do których miał dostęp Lestrange. Dopiero wtedy czuła się bezpieczna, praktycznie zapomniała o byłym małżonku.
Dziś jednak, gdy Draco, syn jej siostry, padł pół żywy na posadzkę, a ona trzymała jego zbolałe i dygoczące ciało, to cała nienawiść, jaką żywiła do Rudolfa, wróciła.
Drzwi salonu otworzyły się i weszła przez nie roześmiana Narcyza ściągająca rękawiczki, a zaraz za nią Lucjusz, już czekający by odebrać jej płaszcz. Siostra Belli była dziś taka promienna! A Malfoy? Jego oczy pierwszy raz były tak radośnie spokojnie. Black zacisnęła splecione dłonie mocniej, aż całkowicie zbladły jej kostki.
-Jak przyjęcie?-zapytała sztywno.
-Bardzo dobrze, spotkaliśmy wielu znajomych-odparła Narcyza zajmując miejsce obok siostry-Bella? Coś się stało?
-Właściwie to tak-odparła kobieta niepewnie-Severus mówił, że mam powiedzieć. No cóż, Draco był dziś wezwany.
Lucjusz odwrócił się w ich stronę i w trzech krokach był obok.
-Co z nim? Pan okazał łaskę? A jak nie, to jak rozległe są obrażenia?
-Uspokój się-Bella wzięła oddech-Było trochę paniki, ale razem ze Snape'em przywróciliśmy waszego dzieciaka do normalnego stanu.
-Gdzie on teraz jest?-zapytała słabo Narcyza.
-W Hogwarcie. Severus powiedział, że już się wybudził i marudzi-odparła Bellatrix.
-Dlatego Czarny Pan wysłał nas na bankiet-szepnął Lucjusz-Przynajmniej dobrze, że byliście tu z Severem.
-Tak, chyba trochę zdziwiło go moje inne oblicze-prychnęła kobieta i założyła kosmyk włosów za ucho.
Jej siostra podeszła i mocno ją objęła.
-Dziękuję ci za opiekę nad Draco...
-Zawsze możesz na mnie liczyć.
°°°
UWAGA!!!
Proszę o odpowiedź na poniższą notkę 😍😍
Ostatnio doszłam do wniosku, że charaktery postaci, które wykreowałam, bardzo różnią się od tych prawdziwych. Chciałabym jakoś bardziej powrócić do pierwotnych wersji, ale jest mi ciężko. Czy baaaardzo to przeszkadza w odbiorze książki? Chciałabym znać wasze zdanie, bo ono liczy się najbardziej. W końcu ja tylko tworzę, wy czytacie 😊😍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top